Wieczór nad Wisłą
Data: 14-05-2003 o godz. 14:04:41
Temat: Wieści znad wody



W sobotę zaplanowany wyjazd nad Wkrę, ale jak spędzić piątek? Można po raz kolejny poprzekładać przynęty w pudełkach, można popatrzeć w telewizor bądź... wybrać się na jazie. Rano kontakt z Esoxem - okazuje się, że na łowisku nie powinno być tłoku, Ojtek dwoma rękami jest za, Dziecko (moja dziewczyna), choć zmęczone pracą, także wyraża zgodę i pojedzie zobaczyć to miejsce, którym tak zachwycony byłem po ostatnim nocnym łowieniu.

Umawiamy się na przystanku autobusowym. Są wszyscy – wsiadamy. W środku grupa depechów, muzyka ze starego kaseciaka dudni, patrzymy po sobie, nie, nie będziemy zgredami, niech sobie słuchają. Wysiadamy troszkę za wcześnie, więc jeszcze spacerek. Po 10 minutach kierujemy się już w stronę Wisły. Mijamy wał przeciwpowodziowy i jesteśmy w innym świecie.

Zgiełk i szum Stolicy pozostał gdzieś daleko. Inny zapach, dźwięk. Widzę. że Ojtek i Dziecko też zauważają różnicę. Dochodzimy do rzeki. Jak zwykle kilka gruntówek, „pozdrowienia, dzień dobry”. Stajemy nad wodą, rozkładami wędki, cisza spokój. Wiążemy woblerki i opieramy wędki na brzegu, jeszcze za wcześnie. Zastanawiamy się czy Dziecko nam da dziś szkołę.

W tym momencie nad wodę tuż obok nas schodzą dwaj wędkarze. Pierwszy rzut oka – zawodowcy. Leciutkie wędeczki, kołowrotki małe, mikro woblerki. Już wiem że nie zjawili się tu przypadkowo. Jakoś się dogadujemy.

Zaczynamy łowienie. Pierwszy rzut i pod samym brzegiem branie. Podciągam rybę i widzę okonia, który widząc mnie dochodzi do wniosku, że bez mojej pomocy poradzi sobie z kotwiczką, po czym odpina się grzecznie. Kolejny rzut i kolejne branie. Początek dobry.

Nagle słyszymy gwizd kołowrotka. To jeden z nieznajomych ma rybę na kiju. Kilka chwil i już wiemy, że to nie jaź. Dochodzimy do wniosku że brzana. Nie udaje się jej wyjąć, niestety, na pamiątkę pechowemu łowcy pozostają dwie łuski - już mamy pewność Barbus Barbus pełną gębą.

Wiadomo, ryby zbliżają. Zapalamy papierosa, rozmawiamy o sprzęcie i znów słyszę gwizd kołowrotka. Tym razem moje Kochanie ma rybę na wędce. Szybki, choć lekko niepewny hol i pierwszy jaź na brzegu. Robimy fotki i rybka wraca do wody. Zaczynam łowić kilka brań jednak zacięcia nieudane. Jacek, bo tak się przedstawił kolega znad wody, znów siedzi na brzegu, podchodzę znów rozmawiamy.

Dziś większą przyjemność sprawia mi patrzenie na rzekę i łowiących niż samo wędkowanie. Jacek okazuje się skarbnicą wiedzy na temat łowienia na Wiśle, więc chłonę wiadomości i obiecuję sobie, że wykorzystam je podczas następnych wypraw nad wodę. Rozmowa przerywana jest jedynie przez spławy ryb i gwizd kołowrotka mojej Pani, która tego wieczora, zgodnie z zapowiedziami, strzepała nam tyłki łowiąc trzy ładne jazie. Ojtek broni honoru mężczyzn łowiąc krąpia.

Czas się zbierać. Żegnamy się z nowo poznanymi kolegami z WCWI i udajemy się na przystanek.

Pozostaje mi tylko podziękować tym, którzy pokazali mi to miejsce. Są ryby, są mili ludzie i jest niesamowita atmosfera nocnego wędkowania. I jest rzecz najważniejsza: te ryby tam będą jeszcze długo. Sama myśl o zabraniu jazia z tego miejsca jest niesmaczna i kojarzy się z wielkim barbarzyństwem. Więc pływajcie sobie rybki i niech wam dobrze będzie, a widywać się będziemy jeszcze przez długie, długie lata.

Torque







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=344