Piątego zlotu dzień drugi...
Data: 23-10-2002 o godz. 00:53:10
Temat: Pogawędkowe imprezy


Piękne są Kalejty we wrześniu, kiedy słońce ostrym światłem rysuje całą gamę jesiennych kolorów, rozmazanych podnoszącą się mgiełką. Piątkowy poranek przywitał nas takim właśnie widokiem. Soczysta zieleń, ciężka od porannej rosy, błyszczała w słońcu tysiącami kryształków. Jezioro, rozespane i leniwe, majestatycznie rozlewało swe wody, na których trwały w bezruchu pojedyncze, maleńkie punkciki. W powietrzu, rześkim od rosy i lekkiego wietrzyku, rozbrzmiewały dźwięki porannej krzątaniny. A z tyłu obejścia, niczym niemy strażnik, stała ciemna ściana lasu.




Jacek już od świtu łowi. - fot. Jar-Jar

Podwórze wyglądało jak miejsce na zawsze oddane wędkarskim uciechom. Stojące w karnym szeregu wędki, opierały się o samochody. Rozłożone siatki, miski, wiadra, a przede wszystkim sterczące na balkonach kalosze, dopełniały obrazu. Powoli, większość Zlotowiczów (co poniektórzy już bladym świtem wypłynęli na jezioro) po porannym tuszu zaczęła przygotowania do kolejnych połowów. Dom wypełnił zapach parzonej kawy, błyskawicznych zupek i otwieranych konserw. W pierwszych rozmowach dominował temat mało wędkarski - wczorajszy puchar UEFA, i bardziej wędkarski - zwycięstwo Sigiego w konkursie na pierwszego szczupaka. Trzeba przyznać, że fart nie opuszczał bohatera - jeden z pierwszych rzutów, takich "od niechcenia", zakończył się ledwo miarową rybą. Podekscytowani pierwszymi wynikami, wszyscy po śniadaniu wybierają się na połów.


Zlotowa woda. - fot. Jar-Jar

Pierwsze podchody mają posmak rekonesansu. Spinningi w dłoni, kukurydza w kubełku. Po czwartkowym zamieszaniu związanym z dowożeniem osprzętu do beczkowego piwa oraz wyjazdem po prowiant do Augustowa, można wreszcie spokojnie przyjrzeć się wodzie. Jezioro, długie niczym psia kiszka i głębokie jak łemkowska studnia, ciągnie się na przestrzeni kilku kilometrów, tworząc po drodze zatoki, zatoczki, przesmyki. Dzięki tak urozmaiconej linii brzegowej i często zaskakującej konfiguracji dna, obfitującej w półki, głęboczki, blaty i górki, każda z tych zatok tworzy odrębny akwen. Już wiadomo, że i dwa tygodnie to za mało, żeby rozszyfrować to jezioro. Jedno jest pewne - ryba ma tu idealne warunki rozwoju - od trzcinowej wyspy, przez muliste płycizny, do usłanego żwirkiem dna, które upodobały sobie kolonie racicznic.


Łowiono też okonie. - fot. Sjs

Ryby też biorą. Co rusz padają szczupaczki, jak żywcem wyjęte spod jednej matrycy. Sporo złowionych szczupaków było ponadwymiarowych, co cieszyło zlotowych smakoszy i przysporzyło pracy Esoxowi - pierwszemu kucharzowi i najsprawniejszemu oprawcy rybich filetów.

Czas płynie szybko. Sielski rekonesans dobiega końca - obiad wzywa. Po przypłynięciu do bazy, wszyscy zbierają się na dole w jadalni. Pierwsze uwagi, pierwsze trofea - i tak wśród siorbnięć i mlaskania sala powoli zaczyna pustoszeć. Z okien widać podążających w stronę łódek wędkarzy. Ruch na podwórzu. Szkoda każdej chwili, bo i jezioro piękne, i pogoda dopisuje.


