Leszcz z Sanu
Data: 04-10-2002 o godz. 18:30:12
Temat: Wieści znad wody


W piątek spokojnie idę spać, nie znając żadnych planów mojego taty na jutro. Szybko zasypiam, bo już jest późno. Zaczyna się piękny wędkarski sen. Stoję w dobrze mi znanym miejscu, czuję jak wartki nurt Sanu napiera mi na nogi. Spinninguję w ciepłym letnim słońcu, powoli schodzę w dół rzeki, gdy nagle zauważam pięknego pstrąga. Zarzucam trochę wyżej - tak, żeby prąd ściągnął przynętę pod sam nos ryby. Ku mojemu zdziwieniu rzut udaje się perfekcyjnie. Małe podciągniecie luzów i przynęta powoli zbliża się do pstrąga. Gdy już jestem pewien, że ryba zignorowała wabik, zauważam nagle spienioną wodę i czuję to specyficzne szarpanie.



Nagle jakiś głos przerywa mi piękny sen.
- Arek wstawaj!
Powoli otwieram oczy widzę sylwetkę taty. O coś się mnie pyta, lecz ja jestem jeszcze na wpółprzytomny. Myślę jeszcze o moim sennym pstrągu i zgadzam się na wszystko, co mówi tato. Po chwili zerkam na zegarek. Czwarta rano. Tato mówi dalej, jakby myślał, że ja całkiem świadomie z nim rozmawiam.
- To fajnie, wstawaj, wędki są już przygotowane.

Słowo wędki przebudziło mnie ostatecznie i zrozumiałem wreszcie skąd ta pobudka o tak wczesnej porze. Szybko wstaję, myję się i jem ekspresowe śniadanie. Jeszcze coś na siebie i już jestem gotowy. Tato tymczasem dzwoni do wujka, który też się powoli przygotowuje do wyjścia. Mamy spotkać się już na miejscu. Biorę wędki i skrzynkę, tato zabiera resztę i cicho wychodzimy z domu.

Na dworze naszym oczom ukazuje się gęsta mgła. Zanim dotrzemy do rzeki musimy przejść przez nasze osiedle. Trwa to jakieś piętnaście minut. Już ostatnie zakręty i z asfaltowej drogi schodzimy na ścieżkę. Wiem, że za krzakami jest San, ale przez mgłę go nie widać. Jeszcze skok przez strumyk, przedarcie się pomiędzy krzakami i wreszcie jesteśmy. Dostrzegamy wielką wierzbę, pod którą zwykle łowimy i siedzącą pod nią postać. Niestety okazuje się, że to nie wujek. Nasze ulubione miejsce zostało zajęte przez jednego ze znajomych wędkarzy. Długo się nie zastanawiając idziemy dalej, w końcu docieramy do kawałka wykoszonego brzegu i zaczynamy się rozpakowywać. Wreszcie przynęty w wodzie.

Pierwsze spływy przepływanki nie napawają optymizmem, lecz mi to nie przeszkadza. Wiem, że jest to jeden z ostatnich wypadów przed rokiem szkolnym. W końcu chodzi o to, by sobie posiedzieć i wyciszyć się. Znudzony przepływanką pozostawiam ją na widełkach i zajmuję się gruntówką. Może na rosówkę się coś połakomi. Tymczasem tato holuje niewielką płotkę. Akurat wypuszcza ją do wody, gdy pojawia się wujek z kuzynem. Nieco spóźnieni, ale liczy się zaznaczona obecność. Siedzimy i "męczymy wodę". Nastrój doskonały. Mimo braku brań rozmowy nie ustają, a ja jeszcze żyję biesiadą, opowiadając kuzynowi jak było. Niestety woda w tym czasie wydaje się martwa i nawet kiełbie nie żerują. Nic się nie spławia. Po prostu pustka. Powoli wyczerpują się tematy do rozmowy, kiedy wreszcie jest branie. Na białego robaka tato zacina świnkę. Humory nagle się poprawiają. W końcu ryba jest na brzegu. Mierzenie wykazało wynik: 36 cm. Mimo, że ryba jest wymiarowa, wraca do wody. Świnka nie trafia tacie w gust.

Kiedy tato wypuszcza świnkę, rozlega się głośny dźwięk dzwonka z mojej gruntówki. Podbiegam trochę z rezygnacją, ponieważ co chwilę wyciągam trawę, uwieszoną na żyłce. Zacinam na wszelki wypadek i zaczynam ściągać. Nagle coś mi dziwnie stawia opór. Zorientowałem się, że to ryba i to wcale niemała. Po chwili widzę zarys ryby i krzyczę:
- To certa, jaka duża!!!

Ryba nie stawia już oporu i szybko do ręki podbiera ją kuzyn. Okazuje się, ku naszemu zdziwieniu, że to leszcz. Po zmierzeniu ryba ląduje w siatce. Ma czterdzieści pięć centymetrów. To mój największy jak dotąd leszcz i co śmieszne, nawet na Zalewie Solińskim nie złowiłem większego, mimo że tam się nastawiamy na te ryby. Cały czas zastanawiam się, skąd tu leszcz. Nie słyszałem, aby na "naszym" odcinku Sanu jakiś wędkarz złowił leszcza.

Po ochłonięciu zaczynamy debatować na temat ryby. Niestety, więcej brań już nie ma. Patrzę na zegarek. Za dziesięć dziewiąta. I chociaż nieźle zmarzłem, bo nie przewidziałem, że ranki mogą być aż tak zimne, to wcale mi to nie przeszkadzało. W tej chwili myślałem tylko o tym, by dobrze przypilnować wędki. Niestety nic się już nie dzieje i tato z wujkiem postanawiają, że na dzisiaj wystarczy. Powoli pakujemy się i wracamy tą samą ścieżką, którą tu przybyliśmy. Spotykamy wędkarzy, którzy chwalą się, że złowili dwa niewielkie leszcze. Czyżby to jednak nie był przypadek?

Wracam do domu zmarznięty, ale szczęśliwy. Po krótkiej drzemce wchodzę na Pogawędki, aby pochwalić się zdobyczą. Tego dnia pytałem się wielu znajomych wędkarzy i każdy się zdziwił, że złowiłem leszcza na Sanie. Ale przecież - jak się okazało - nie tylko ja. Żałuję trochę, że nie mogę powiedzieć, czy te leszczowe brania nadal występowały. Zaczął się rok szkolny. Wędki muszą iść w kąt. Nad wodą będę sporadycznie. Zbliża się nieuchronnie pora mojej zimowej przerwy w wędkowaniu, a wraz z przerwą podsumowanie tego roku. Jaki on był - jeszcze tak do końca nie wiem. Poczekajmy z tym osoądem, bo liczę na to, że jeszcze parę razy uda mi się wyskoczyć nad wodę. A jak pokazała ta przygoda - wszystko może się jeszcze zdarzyć.

Arek2





Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=3