Żywiec i ja
Data: 10-04-2003 o godz. 17:02:11
Temat: Nasza publicystyka



Sprawa żywca trafia na PW jak przysłowiowy bumerang. Co się skończą jedne rozważania na ten temat, zaczynają się następne i tak w kółko. Są zwolennicy tej metody, ale jest też wielkie grono jej przeciwników. Jedni i drudzy uważają, że mają rację. Jedni i drudzy mają oraz używają argumentów nie do odparcia.

Po co to piszę? Moim celem nie jest wywołanie następnej burzy w szklance wody, czy też polemizowanie z kimś o tym, czy mówię dobrze czy źle. Chodzi mi o przedstawienie swojego poglądu na tą kwestię. Dlaczego? Otóż nie powiem, że nie byłem poddany ewolucji i pokazać chcę jej przebieg, co może niektórym dać do myślenia, a przynajmniej przed wybuchem wściekłości wprowadzi w zadumę i zdroworozsądkowe rozważania.

Otóż, żywiec - co to takiego? Najprościej mówiąc jest to żywa, mała rybka. Pozyskana i przechowywana w taki sposób, aby jak najmniej ucierpiała, straciła na swej kondycji i żywotności. Żywcem może być każdy gatunek ryby, oczywiście poza prawnie chronionymi oraz takimi, których wymiar ochronny regulowany jest przepisami prawnymi.

Celem stosowania żywca jest sprowokowanie drapieżnika do brania. Żywa rybka niczego nie ma imitować, ma grać tylko samą siebie. Zadaniem wędkarza jest tak uzbroić żywca, aby nie ucierpiał i jak najdłużej zachowywał się naturalnie w środowisku wodnym.

Drugim ważnym zadaniem jest umiejscowienie wyżej wymienionego żywca w odpowiednim łowisku. I to cała filozofia. Dochodzi do tego jeszcze sprzęt, zestawy, sposoby zbrojenia i tym podobne, pożądane czynności, celem których jest łowienie drapieżników metodą żywcową.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie przedstawił "za i przeciw" metody połowu drapieżników z użyciem żywej rybki.

ZA:

- ruch żywej rybki działa na zmysły drapieżnika,
- żywa rybka penetruje spory obszar wody.

PRZECIW:

- cierpienie żywej rybki spowodowane wbijaniem w nią haczyków,
- przywożone rybki mogą być roznosicielami chorób lub pasożytów, które nie występują w danym akwenie,
- rybki wypuszczone (nie skorzystaliśmy z nich jako przynęty), kupowane w sklepach lub pochodzące z innych zbiorników, powodują niekontrolowane rozprzestrzenianie; przykładem jest karaś srebrzysty lub czebaczek amurski.

Dochodzą do tego jeszcze preferencje wędkarza. Nie chcę w tym momencie pisać o metodzie zastępczej, czy będącej substytutem, jakim jest spinning. Nie chcę rozważać, która metoda jest przyjemniejsza, ciekawsza, czy bliższa jakiemuś tam kryterium. Pragnę przedstawić tylko jeszcze parę malutkich faktów i przemyśleń.

Miesiąc letni, dwa albo trzy lata temu - Wisła. Kilkanaście kamienistych główek obok siebie. Chciałem połowić na spinning, ale już po przyjeździe nad wodę zauważyłem, że prawie wszystkie są zajęte. Może mnie ktoś wpuści na chwilę koło siebie? - z tą myślą udałem się na najbliższą główkę, na której siedziało dwóch panów. Ich cztery, zarzucone wędki uzbrojone były w żywcowe zestawy.

W siatce wrzuconej do wody pływały małe rybki, różnych gatunków. Nie powiem, że nie mam problemów z odróżnianiem gatunków, tym bardziej na bardzo małych osobnikach, ale byłem pewien, że w siatce obok uklejek i płoteczek były także małe jazie, certy, klenie i bolenie. Na pytanie i prośbę o rozwianie moich wątpliwości padła odpowiedź, że to ukleje, bo z jednego miejsca podebrane podrywką.

Następna główka i następni łowiący na żywca. Ci jednak mieli w siatce same płoteczki. Rano, u nasady główki, nałowili sporo płoci na spławik. Większe oskrobali, a na mniejsze próbowali złowić "coś grubszego".

