Jak zostałem gruntowcem - karasiarzem i... karpikarzem
Data: 02-06-2003 o godz. 14:16:05
Temat: Wieści znad wody


Zachciało nam się pojechać na nockę i połowić. Markowi i mnie. Tośmy pojechali i połowili. Może nie jakoś rewelacyjnie, ale emocji było sporo. Momentami trudno było zjeść kanapkę i popić kawą, bo raz tu, raz tam, popiskiwały sygnalizatory.



Na łowisko "Eldorado" dotarliśmy w piątek wieczorem. Okazało się, że chętnych na nockę było całkiem sporo i dostaliśmy przydział na jedno z nielicznych wolnych miejsc. Było zupełnie nie tam, gdzie planowaliśmy łowić - ale cóż. Po zapewnieniach gospodarza, że da się tam połowić, ruszyliśmy na stanowisko.


Widok na łowisko. - fot. Esox

Pierwsze chwile to przygotowanie zanęty - planowaliśmy bowiem o świcie podłubać trochę ryb na spławik. Po krótkim sondowaniu dna wrzuciliśmy kule, licząc na poranne żerowanie karasi i linów. Nocą zaś postanowiliśmy pohołdować karpiowym gruntówkom. Miał być to mój karpiowy chrzest, bowiem nigdy wcześniej specjalnie się na łowienie tej ryby nie nastawiałem.

Z zarzuceniem wędek szybciej uwinął się Marek i już po chwili jego gruntówka obiecująco spoczęła na podpórkach. Nie minął kwadrans, kiedy sygnalizator zawył przeraźliwie. Niestety Marek nie zdążył zaciąć ryby.

Zmobilizowałem się do szybszego zarzucenia wędek. Jednej na karpiowe wypłycenie, które namacaliśmy chwilę wcześniej, drugiej w bok, z martwą rybką jako przynętą. Na karpiowych zestawach zawisły łańcuszki kukurydzy.

Sygnalizatory popiskiwały raz po raz, ale do godziny 23-ej żadnego konkretnego brania nie było. Niedługo przed godziną duchów, kiedy odszedłem parę metrów dalej aby sprawdzić gruntówkę z martwą rybką, sygnalizator z karpiowego zestawu zagrał swoją melodię. Marek zaciął rybę i przekazał mi wędkę. Po chwili na pomoście wylądował bardzo przyzwoity. 33-centymetrowy karaś. Ha, ha - ucieszyłem się - rekord Old_Rysia pobity!


Karaś złowiony wspólnymi siłami. - fot. Marek_b

Kolejne solidne branie nastąpiło na wędce Marka. Niestety jedynym połowem była w tym przypadku potężna, karpiowa łuska. Od tego momentu trochę prześladował nas pech, bo na mojej wędce brania następowały, kiedy odchodziłem do gruntówki z rybką. Marek zacinał ryby - wydawałoby się, że zgodnie z wędkarską sztuką, jednak mimo dobrej regulacji kołowrotka pękały przypony (wniosek - muszę solidnie przetestować niedawno nabytą Tikę pod kątem działania hamulca).

Wreszcie po północy sygnalizator pokazał solidne branie na karpiówce, na której tym razem zawisła kukurydza aromatyzowana wanilią. Zaciąłem i... zaczęła się zabawa na całego. Gdzieś w ciemnościach załomotała ryba, którą w trakcie holu czułem to po lewej, to po prawej stronie pomostu. Kilkuminutowa walka dostarczyła emocji, aż do chwili, kiedy Marek fachowo podebrał całkiem sporego - jak na debiut - ok. 3-kilogramowego karpia.


No i mam swojego karpia. - fot. Marek_b

Jeszcze nie opadły emocje po udanym holu, kiedy mój sygnalizator zadźwięczał ponownie. I znowu udane zacięcie i znowu ryba. Jak się potem okazało - ryba wyprawy.


A cóż to za ryba? - fot. Marek_b

Ryba walczyła całkiem ostro i w pierwszej chwili byłem przekonany, że to mniejszy karpik. Po podebraniu, w świetle latarki zobaczyliśmy pięknego karasia, który mierzył 36 cm.


Karaś grubasek. - fot. Marek_b

W czasie holu karasia zagrał sygnalizator od gruntówki z martwą rybką. Kiedy wreszcie zająłem się tą wędką, okazało się, że żyłka zamiast prosto - jak po zarzuceniu - skierowana była w bok. Zaciąłem, ale było już po rybie. I po rybce przynętowej. Wyciągnąłem pusty hak.

Wreszcie przyszła kolej na Marka, który nadrabiał dzielnie straty wyjmując 26-centymetrowego karasia i ok. 1,5-kilowego karpika. Ja zaś kolejne branie skwitowałem zacięciem i niestety - po raz kolejny trzasnęła żyłka na przyponie. Tym razem 0,25 mm.


Mam karpia i jest mi z tym dobrze. - fot. Esox

Nad ranem udało mi się złowić następne dwa, 1,5-kilogramowe karpie - tym razem pełnołuskie, które w przeciwieństwie do lustrzeni nie miały krwistych wybroczyn (jak się potem okazało - karpie niepełnołuskie w "Eldorado" chorują na jakąś wrzodową chorobę).


Tym razem pełnołuski. - fot. Marek_b

Kiedy zaczęło się rozwidniać, chyba wszyscy spinningiści zebrali się na łódkach nad naszymi, wcale nie przesadnie daleko zarzucanymi zestawami. Widać było to dobre miejsce na drapieżnika, zresztą w nocy słyszeliśmy charakterystyczne ataki suma.


I następny - brat bliźniak. - fot. Marek_b

Mimo ruchu na wodzie, mieliśmy kilka kolejnych brań, ale tym razem, po krótkim holu dość potężne ryby się spinały. Prawdopodobnie w łowisko wszedł większy karp i po prostu nasze haki były dla niego zbyt małe. Kiedy zrobiło się już całkiem jasno wszelkie brania ustały. Nie brały ani karpie, ani karasie i liny z zanęconego miejsca. Woda zrobiła się martwa. Zmieniłem gruntówkę na lekkiego pickera i udało mi się złowić jeszcze jednego karpika, po bardzo emocjonującym holu na cienkiej żyłce.


Płyń przez morza i oceany chwaląc dobre imię polskiego wędkarza. - fot. Marek_b

Więcej ryb godnych uwagi nie było. Marek złowił jeszcze małego szczupaczka, a ja kilka płotek i okonków. Wreszcie przyszedł czas wracać. Ruszyliśmy zatem do domu, zaś ja, po tej wyprawie mogłem już siebie nazwać - jeśli nie karpiarzem - to przynajmniej karpikarzem. Dopełnieniem relacji jest fotka karasia w galerii okazów. W komplecie stanowią zgłoszenie do pogawędkowego konkursu. I to nie byle jakie - bo na 0,9 punkta. Ciekawe jaka będzie odpowiedź Old_Rysia.

Esox

P.S.
Karaś został wycofany z konkursu na pogawędkowe okazy.







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=387