Powrót na obiad. - fot. Sjs

Nikt mi nie wmówi, że spinningowanie to aktywny sport. No, przyznaję, przedzieranie się przez zakrzaczone brzegi rzek wymaga wysiłku. Ale kalejtańska odmiana tej metody, ulubiona przez Sigiego "dorożka", spodobała się wszystkim mniej zażartym spinningistom. Nic dziwnego, że odbijająca od przystani łódka, wyposażona w elektryczny silniczek, była w pełni obsadzona. Munio, Marek_b, Sigi i Adalin - pod nieobecność Kajka i Esoxa najwięksi ściemniacze wśród obecnych wędkarzy - stanowili załogę łodzi. Leniwie zarzucone spinningi z wypuszczonymi przynętami, kłaniały się jeziorowej tafli, podczas gdy ich właściciele przy akompaniamencie cichutko grającego silniczka, raczyli się beczkowym piwem - wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa, oczywiście. Mijając kolejnych Zlotowiczów - brawo dla Linka uparcie i skutecznie przeszukującego toń jeziora w poszukiwaniu okoni, sypiąc tu i ówdzie kukurydzą, dopłynęli do Bawolego Rogu.

Tu należałoby się parę słów wyjaśnienia. No bo cóż to takiego ten Bawoli Róg? Jest to długi na kilkaset metrów cypel, szeroki na 15 - 25 metrów, wrzynający się w jezioro niby szabla Wołodyjowskiego. Widok jest fascynujący, zarówno z cypla, jak i z jeziora. Dopływając do Bawolego Rogu widzimy wręcz alaskańskie krajobrazy. Strzeliste sosny i jodły pochylając się nad wodą, sprawiają wrażenie dzikiego i opuszczonego miejsca. Wrażenie to pryska po dotarciu na miejsce. Jest i wygodny pomost do wędkowania, na którym ktoś przezorny postawił stół i ławy. Jest specjalnie przygotowane palenisko i porąbane drewno. Ale przede wszystkim po obu stronach widać jezioro, niby to samo, ale zupełnie różne. Chciałoby się tu zostać i nie ruszać przez tydzień.

Do ekipy dołącza jeszcze Jacek_dsw i Wojtek i rozpoczyna się brzegowe spławikowanie. Adalin łowi płoć - równe 25 cm. Myśląc, że jak na razie prowadzi w klasyfikacji na białą rybę skupia się bardziej na życiu towarzyskim, które całkiem, całkiem rozkwitło na Bawolim Rogu. Jak się później okazało, to Darek zdeklasował rywali, łowiąc uparcie i do końca w jednym miejscu. I nawet sobotni dołów lina, nie pozwolił na wyprzedzenie Darka. Trochę żal, że nie ma Kajka i Esoxa - niestety, obowiązki służbowe okazały się ważniejsze. Na szczęście obaj panowie swą nieobecność z nawiązką odbili sobie wieczorem.

Po jakimś czasie na cypel docierają rowerami: Jola, Monika i Sjs. Łowienie staje się typowo relaksowe. Jedynie Munio penetrując przybrzeżne szuwary ratuje twarz wyprawowiczów, a szczególnie przysypiającego w ciepłych, jesiennych promieniach słońca, Sigiego. Nawet nie wiadomo kiedy, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Krótkie są wrześniowe dni. Krótkie i chłodne są wrześniowe wieczory. Mając na względzie czekające jeszcze towarzyskie spotkania i przenikający wietrzyk, zlotowicze zaczęli opuszczać jezioro.


Wieczór nad Kalejtami. - fot. Jar-Jar

Na pomoście pierwsze mierzenie złowionych ryb. Oficjalne wyniki przeliczone i zapisane mówią same za siebie. Darek i Linek prowadzą i prowadzenia tego nie oddadzą do końca zlotu. Tymczasem zapad zmierzch i pędzimy na zbiorową kolację.


Nocny widok z bazy na wyspę. - fot. Sjs

Po kolacji wszyscy zbierają się na dole. Złocisty płyn, pogaduszki i brzęczący telewizor umilają czas. Wreszcie przybywa Esox, na którego czekają leżące karnym szeregiem ryby. Zapach smażonych filetów, pyszne ciasto i karciany maraton w wykonaniu najwytrwalszych zlotowiczów kończą ten dzień. O następnym zaś - opowieść snuć będzie Esox.

Adalin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=29