Lin już tuż, tuż - wiosna w pełni
Data: 18-04-2003 o godz. 13:08:23
Temat: Spławik i grunt



Słońce nadrabia straty i wiosnę już widać wszędzie. Przeszła pierwsza, prawdziwa burza z piorunami i - jak mówią starzy wędkarze - resztę ryb już obudziła...

Wszystko to coraz bardziej zachęca nas do działania. Teraz do bazy zanętowej prócz czerwonych i białych robaczków dodajemy pokrojone rosówki. Zanętę barwimy ziemią ogrodniczą. Na dnie łowiska nie może już być jasnej plamy. Duże liny są zbyt cwane, żeby buszować w podejrzanych miejscach. Do plam jasnych będą wchodziły drobne ryby i zapewniam, że trudno je wtedy będzie przegnać z łowiska.

Pierwsze, śpiewające kosy przed domem dają sygnał do wyjazdu. Jest oczywiście jeszcze ciemno. Do łowiska zaledwie 2 km, więc nie trzeba dużych rezerw czasowych.

Zanęta rozrobiona z ziemią w domu, lekko namoczona, łatwo zbija się w kule i wchłania aromaty. Na łowisku dodajemy białych i czerwonych robaków, i krojone rosówki. Dodatek ten powoduje, że podczas rzutu kula rozwala się w powietrzu na mniejsze kawałki i rozsypuje na całym naszym łowisku. Odległość nęcenia nieznacznie przybliży się. To dobrze - będziemy łowić zaraz za miejscem nęconym.

Stanowisko przygotowujemy tak samo. Tym razem jednak z małymi poprawkami. Zauważyliśmy ostatnio, że odkładane i ustawiane kije na podpórkach niepotrzebnie trzaskają po metalowych widełkach. W domu zrobiliśmy małe osłonki z materiału. Teraz kij miękko kładzie się na nich.

Na tle wystających patyków (starych badyli sitowia) nasza antenka spławika, mimo ładnych żółto-czarnych prążków, była mało widoczna. Do agrafki zapinamy więc spławik z antenką czerwoną i nie poprzecinaną zbytecznymi kolorami.

Już zaczyna świtać. Od strony drogi słychać brzęczące motorowerki. Jadą wędkarze - przeważnie emeryci. Trzeba udawać, że właśnie przyjechaliśmy i montujemy zestawy...

- Witam, już na łowisku?
- Właśnie przyjechałem, jeszcze nie rozpakowany jestem, ale i tak ryba zaczyna brać, jak się rozjaśni
- mówię. - Byli tu dzisiaj na nocce - dwóch wędkarzy - nie mieli nawet brania. Właśnie pojechali 10 min. temu. Musieliście ich mijać.
- Nie widziałem nikogo, a ty Romek?
- Ja też nie
- mówi drugi emeryt.
- Jedziecie od Knurowa? - pytam.
- Nie, z Czerwionki - odpowiada pierwszy.
- No to już wiem skąd byli, z Knurowa. - odpowiadam stanowczym głosem.

Zastanawiam się głośno, czy ryba nie przeszła na mały staw. Widziałem przecież dwóch wędkarzy na rowerach, jak tam skręcali. Podpowiadam wędkarzom - Łowił tu zawsze taki starszy dziadek, dzisiaj go nie widzę, myślałem, że to on tu jedzie. Skoro jego nie ma, widocznie tam łowią. On zawsze wie, gdzie łowić.

Wędkarze zaczynają się zastanawiać. Siadać tutaj, czy jechać na mały staw? Rozglądają się po brzegach. Wędkarzy nie widać. W końcu zawracają.

No, to mamy trochę spokoju...

Na prawą wędkę zakładamy białe, a na lewą czerwone robaki, blokowane jednym białym robaczkiem.

