Nocka na Wapnie
Data: 26-05-2003 o godz. 15:24:42
Temat: Wieści znad wody



Tata, ja rozumiem, że rybki chcą żyć i je wypuszczasz, ale zrozum, że ja też chcę rybkę zjeść, więc mi przywieź i nie wypuszczaj – tymi oto słowy moja pięcioletnia latorośl pożegnała mnie w sobotnie popołudnie, dołączając siarczystego całusa...

O tym, jak taki bąbel potrafi zdopingować, wiedzą tylko ojcowie, Tym razem jednak dopingować mnie nie było potrzeby. Już od wtorku bowiem gilgotało mnie gdzieś tam w dołku, a rozbuchana wyobraźnia nie pozwalała zasnąć. Wizje ociężałych leszczy, linowych brań i węgorzowych pireutów były na tyle dosadne, że przez kilka dni chodziłem jak zamglony, przytakując wszystkim w pracy i domu.

Początkowo chciałem pojechać nad Odrę, ale środowe pogaduchy i czwartkowy zwiad kolegi diametralnie zmieniły moje plany. Wapniaki – obraz tych powyrobiskowych stawów przyćmił odrzańskie główki na tyle, że z obrzydzeniem zacząłem spoglądać na sześćdziesięciogramowe koszyczki i sztyce do wędek. Za to z rozrzewnieniem zrobiłem przegląd spławików, poutykanych po rożnych wazonikach, tubach i kuflach. Spławik to jest to, a magia niknącej wśród fal czerwieni antenki nie ma sobie równej! Nawet picker poszedł da kąta. Spławikówka i gruntówka, żadnych elektronicznych brzęczków, żadnych ognisk, tylko ja, noc i ryby, o ile dopiszą...

Piątek to był ciężki dzień. Świadomość całej doby, która pozostała mi do wypadu, powodowała cykliczne zerkanie na zegarek i przeklinanie wolno płynącego czasu. Co prawda, nocne zbieranie rosówek osłodziło trochę skowyt mej duszy, ale i tak to było to tylko preludium.

Sobotę spędziłem pracowicie na porządkowaniu pudeł i wiązaniu przyponów. Nie ma lipy – bez dokładnego przygotowania nocne łowienie może zmienić się w koszmar szukania zgubionego ciężarka, czy wiązania przyponów. I to oczywiście w momencie, kiedy na drugiej wędce widać branie...

Lubię te swoje samotne wypady. Lubię wtopić się w mrok nocy, rozświetlając samotność jedynie mdłym blaskiem lampionu. Lubię jechać kilometr za kilometrem, by poczuć nagle zbijający z rowerowego siodełka zapach wody. Lubię siedzieć cichutko jak mysz i słuchać wędkarskich pogwarków, dobiegających z drugiej strony jeziora. Lubię to i już, i żadna wyprawa w męskim gronie nie zastąpi uroku samotnej nocki...

Wreszcie wyruszam. Manele pieczołowicie spakowane w sakwy. Wędki przygotowane. Kanapki czule tulą się do pudła z białymi robaczkami. Jeszcze tylko zmiana przełożeń, ułożenie stóp w noskach, jeszcze kilkukrotne poprawienie czapeczki i już po paru kilometrach łapię rytm. Wyrównany oddech i rozedrgane zielenią powietrze nie pozwalają myśleć o podjazdach i zjazdach. Ten automatyzm pozwala uwolnić się od ciągłego zerkania na licznik, za to sprawia, że jak pies marszczący nos łapię zapachy wiosny. Kto wie, kiedy znów będę miał okazję?

Nad wodą jestem wczesnym wieczorem. Opłacam zezwolenie, łapię namiary na miejscówki – nie łowiłem tu już dziesięć lat. Dojeżdżam do jednego z trzech stawów. Daruję sobie groblę – za dużo ludzi. Jadę z drugiej strony, na zalesiony cypel; płytko tam, ale spokojnie i cicho, a tego przecież szukam. Jeszcze obchodzę miejscówki, patrzę na wodę, na fale, kierunek wiatru. Oglądam dostęp do wody, rozważam wszystkie możliwe, nocne niespodzianki. Wreszcie wybieram. Mogłoby być głębiej, ale cóż – głębiej jest przy grobli. Zostaję...


Tu jest moje miejsce...


Przeciwległy brzeg

Zaczyna się ta najmniej lubiana przez mnie część wyprawy – rozkładanie maneli. Rano czeka mnie jeszcze pakowanie, ale to już zawsze jakoś sprawniej idzie. A więc rozkładam wędki, wyważam zestaw, rozrabiam zanętę – zresztą, o czym tu pisać, każdy zna to doskonale.

Pierwsze kule lecą do wody. Jest dobrze. Zaczyna oczkować. Na razie drobnica – na haczyku regularnie zaczynają dyndać krąpiki i uklejki. Czasem trafi się płoteczka. Małe to, ale cieszy. Przerywam łowienie. Drugie łowisko bombarduję kukurydzą wystrzeliwaną z procy. Może w nocy podejdzie jakiś karp albo lin?

