Wędkowanie w USA
Data: 06-06-2003 o godz. 18:00:00
Temat: Tu łowię



W czasach powszechnego niezadowolenia na panujące w naszej organizacji porządki warto podpatrzeć, jak to wygląda w innych krajach. W tym celu zwróciliśmy się do kilku naszych Kolegów z prośbą o opisanie „wędkarskich realiów” w ich krajach. Założeniem było zapoznanie czytelników z procedurami związanymi ze zdobyciem uprawnień, obowiązkami i prawami wędkarza oraz... wszystkim tym, co może wydawać się interesujące.

Publikowany tekst napisany został przez zamieszkującego w Nowym Jorku Cruisera3 - Redakcja


Wędkowanie w Nowym Jorku jest bardzo proste. Poczynając od stosownych zezwoleń, a skończywszy na wypadzie nad wodę, chociaż z tym jest nieco gorzej. Zaczynamy od zezwolenia na połów ryb.

Otóż jest ono potrzebne na wszystkie wody stojące i płynące, za wyjątkiem oceanu i ujściowych odcinków rzek, gdzie łapanie nie wymaga żadnego, powtarzam, żadnego zezwolenia. Ładnie to brzmi, ale w rzeczywistości jest szereg innych zakazów, jak np. wejścia na plażę na odcinku iluś tam kilometrów, bo stanowi ona własność prywatną.

Moje zezwolenie, czyli "polską kartę wędkarską" kupuję w sklepie wędkarskim. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż nie każdy sklep dopuszczony został do jej sprzedaży. Licencja - bo tak się to nazywa - kosztuje 16 dolarów i 75 centów za cały rok. Powyższa kwota to w przybliżeniu godzina pracy Amerykanina i dwie imigranta.

Samo zezwolenie stanowi kartka papieru formatu A4, bez zdjęcia, za to posiada wpisany numer dowodu tożsamości, którym w całych USA jest prawo jazdy. I to prawo jazdy należy mieć przy sobie podczas pobytu nad wodą. Kiedyś istniała możliwość uzyskania licencji na inne dokumenty, jak np. uprawnienia do usuwania azbestu, ale już, niestety, uznano wyższość prawa jazdy. Piszę „niestety”, bo można przedstawić np. polski paszport, ale wtedy opłata wynosi 34 dolary.

Data ważności licencji 1 rok upływa zgodnie z datą urodzin, bądź z datą wystawienia prawa jazdy i jest to uzależnione od punktu sprzedaży. Odnoszę wrażenie, że w tej kwestii sprzedający opierają się na własnym "widzi mi się". Do licencji dołączona jest broszurka, która z grubsza określa limity i okresy ochronne w okolicach Nowego Jorku. Obowiązkiem wędkarza jest zorientować się, co wolno w określonym miejscu łowić.

I tutaj zaczynają się schody, bowiem w bardzo wielu miejscach, nawet służby powołane do kontroli nie mają o tym pojęcia! Wiedzą natomiast bardzo dobrze, że nie można palić otwartego ognia, często po 21.00 należy opuszczać miejsce, bo po zmroku przebywanie tam nie jest dozwolone.

Pieniądze z opłat za licencje wędkarskie - na tej samej kartce, zwanej licencją, można dokupić zezwolenie na polowania - są odprowadzane do instytucji zajmującej się zagospodarowywaniem zasobów wodnych i leśnych. Związku Wędkarskiego jako organizacji nie ma. Są natomiast kluby miłośników połowów określonych gatunków ryb.

Z kolei instytucje kontrolujące wędkarzy i osoby przebywające nad wodą są utrzymywane z budżetów stanowych, więc niezależnie od opłat licencyjnych, instytucje te były, są i będą.

Mamy licencję, więc kupujemy sprzęcik. Za 45 dolarów w niektórych supermarketach „WAL-MART”, bądź sklepach sportowych „MODELLS” można już kupić zupełnie znośną wędkę z kołowrotkiem i żyłką. Bardziej wymagający mają do dyspozycji sklepy myśliwsko - sportowe.

Specjalistycznych sklepów wędkarskich w Nowym Jorku jest niewiele. Do największego ze znanych mi mam akuratnie 100 metrów od mojego miejsca zamieszkania. Prowadzony jest przez Polaka. Wybór sprzętu, a w szczególności wędzisk, jest bardzo duży; nieco gorzej z kołowrotkami. Jest masa sprzętu do spina: woblery mniej lub w ogóle nie znanych firm (od 3 dolarów za sztukę). Jest w czym wybierać, ale... no właśnie!

Regularnie jestem w kraju i odnoszę wrażenie, że jednak w Polsce sprzęt jest jakościowo lepszy! Jest więcej nowinek technicznych - choćby coraz cieńsze i mocniejsze żyłki, no i sprzęt jest tańszy w porównaniu z ofertą nowojorską. W Chicago również ceny nie są zbyt atrakcyjne. Pomijam tutaj relacje do zarobków - w tej kwestii nie ma o czym mówić.

Wśród "zwykłych "poławiaczy” popularny jest sprzęt firmy EAGLE. Jest on relatywnie tani, aczkolwiek nie szokuje specjalną technologią i oszałamiającymi parametrami.

Pisałem wcześniej, że wędkę z kołowrotkiem nabyć można za 45-50 dolarów. Jeśli jednak ktoś chce mieć sprzęt markowy, powinien liczyć się z wydatkiem ok.120-180 za spin z kołowrotkiem. Celowo posługuję się przykładem spina, bo na forum jest to raczej temat dominujący - a szkoda...

