Gdzie jest Esox?
Data: 26-04-2003 o godz. 23:53:47
Temat: Nasza publicystyka


Esox jest, żyje i ma się nieźle. A że dawno go nie było? Cóż - każdemu może się zdarzyć, że osobiste problemy rzucą cień na codzienne życie i oderwą od wszelkich hobbistycznych prac. Ale już jestem, za potężny stos listów od zatroskanych przyjaciół serdecznie dziękuję i niniejszym raportuję, co robiłem w Wielkanoc, nad jeziorami, bez wędek niestety.



Na tydzień przed Świętami dowiedziałem się, że na suwalskich wodach jest jeszcze lód i dopiero co ustąpiła zima. Z tego też powodu, na okołoświąteczną wędrówkę po Suwalszczyźnie i Mazurach nie zabrałem wędek, a jedynie aparat fotograficzny i cały arsenał sprzętu optycznego do podglądania przyrody.

Swoją wyprawę w poszukiwaniu niechybnych oznak wiosny rozpocząłem w Wielki Piątek, odwiedzając Biebrzę i rozlewiska Narwi pod Wizną.

Woda pięknie rozlewała się na łąki, chociaż szczytowy okres zalewów już minął. Wszystko wokół aż trzęsło się od ptasiego śpiewu. Gęgały gęsi, trąbiły żurawie i łabędzie krzykliwe. Na wysepkach dreptały kuliki, bataliony, krwawodzioby i rycyki i cała plejada innych siewkowców. Świergoliły śpiewaki, pierwiosnki, potrzosy, zięby, podróżniczki, trznadle. Z drapieżników zaprezentowały się myszołowy - zwyczajny i włochaty, bieliki, błotniaki stawowe. Wypatrzyłem też sarny, dziki, lisy, zające. Słowem - wiosna, że aż strach!

Z biebrzańskich bagien pognałem do Rajgrodu, gdzie serwują świetnego okonia w Barze Smakosza Ryb, a przed wieczorem odwiedziłem Przewięź i Studzieniczną - miejsce ubiegłorocznego, majowego zlotu.

Na jeziorze nie widać było jeszcze młodych trzcin, ani śladu nenufarów. Odwiedziłem kościółek i kaplicę na wyspie, zerkając w stronę wody. W trzcinach ruch był całkiem spory - tarła się płoć i krasnopióra.

Pstrykając fotki kaplicy zauważyłem pewne oznaki wiosny. Czyli jednak już jest?

Ze Studzienicznej pojechałem do Serw, które były moją bazą wypadową w ciągu kolejnych kilku dni. A tych przyrodniczych wypraw było bez liku. Na pierwszy ogień poszły Wigry. Wypatrzyłem tam z wieży sporo ciekawych ptaków - także przezabawne z wyglądu płaskonosy. Kto nie widział - niech zerknie do atlasu. Były zbyt daleko by je sfotografować.

W trzcinowiskach odzywały się donośnym buczeniem bąki - bliscy krewniacy siwej czapli. Z czaplami zresztą miałem inną przygodę. Gdzieś po drodze nad Wigry ujrzałem ich całe stado, siedzące na... polu. Nie nad jeziorem, rozlewiskiem, czy choćby błotem - ale po prostu na polu. Wyglądały komicznie prężąc się we wschodzącym słońcu, wszystkie zwrócone w tę samą stronę.

Przy okazji obserwacji ptaków, namierzyłem przy pomocy lunety kłusowników. Rzetelnie zakapowałem ich do Straży Parku, podając dokładny namiar łódki, postawionych sieci, a także dokładnie opisując wygląd sprawców i łodzi. Po kwadransie już cienko piszczeli, bo Straż pojawiła się i na lądzie i na wodzie.

Tego dnia odwiedziłem jeszcze z aparatem i lunetą jeziora Sajno, Sajenek, Swoboda, Paniewo, Mikaszewo, Kruglak. Dosłownie na każdym kroku spotkać można było śliczne przylaszczki, których nie omieszkałem sfotografować.

Wieczorem odwiedziłem znajomych mieszkających w pobliżu Wigierskiego Parku Narodowego, w miejscowości Sarnetki. Miło było popatrzeć jak okoliczna ludność szykuje się do Świąt. Wziąłem także udział w przyspieszonym kursie malowania pisanek, ale szybko się okazało, że nie mam zadatków na ludowego artystę. Wróciłem więc do fotografowania przylaszczek.