Spławiki są już dużo lepiej widoczne. Mija zaledwie 10 minut i jest branie na prawej wędce. Spławik unosi się wolniutko i zaczyna przesuwać na środek stawu. Nie ma co czekać. Krótki energiczny ruch i zacięta ryba odskakuje w bok jak porażona. Wiem, że to karaś i spokojnie podciągam go coraz bliżej. Już jest pod brzegiem i ląduję go do szmatki.

Odkładam kij, a w tym czasie na drugiej wędce spławik zaczyna taniec. To się przytapia, to podnosi. Pięć centymetrów w lewo. Stoi. Pięć centymetrów w prawo. Stoi. Znowu przytapia. Zostawia. Lekko wydźwiga i puszcza. Gra nerwów: zacinać, nie zacinać. Ręka co chwilę drga do zacięcia i znowu zatrzymuje się. Jak długo można męczyć trzy małe, czerwone robaczki?

Wreszcie skos i spokojne odejście spławika pod wodę. Zacinam - znowu krótko i ostro. Ryba walczy zupełnie inaczej. Robi obszerny łuk, pozwala się podciągnąć i znowu umyka do środka. Zaczyna się nerwówka, ale łuki coraz mniejsze. Ryba dopływa do brzegu, jeszcze próbuje odskoczyć, ale już nie daleko. Zielona śliska z małymi czerwonymi oczkami! Czeka na brzegu, na mój ruch. Liczy na błąd. Widzę, jak się patrzy na mnie i zbiera siły na ostatni szaleńczy wyślizg.

- Ej, kochaniutka, mam dla Ciebie niespodziankę...

Przykrywam ją mokrą szmatką. Ryba leży jak sparaliżowana. Nie spodziewała się takiego rozwiązania. Spokojnie wyjmuję ją na brzeg. Ależ pokorna, nawet nie chce podrygiwać. Czuje na swoim ciele uchwyt, z którego nie da się wyślizgnąć. Mogę spokojnie się jej przyjrzeć: cała, dolna warga o żółtym kolorze przechodzi, im niżej, poprzez złoty w bardziej pomarańczowy. Tylko wąsiki na końcach wargi jeszcze czarno-zielone. Malutkie oczka w środku zakrapiane rubinem. Wszystkie płetwy idealnie zaokrąglone, tylko brzuszne bardziej wydłużone. Odstające garby u nasady tych płetw świadczą o tym, że to ON. Mimo, że ma zaledwie 33 cm, raduje oczy jak szczupak 80 cm. Skoro taki tutaj buszował, muszą być i inne.


fot. Marek_b

Zakładam kawałek rosówki od strony dupki - to bardziej miękka część i chętniej zbierana przez liny.

Spławik już na tym samym miejscu. Nie zakładam przynęty na drugim kiju. Teraz muszę poczekać przy jednym. Mija jednak 5 minut i nic się nie dzieje. Decyduję się na zbrojenie haka na kiju z prawej. Cztery białe, kręcące się robaczki wyglądają zachęcająco. Spławik ląduje na swoim miejscu.

Nerwowo spoglądam na wędkę z lewej. Nic się nie dzieje. Czyżby miały być jednak czerwone robaczki?

Jest branie na białe - karaś. Drugi, trzeci i czwarty...

Pora zobaczyć rosówkę - dupka cała sflaczała. Cóż, trzeba zmienić na nową. Mam plan: na wędkę prawą dam czerwone robaki.

Ledwo prawy spławik się ustawia, już branie. Rozpoznaję poczynania karasia. Lekkie wynurzenie, skos i pod wodę. Następny karaś na brzegu. Czerwone robaczki całe poprzecinane i należałoby je wymienić. Jednak białe szybciej się zakłada i decyduję się właśnie na nie. Patrzę na zegarek. Już 8.00. Słońce dobrze grzeje mnie po nogach. Czarne, gumowe buty szybko się nagrzewają i powoli zaczynam zapominać o porannym chłodzie.

