Za pstrągiem - wyprawa druga
Data: 07-04-2003 o godz. 12:00:39
Temat: Spinningowe łowy



Wyprawa planowana była od dłuższego czasu. Czekałem na nią z niecierpliwością. W końcu to moja pierwsza, prawdziwa wyprawa na ryby! Naszym celem – tzn. Serana i moim – była Dłubnia w Nowej Hucie.

Serano zapytał się, czy wszystko jest gotowe? Ze zdziwienia szeroko otwieram oczy, robię szybki rachunek sumienia: obiecałem coś? Nie pamiętam. Widząc moje męki stwierdził, że w następną sobotę jedziemy na ryby. Najpierw miały być okonie z jakiegoś kanału wpadającego do Wisły. Ale ostatecznie, na dwa dni przed planowaną wyprawą, wybór padł na dłubiańskie pstrągi.

Nadszedł upragniony ranek. Nie mogłem spać, więc budzik nastawiony na 7 godzinę nie przydał się. Zjadłem śniadanie i wyruszyłem. Wolałem to zrobić wcześniej, bo spóźniając się na „4”, musiałbym oczekiwać kolejne 20 minut. Na szczęście o spóźnieniu nie mogło być mowy i na umówionym przystanku spotkaliśmy się Seranem. Do upragnionego miejsca pozostał jeszcze jeden przystanek.

Szliśmy koło zalewu nieopodal „Domu Wędkarza”. Gadaliśmy o zalewie. I wszystko było fajnie: szczupaczki, płotki, okonie, sumy i pstrągi, ale ponad 100 zł za sezon i spinn tylko w poniedziałki - takie warunki dyskwalifikują to łowisko w moich oczach.

W końcu dotarliśmy do Dłubni. Rzeczka jak wiele innych. Łudząco podobna do swojej koleżanki Białuchy. Rozpakowaliśmy sprzęt i Serano dał mi super rzecz: agrafkę! Najpierw nie wiedziałem, do czego to służy, ale wytłumaczył mi, co się z tym robi. Jak to dobrze mieć takiego nauczyciela. Oczywiście pokazałem Seranowi parę much, obdarowując go jedną w ramach rewanżu. Potem on pokazał mi swoje wobki i pozwolił, żebym wybrał sobie jakiegoś.

Na pierwszy ogień poszła obrotówka. Drugi rzut i zaczep, średni korzeń wyjęty. Potem kolejne zaczepy, aż w końcu jeden nie do odczepienia. Po wielu próbach i tym razem zwycięstwo było po naszej stronie: olbrzymi korzeń wylądował na brzegu.

Nadszedł czas na twistery. Wybór padł na białą żabkę. Pierwszy rzut i pobicie. Drugi rzut, ściągam dość szybko i nagłe spowolniłem. I wtedy atak! Walka nie trwała długo i olbrzymi okoń jest na brzegu. Okazało się, że była to jedyna ryba dnia. Wypuściliśmy ją i dopiero sobie przypomnieliśmy, żeby go zmierzyć. „Na oko” miał około 25 - 30 cm.

Kierowaliśmy się w górę rzeki, obławiając ciekawsze miejsca. Mieliśmy kilka pobić, lecz żadne nie zaowocowało rybą. Nie obyło się oczywiście bez zerwanych przynęt - straciłem różowego twisterka, Serano pozbył się woblerka i wahadłówki.

Wspólna wyprawa wiele mnie nauczyła, za co serdecznie Seranowi z tego miejsca dziękuję. Dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że foliowy worek może okazać się nie do wyciągnięcia z wody. Dla wielu z Was to rzecz oczywista, dla mnie nauka. Jak ktoś nie wierzy, niech sam spróbuje.

Ruki

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=299