Następna główka... i następna, sytuacje różne. Często jedna wędka zarzucona na białą rybę, druga uzbrojona w żywca. To, co się złapało małego na pierwszą wędkę, automatycznie stawało się przynętą na drugiej. Zdjęty poprzednik sztywny wracał do wody.

Fabryka! No, nic...

Przykład kolejny. Pływałem łódką po zalewie. Zobaczyłem łowiącego wędkarza przy trzcinach, na granicy płycizny z głęboką wodą. Podpłynąłem i z daleka ujrzałem bujające się dwa, czerwone spławiki. Wędkarz okazał się dość miły i rozmowny. Zaproponowałem papierosa i podpłynąłem burtą do jego łódki.

Wędkarz łowił na żywca - okonka. Polował na szczupaki. Wcześniej on lub jego synowie na czerwone robaki nałowili okonków. Żalił się, że nie wszystkie mu w wiadrze wytrzymują i czasami większość pada, zanim zdąży posłużyć za przynętę. Opowiadał, jakie miał sukcesy i ile trzeba było nałapać okonków, aby można było wybrać się na szczupaki. Śmiał się, że czasami więcej wagowo zmarnuje okonków, niż złowi szczupaków.

Jeszcze jedna historia. Przyjechałem nad jezioro. Na pomoście siedział wędkarz. Wygoda i komfort - wędkarz leżał na leżaku, w ręku trzymał piwo. Przed nim leżały dwie wędki. Podszedłem, zagadnąłem...

Dowiedziałem się od rozmówcy, że zasadził się na węgorza. W wiadrze pływało pełno uklejek – nałowił je przy trzcinach podrywką. Węgorze łowił dla sportu. Uwielbiał je wyciągać, zacinać i toczyć z nimi walkę. Szok przeżyłem, kiedy wędkarz mi powiedział, że jest etycznym wędkarzem i to, co złowi, wypuszcza. Wypuszcza, bo nie lubi męczyć ryb. Dlatego po złowieniu je odhacza. Czasem odcina z hakiem (ryba i tak strawi), aby jak najmniej zmęczyć i zestresować swą zdobycz.

No tak, w wiadrze miał, ale chyba nie ryby!

Wystarczy, teraz z innej beczki.

Wisła – długa, szeroka główka z rosnącymi na środku krzakami. Gdy na nią wchodziłem, zauważyłem za krzakami siedzącego młodego chłopaka. Na oko miał czternaście lat. Podszedłem i przywitałem się. Opowiedział mi, że jego ojciec jest na następnej główce, a on tu próbuje złowić sandacza. Wędka z dużym, masywnym kołowrotkiem stała ustawiona w pozycji pionowej. Obok, na kamieniach, leżał "bacik" - na oko cztery metry.

Stojąc i rozmawiając z chłopakiem zauważyłem, że ten w pewnym momencie wziął do ręki bacik, na haczyk założył jednego białego robaczka i zarzucił zestaw tuż przy kamieniach. Po chwili na haczyku dyndała mała uklejka. Uklejkę założył na haczyk przy drugiej wędce, zarzucił w warkocz i usiadł na kamieniu.

Nie zauważyłem nigdzie siatki, wiadra, ani nic innego, oprócz niedużej torby na sprzęt wędkarski. Chłopiec pozyskiwał żywca według potrzeb. Nie magazynował i nie marnował niepotrzebnie życia rybek. Potrzebował nowej przynęty, to ją sobie łowił.

Nie wiem, jak to wszystko podsumować. Starałem się przedstawić tylko swoje zdarzenia i przygody z metodą połowu ryb na żywca. Nie wypowiem się, jak ja to oceniam i jakie jest moje zdanie, bo to moja prywatna sprawa i ujawnianie poglądu niczego nie zmieni, ani nie spowoduje.

Gdy jednak spojrzę na to z boku, w miarę obiektywnie, dochodzę do wniosku, że można różnie stosować tę metodę, że można mieć do niej też inne podejście. Nie chcę nikogo namawiać do stosowania metody łowienia na żywca, ani do jej zaprzestania.

Po prostu okazuje się, że można robić to samo w różny sposób i właśnie to było celem powyższych wywodów, za których przeczytanie serdecznie Wam dziękuję.

Serdeczne podziękowania dla Docia.

Jarbas







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=304