Mam już dwa białe robaczki na haku i nagle spławik z rosówką jak strzała wpada pod wodę, uderzając szczytówką kija prawie w lustro wody. Ledwo zdążyłem złapać kij. Ryba sama się zacięła. Delikatnie jednak przycinam na mocno napiętej żyłce. Zaczyna się kołowanie. Ucieczka to w lewo, to znów w prawo. Jak to dobrze, że druga wędka leży na bocznych podpórkach. Teraz nie przeszkadza nawet wystająca szczytówka. Na płytkiej wodzie ryba strasznie szaleje. Silne zawirowania i rozbryzgi wody świadczą o niezłej sztuce. Żyłka jęczy nad wodą, jakby chciała powiedzieć: "koniec wytrzymałości - masz jeszcze minutę ".

Zaczynam lekko opuszczać wędzisko luzując trochę żyłkę. Ryba od razu wykorzystuje ten moment i daje ostrego susa w środek stawu. Kołowrotek wreszcie zagrał. No, nie jest źle. Oddaję żyłkę. Trochę mnie to uspakaja. Zryw był jednak krótki. Odzyskuję powoli żyłkę. Gdyby tak jeszcze poszła 4 m dalej, pod wystający patyk jakiegoś krzaczka, już byłaby wolna.Na moje szczęście jeszcze walczę. Mimo, że odskoki są to w lewo , to w prawo, zaczynam coraz bardziej skracać dystans. Jeszcze szaleńczy przepływ wzdłuż brzegu i ryba już potulnie daje się podciągać.

Patrzę na moją szmatkę. Leży na wiaderku cała zmiętoszona. Próbuję jedną ręką rozłożyć ją. Posklejana nie pozwala na to. Przytrzymuję rybę dalej od brzegu i lewą ręką w wodzie rozklejam. Udało się. Można to było zrobić wcześniej - znów nauczka. Teraz podciągam linka do brzegu. Nakrywam go szmatką i pewnie łapię. Linek nie protestuje.

Mam drugiego. Smukła samiczka - brak wystających zgrubień przy płetwach brzusznych. Jest większa od tamtego linka. Ma 41 cm.

* * * * * * *

Takie były początki mojej wędkarskiej przygody z linkami. Miałem tyle szczęścia, że bliskość wody i moja praca zaczynająca się o godz. 18:00 na kopalni, pozwoliła na wieloletnie eksperymentowanie. Już po dwóch latach wydawało mi się, że poznałem tajniki żerowania linków. Następne lata obalały te teorie. Dopiero czwarty i piąty rok trochę przybliżył mnie do nich.

Dowiedziałem się, że linki małe - do 2 kg - przeważnie (z małymi wyjątkami) biorą widocznie, bawiąc się przynętą i wielokrotnie ją próbując. Większe liny - od 2 kg do 4 kg - biorą przynętę zupełnie inaczej (z małymi wyjątkami): podpływają do przynęty, "stają" na głowie nad nią i bez żadnego ruchu oczyszczają z haka cokolwiek by tam nie było. Spławik wtedy ani drgnie i po nim nie można rozpoznać brania.

Czy brania wskazują tylko spławiki? Czy takie ryby są nieuchwytne? O tym w następnej części.

Mam nadzieję, że przedstawione Wam wskazówki pomogą na samodzielne eksperymentowanie. Została jeszcze jedna grupa - liniska - to okazy powyżej 4 kg. Widywałem je co roku na tarle, ale kontaktu z nimi nie miałem.

Jedno jest pewne i już sprawdzone. Otóż:

- Łowimy na zarośniętych płytkich płaniach.

- Zanęta nie może robić plam na dnie.

- Nęcimy przed nastaniem świtu i to całą porcją.

- Po brzegu nie można chodzić.

- Zabieramy zawsze szmatkę ze sobą.

- Białe robaczki przechowujemy w pudełkach o wysokich burtach.

- Jako atraktor stosujemy kozieradkę.

- Nie dotykamy palących się papieriosów.

Old_rysiu







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=313