Sandaczomania – część 1
Data: 23-05-2003 o godz. 20:00:00
Temat: Spinningowe łowy



Chorobliwa psychoza, maniakalna potrzeba uganiania się, mętny wzrok, bezsenność, wstawanie o świcie, drżenie rąk, opętanie jakąś myślą i inne objawy występujące na dźwięk słowa sandacz są typowym objawem choroby wędkarskiej, jaką jest sandaczomania.

Jak się nią zarazić?

Byłem początkującym spinningistą. Łapałem się każdej nadążającej się okazji, aby być nad wodą. Starałem się umawiać z doświadczonymi kolegami, podpatrywać ich, zasypywać pytaniami, radzić się, dowiadywać. Starałem się wszelkimi możliwymi sposobami poznawać znawców tematu i umawiać się z nimi na ryby. Tak trafiłem pierwszy raz nad jezioro Pakoskie.

Pamiętam, że stanęliśmy łódką na stoku podwodnej górki. Łowiłem małą przynętą okonki. Mój kolega w pewnej chwili, po dość energicznym holu, wyciągnął sandacza. Po zmianie przynęty na większą poczułem przyjemne pstryknięcie. Wykonane energiczne zacięcie przyniosło mi mojego pierwszego sandacza.

Następne wyjazdy są coraz bardziej nakierowane na jedną rybę – sandacza. Zaczynam poszukiwać górek podwodnych, spadków, stoków, wypłyceń, twardego dna, karczowisk, dużych kamieni na dwie, dna kamienistego lub pokrytego żwirem. Pływam tylko w jednym celu. Staram się łowić sandacze. Poznaję jezioro, coraz więcej o nim wiem. Ilość wyjazdów powoduje, że przybywa mi sandaczowych miejscówek. Coraz bardziej poznaję zwyczaje sandaczy. Ich upodobania do przynęt, miejsc pobytu, sposobu prowadzenia lub nie przynęty, pory żerowania.

Zaczynam wyciągać pewne wnioski i reguły, które następnie rozsypuję w gruzy. Doświadczenia dnia dzisiejszego jutro nie przyniosą żadnego efektu. Każdy wyjazd staje się nauką od początku, nauką na ten jeden jedyny dzień. Namierzone rybne miejsce przy następnej wizycie staje się pustynią. Teren w którym nigdy wcześniej nie miałem brania zamienia się w sandaczowe eldorado. Nigdy nie wiem, co będzie się działo, czym zostanę zaskoczony, albo jakie będą efekty.

Przyczyny choroby

Nie znam, ale może spróbuję zdefiniować, a zacznę od momentu zacięcia sandacza. Czasami nie walczy, idzie jak chcemy bez najmniejszego oporu. Bywa i tak, że chodzi jak i gdzie chce, potem się poddaje lub rozgina hak i niknie w czeluści jeziora. Powiem więcej, linki nie radzę na stałe mocować do łódki, bo bywa, że jak z zaprzęgniętym rumakiem popływamy sobie za nim po jeziorze. No i wspaniały moment zaczepu! Wydaje nam się, że trafiliśmy przynętą w zaczep który następnie ożywa i staje się pięknym dorodnym sandaczem.

Dziesięć kolejnych wyjazdów nie przyniosło nawet kontaktu z tą wspaniałą rybą. Zaczynam się zastanawiać, czy czasem już ich nie ma, ale podczas jedenastego wyjazdu wydaje mi się, że jest ich więcej niż wszystkich innych ryb razem wziętych. Biorą na wszystko i wszędzie! Sandacze potrafią stać przez cały dzień w kompletnym bezruchu i nie skuszą się na nic dostępnego na świecie.

Jeszcze sprawa przygniatania paszczą rybki do dna. Chyba jest to jedyna ryba która to robi, choć mogę się tu mylić. Nie jest przypadkiem gdy po wyciągnięciu sandacza z wody hak wyciągać będziemy mu nie z pyska a gdzieś spod niego. Piękny jest sposób polowania tej ryby. Bezszelestnie i szybko, potrafi polować całym stadem. Łowy sandaczowe mają tylko dwa zakończenia – albo są wielką przygodą albo rozczarowaniem czy gorzkim zawodem. Nie spotkałem jeszcze a nawet nie słyszałem o wędkarzach systematycznie łowiących sandacza, przynajmniej jeżeli chodzi o te większe. Nieobliczalna, wspaniała ryba i sama jej obecność w wodzie powoduje zagrożenie wystąpieniem choroby.


fot. Jarekk

Przebieg choroby.