Niedzielny ranek święciłem jak należy, ale już po wielkanocnym śniadaniu wyruszyłem na kolejne wędrówki. Najpierw krótsze - do czaplińca nad Serwami. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tu także żurawie i bielika - prawdopodobnie tego, którego gniazdo widzieliśmy rok temu z Markiem_b. W pobliskim ośrodku wczasowym ślicznie zakwitły krokusy.

Wieczorem odwiedziłem ponownie Swobodę, gdzie z kilkunastu metrów obserwowałem taniec tokujących żurawi. Opisać się tego nie da, więc nawet nie próbuję. Zdjęć też nie ma, bo bałem się spłoszyć jakimkolwiek ruchem ptaki, które przypadkiem wylądowały tak blisko mnie. Niestety po dłuższej chwili obserwacji jednego z ptaków coś spłoszyło - wydał krótki alarmowy dźwięk i oba odleciały. A ja, klękając wśród gąszczu zarośli, fotografowałem bazie.

W poniedziałek, tuż po 3 rano pojechałem w pewne tajemnicze miejsce w leśnych ostępach nad Czarną Hańczą. Liczyłem na spotkanie z tokującym głuszcem. Rzeczywistość przerosła oczekiwania, bowiem widziałem tych niezmiernie rzadkich ptaków aż siedem.

Po odpoczynku w ciągu dnia, wieczorem podjechałem do rezerwatu Perkuć, pomiędzy jeziorami Paniewo a Kruglak. Tam spotkałem pliszkę samobójcę. Ten mały, śmieszny ptaszek, kiwający przy chodzeniu po ziemi ogonkiem zaatakował samochód. Nie wiem, co wzbudziło taką furię małej pliszki, niemniej podziobała szyby, zderzaki i narobiła na oba lusterka. Na gniazdko na pewno biedactwu nie najechałem, bo samochód zaparkowałem na parkingu na klepisku.

We wtorek ruszyłem na Mazury. Z Serw przez Augustów, Ełk, Orzysz, Okartowo, Mikołajki, Mrągowo, Świętą Lipkę, aż po granicę z Warmią koło Reszla. Na zaproszenie pewnej miłej damy. Do samego Reszla wjechałem z fasonem, zabytkowym, gotyckim mostem.

Odwiedziłem miejscowe zabytki architektury. A jest ich tam jak na to miałe miasteczko całkiem sporo.

Odbyłem spacerek po miejscowym parku.

A w parku hodowane są daniele. Co prawda nie są zbyt towarzyskie, a do tego śmierdzą, ale postanowiłem uhonorować je pstryknięciem migawki. W końcu Daniel to miało być moje drugie imię. Dobrze, że nie wyszło.

Po drodze spotkałem jeszcze wiosennego motylka - rusałkę pawika...

...i lepiężniki.

Tego samego dnia byłem z powrotem w Serwach, odwiedzając po drodze Kalejty, które dwukrotnie gościły nas jesienią na pogawędkowych zlotach. Dowiedziałem się, że szczupak już skończył tarło, że gospodarz zarybił symbolicznie jezioro karpiem (a fe), linem i szczupakiem. Pogadałem, wypiłem piwko za zdrowie rodziny i pognałem dalej, aby rano znowu odwiedzić Wigry.

Widok na jezioro był zaiste cudowny, ruszyłem więc drogą wzdłuż brzegu, spotykając kolejne oznaki wiosny. A wiosna nie szczędziła mi biologicznych metafor, pokazując co i rusz, czym należałoby się zająć. Najpierw na przykładzie perkozów...

...a potem zwykłych biedronek.

Nawet sasanki w przydrożnym rowie rosły parami.

Przemierzając nadwigierski szlak odnalazłem pewne tajemnicze miejsce i kto wie, czy nie nabierze ono pewnego, symbolicznego wymiaru. Oto nad brzegiem jeziora, z ziemi wydobywało się bagienne źródlisko, rozlewając po okolicy. Całe naznaczone było wykrotami, z których jeden szczególnie przykuł moją uwagę. A to z tej przyczyny, że wyglądał na zamieszkały.

Zwierz, który wypełzł z wykrotu dał się dość szybko oswoić i towarzyszył mi już do końca suwalsko-mazurskiej wyprawy.

Dał się skusić nawet na godzinne milczenie na jednym z niezliczonych pomostów nad brzegami jeziora.

Wracając do domu spotkałem pewien cud przyrody. Wśród mrowia przylaszczek rosła jedna, całkiem inna od pozostałych. Zamiast fioletem, mieniła się odcieniami różu. A cóż to za cudo - pomyślałem sobie. "To na szczęście, na szczęście" - szumiał stary, świerkowy las.

Poszukiwacz wiosny
Esox







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=316