Skoro mamy już sprzęcik, to jedziemy nad wodę. Preferuję rzeki, więc moim celem najczęściej jest HUDSON powyżej akademii w WEST POINT. Jest to ok.130-150 km od Nowego Jorku. Są tam miejsca w zasadzie tylko do połowów gruntowych. Nawet na przyrzecznych rozlewiskach, gdzie woda praktycznie poza porami przypływu i odpływu jest stojąca, jest to metoda preferowana zarówno przez Polaków, czy Rosjan jak i Amerykanów.

Tak wygląda sytuacja na Hudsonie, natomiast na jeziorach królują poławiacze bassów – herbowej ryby bodajże w większości stanów. Tutaj króluje spiner. Co ciekawe, żywiec jest również w "modzie". Kupuje się je w pobliskich - niekoniecznie wędkarskich - sklepach, za przysłowiowe centy i jakoś nikt nie trwoni czasu na dyskusje, czy jest to metoda humanitarna, czy też nie.

Nie wszystkie miejsca są dostępne dla wędkarzy. Zdarzyło mi się, że zostaliśmy potraktowani jak intruzi, bo w pobliżu był organizowany jakiś wieczorek dla seniorów i żeby nie zakłócać spokoju starszym, policja kazała nam się zwijać. Nie wiem, czym akuratnie mogliśmy zakłócać porządek, ale tak właśnie wygląda amerykańska wolność... nie wolno i już, a racjonalnego wytłumaczenia jakoś nie było. Zresztą takich przypadków było kilka.

Pewnego wieczoru zostaliśmy usunięci z łowiska - Amerykanie również – ponieważ po 21 nie wolno tam przebywać. Na pytanie dlaczego, nikt nam nie raczył wyjaśnić, a żadnych tablic informacyjnych nie było...

Nad wodą należy liczyć się z kontrolą o każdej porze i w każdym miejscu. Przeważnie możemy liczyć na odwiedziny Policji, która sobie tylko znanymi metodami wie, że akuratnie gdzieś tam w głuszy ktoś wędkuje. Czasami przywiedzie ich blask ogniska, których w większości miejsc nie można palić, czasem ktoś zadzwoni, że oto właśnie nieznany samochód przejechał obok jego domu w kierunku wody.

Niezaprzeczalnym faktem jednak jest, że człowiek czuje się bezpiecznie. Dwukrotnie byłem kontrolowany przez strażników wodnych (typowej straży rybackiej nie ma). Muszę powiedzieć, że byłem zaskoczony kulturą kontrolujących, jak i tym, że byli uzbrojeni, a nieumundurowani! Owe służby mają uprawnienia do zatrzymania osób kontrolowanych w przypadku naruszenia prawa, co ma później konsekwencje w postaci sporego mandatu, bądź nawet aresztu. Tutaj nie ma kolegium - tutaj się płaci za błędy, bądź można dochodzić swojej racji w sądzie, czego nikomu nie życzę - taki sam odnośnik dotyczy wykroczeń drogowych.

Jeden ze znajomych miał pecha i trafiła mu się kontrola w czasie, kiedy pił piwo z puszki - 60 dolarów mandatu. Za co? Otóż piwo można pić - też nie wszędzie - ale MUSI być ono opakowane torebką, żeby inni nie widzieli, co jegomość pije. Trochę to głupie, bo jeśli widzimy towarzystwo pijące jakieś nieopanowane soki, a jeden z nich ma butelkę w papierowej torebce, to chyba wszyscy w zasięgu wzroku wiedza, że facet nie ma tam raczej kefiru. Ale takie jest prawo i jest ono bezwzględnie przestrzegane.

Dotyczy to również złapanych ryb. Dlatego też nikt nie zabiera ryb złapanych w okresie ochronnym, ani niewymiarowych, chociaż tutaj przepisy są bardziej liberalne. Otóż sporo ryb nie ma wymiaru ochronnego. Śmiało można łapać karpia oraz węgorza. Węgorz - przynajmniej w miejscach, gdzie łowię - nie ma wymiaru; karp również. Według Amerykanów nie są to ryby atrakcyjne wędkarsko. Oni preferują łososia, troć i bassa wszelkich odmian. I pod kątem tych ryb planują swoje wypady.

A ,właśnie! Łosoś - te owiane mitem wyjazdy na łososia pod kanadyjską granicę, o których marzą wędkarze w Polsce. Panowie i panie - to jest dopiero prawdziwy pozysk mięsa! „Połów” zaczyna się ok. godziny 11.00 w południe, po uprzednim wykupieniu specjalnego zezwolenia. Wchodzimy do wody w woderach, co 10-15 metrów stoi następny wędkarz - w zależności od tego, ilu nas przyjechało - i rzucamy czym się da, byle była kotwica. Około 19. koniec mordowania, bagażniki wypchane mięsiwem... Można wracać. Tak wygląda komercyjne łapanie łososia. Byłem raz i dziękuję....

Co roku jadę na rybki do Polski. Z całym szacunkiem dla rybnych rzek i jezior w USA - wolę swojski San i kilka nocek spędzonych nad jego brzegiem. Tego klimatu nie odda mi żadna rzeka, ani jezioro w Ameryce. Tak, moi drodzy, nie wiecie, jakim dobrodziejstwem dysponuje Polska!

Cruiser3

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=393