Czerwiec. Budzik dzwoni o 2:00 rano. Szybko wstaję, myję się, piję kawę, chwytam torbę, spinnig i biegnę do garażu. Echosonda, ciuchy, podbierak, kapok są już w bagażniku. Wskakuję do samochodu i pędzę oby przed świtem być nad wodą. Po ciemku odpinam łódkę pożyczoną od kolegi i wypływam. Razem z nastającym dniem płynę w stronę miejsca w którym dno opada gwałtownie w toń. W toń w której kryją się sandacze. Łowię do 6:00, aby na 7:00 zdążyć do pracy. Odeśpię po południu, albo i nie...

Popołudnie. Chodzę po domu markotny ukradkiem zerkając na żonę. Gdy z lekkim uśmiechem mówi: jedź, godzinę później płynę już łódką w stronę górki podwodnej. Każde załamanie, lub kolejny dzień pogody ustabilizowanej nie może mnie powstrzymać na miejscu. Gnam nad jezioro.

Lipiec niewiele różni się od czerwca. Czasami uda mi się urwać szybciej z pracy, a czasami weźmie się wolny dzień. Czasami jest wolna niedziela, czasami żona pójdzie z córką do koleżanki, czasami pomoże babcia, a najczęściej wszystko za bardzo podporządkowane jest wyjazdom na sandacze.

Leczenie

Wrzesień. Pierwsze ciche dni w domu. Żona ma słuszne pretensje, że każdą wolna chwilę spędzam w pogoni za sandaczem. Swoje dokłada spojrzenie córeczki, zmęczenie, zaniedbane sprawy domowe i czasami zawodowe. Staram się nadrobić rodzinie zaległości, jak tylko mogę i potrafię. Pokazuję na każdym kroku skruchę i pierwszeństwo ma każdy pomysł żony lub córeczki. Wolny czas sprawiedliwe zaczynam dzielić pomiędzy rodzinę a mętnookie okoniowate.

Zaczynam dostrzegać inne gatunki ryb takie jak szczupak czy okoń. Potrafię pojechać gdzie indziej na ryby i starać się łowić inne gatunki innymi metodami. Częstotliwość wyjazdów spada do maksymalnie dwóch lub trzech tygodniowo. Nie dowiaduję się od kolegów, jak wygląda sytuacja na jeziorze, czy sandacze brały lub biorą. Staram się zapomnieć o istnieniu tej wspaniałej ryby. Myślicie, że się udaje?


fot. Jarekk

Profilaktyka

Chyba nie ma. Choroba jest nieuleczalna. Można ją zaleczyć, zahamować rozwój, zatrzymać jej pogłębianie się. Powraca jak bociany na wiosnę. Kwitnące kasztany dla jednych kojarzą się z maturą dla mnie przynajmniej od jakiegoś czasu tarłem sandacza. Jest to pierwszy delikatny objaw odradzającej się choroby.

Z nastaniem czerwca pojawiają się bardziej wyraźne syndromy sandaczomanii. Choroba się nasila i powoli można, choć nie u wszystkich to tak samo skutkuje, z nią walczyć. Lekarstwem jest zdrowy rozsądek, rodzina i wszystko inne skuteczne w indywidualnych przypadkach. Każdy zarażony sandaczomanią musi poszukać lekarstwa dla siebie samego. Recepturami można wzajemnie się wymieniać i indywidualnie testować. Wdzięczny będę niezmiernie, jak ktoś podzieli się swoja metodą walki z chorobą lub ma sposób na jej uniknięcie. Mile widziana byłaby szczepionka lub inne środki bardziej skuteczne.

Życzę Wam, aby w nadchodzącym sezonie sandaczowym Wasze spotkania z tą rybą były jak najczęstsze. Jedyne, czego Wam nie życzę, to abyście zaczęli zauważać u siebie oznaki wystąpienia choroby, bo - wybaczcie, ale jak już napisałem - skutecznego lekarstwa na nią nie znam.

cdn.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=359