Na drugi zestaw zakładam rosówkę. Montuję pałeczkę tyrolskę – dno jest miękkie, nie chcę, żeby zestaw ugrzązł w dennym osadzie. Zakładam bombkę, naciągam żyłkę. Wszystko ustawiam sobie tak, żeby w nocy nie spacerować po brzegu. Nie przyjechałem tu hałasować i tupać. Bez podnoszenia dupska muszę mieć wszystko pod ręką. Szkoda tylko, że stołeczek jest bez oparcia, odczuję to na drugi dzień.

Tymczasem zaczyna robić się coraz ciemniej. Drobnica powoli daje sobie spokój i schodzi z łowiska. Zmieniam haczyk na czarną dziesiątkę. W obliczu nadchodzącej nocy przypon 0,14 mm nie jest może najrozsądniejszą średnicą żyłki, ale po prostu nie lubię grubych zestawów. A skoro nie lubię, nie stosuję.


Zapada wieczór

Na gruntówce mam branie. Bombka uderza o blank wędziska. Szybko otwieram kabłąk i z biciem serca obserwuję wysnuwające się niemrawo zwoje żyłki. W końcu zacinam. Pusto, wyciągam zestaw, oglądam rosówkę. No tak – ledwo napoczęta. Zmieniam przynętę, zarzucam. Zmieniam też spławik na drugiej wędce. Woda zupełnie się uspokoiła – można dać lżejszy, z prostą antenką.


Już prawie noc

Zrobiło się zupełnie ciemno. Patrzę na niebo, gwiazdy. Wsłuchuję się w żabi rechot, który milknąc od czasu do czasu, pozwala podsłuchać rozmowy dobiegające z przeciwległego brzegu. Światła ognisk znaczą wędkarskie nocki.


Moja samotnia

Czy to omam? Nie. Świetlik zaczyna swój taniec. Cztery białe robaczki pewnie smakują rybie, bo branie jest zdecydowane. Zacięcie, jest. Nieduży leszczyk, ot, takie 70 dkg, ale cieszy. Kolejny rzut i sytuacja się powtarza. To dobrze, leszcz wszedł w zanętę - muszę być tylko cicho, wtedy jest szansa na coś większego. Doławiam czwartego leszcza, zarzucam, kolejne branie... Zacinam, no proszę. Jest i większy. E, to nie leszcz. Mały karpik? Myśli tłuką się po głowie. Holuję rybę w ciemności. Wreszcie mam ją przy brzegu. W mdłym świetle lampionu widzę... sumka.


Obżartuch

No to pięknie, już po leszczach. Wypuszczam łobuziaka, zmieniam robaki i zarzucam z powrotem. Zobaczymy, czy coś podejdzie. W tym momencie widzę branie na gruntówce. Bombka spazmatycznie podskakuje. Otwieram kabłąk i po krótkiej chwili zacinam. Czy ja coś w ogóle holuję? Charakterystyczne szarpnięcia rozwiewają moje wątpliwości. Po chwili mam na brzegu węgorza. No, to może za dużo powiedziane...


Taka sobie sznuróweczka

Wypuszczam rybę bez żalu. Chude to takie, zabiedzone. Może zlituje się i przyprowadzi starszego kolegę? Myśli krążą swobodnie. Zaczynam się w nich zatapiać. Nagła przytopienie spławika wyrywa mnie z odrętwienia. To branie, to cyckanie i dziamdzianie to.. to musi być lin. Skupiam się tylko na świetliku i czekam na najwłaściwszy do zacięcia moment. Nie spieszę się. Wreszcie, po delikatnym zwinięciu luzu na żyłce, tnę. Siedzi. Mam, ale zaraz... Yhm. Toś ty taki? Taki z ciebie lin?


A kolega nie powinien spać o tej porze?

Trudno, może następne branie to będzie właśnie to? Tymczasem robi się coraz później. Jest już po pierwszej. Doławiam kilka leszczyków i krąpi. Chyba pora się zdrzemnąć? Tak ze dwie godzinki...

Budzę się po piątej. Z zaspanymi oczami podchodzę do wędek. Hm... Gruntówka jakaś taka... Żyłka nie w tę stronę... Co jest? Na szpuli kołowrotka też jakoś chudo... Dokręcam poluzowany hamulec. Zwijam balon z żyłki i docinam delikatnie. No proszę, siedzi. Nie ma to jak rosówki.


Poranna niespodzianka


Uśmiech proszę

Wypuszczam sumka, który ochoczo odpływa. Trudno, trzeba tu przyjechać w lipcu. Może trafi się jakaś większa sztuka? Póki co łowię krąpiki i płoteczki. A co tam. Najważniejsze, że biorą. Cieszę się tym łowieniem. W końcu niedługo trzeba będzie wracać do domu. A tam raczej nie powędkuję. W końcu się zbieram, pakuję manele i ruszam w drogę...


Pożegnalny rzut oka na zatoczkę


Najpierw polna droga


Potem asfaltówka

Poranne powietrze traci swoją rześkość. Zalążek upału wyciska ze mnie ostatnie poty. Cóż, trzeba zatem przystanąć i wypić jakieś małe piwko. Siedzę więc, delektuję się smakiem goryczki i obserwuję niedzielne życie miejscowej ludności.


Podczas, gdy jedni idą do kościoła


...inni utrwalają przeżycia z wczorajszego festynu

No cóż, a ja utrwaliłem sobie wędkarską nockę. Czym chętnie się z Wami podzieliłem.

adalin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=365