Liny
Data: 20-02-2003 o godz. 14:43:39
Temat: Spławik i grunt



Jak pisze pan Wolf Rüdiger Kremkus, są wędkarze, którzy specjalizują się w połowie ryb takich jak karp, leszcz, sum i wiele innych, ale nic nie słychać o specjalistach poławiających liny. Dlaczego? Tym artykułem postaram się odpowiedzieć na to pytanie...

Ten, który poświecił trochę czasu na przechytrzenie lina, dobrze wie, że to właśnie on jest zwykle przez niego przechytrzony. Kiedy już się wydaje, że mamy na niego sposób, nagle okazuje się, że on nie działa i liny gdzieś prysły, albo patrzą na nas z gąszczu podwodnej roślinności i śmieją się...

Ryba ta intrygowała mnie od dawna. Już wiele lat temu starałem się zrozumieć reguły żerowania tych silnych i zawsze zdrowiutkich ryb. Najpierw robiłem notatki o miejscach ich występowania i połowów, rodzajach zanęty, przynęty, temperaturze powietrza, wody, jej głębokości, godzin wędkowania itp. Zbierałem tylko wiarygodne informacje o łowieniu linów, ale zawsze dotyczące jednego akwenu. Te wszystkie dane dały mi obraz linowych zwyczajów, pobierania przez nie pokarmu, miejsc ich przebywania, ale jak się okazało, nie w stu procentach.

Liny lubią przebywać w miejscach tuż obok karasi. Nie boją się grubych żyłek, chociaż też nie zawsze. Jedno jest dla mnie pewne odnośnie dużych linów - boją się jasnych zanęt, ruchów wędkarzy przy brzegu i zbyt topornych spławików. Chętnie buszują w ciemnej zanęcie, gdzie wyczuwalny jest zapach kozieradki, niezależnie od pory roku (z wyjątkiem zimy, ale i tak wtedy ryb nie łowię).

Gdy w zanętę wchodzi lin, karaś ustępuje mu miejsca i robi się chwila ciszy. Po tej ciszy widać, że to "pan" lin wszedł w łowisko. Nasze wody nie są zbyt przejrzyste. Zwykle dobra widoczność w wodzie ma zasięg do 40 cm. Nawet w płytkim miejscu nie ma możliwości zaobserwowania co się dzieje pod wodą.


„Lin uwielbia kapelony” - fot. Rafkow

Pewnego razu pojechałem do Drawna. Tam, wraz z moim kolegą, przebywając na starych połamanych wędkarskich pomostach, obserwowaliśmy przez polaroidy pływające ryby w czystej jak kryształ wodzie jeziora Karpino (o ile tę nazwę dobrze zapamiętałem). Dno jeziora było porośnięte w 80% moczarką kanadyjską na wysokość 50 - 60cm. Nad moczarką, aż do powierzchni wody była wolna od roślinności toń o wysokości 1 m. Pod naszymi stanowiskami obserwacyjnymi widać było wolne od roślinności, piaszczyste łachy o średnicy około 1 - 1,5 m. Zdarzały się też i trochę większe. Przyjemnie było popatrzeć jak stada okoni utrzymywały krąg narybku w zbitej masie, od czasu do czasu go atakując.

Na jednym ze stanowisk siedział starszy wędkarz. Jego niezbyt ciekawy sprzęt wyraźnie świadczył, że to "miejscowy". Po krótkiej ale przyjaznej rozmowie, pozwolił mi zajrzeć do wody. Delikatnie go ominąłem po pochylonej konstrukcji pomostu i zobaczyłem dno. Krąg piasku, dookoła moczarka. Na dnie nie widać było zanęty. Zapytałem o nią. Wędkarz był zdziwiony. Stwierdził, że sypnął jej sporo, a brań jeszcze nie było. Zerknąłem na zanętę. Nic ciekawego. Tania gotowizna z dodatkiem moczonego chleba. Pozwolił mi zanęcić.

Po wrzuceniu jej w postaci sporej kuli, znad moczarki wyskoczyło stado niezłych uklei, i zanim zanęta zdążyła opaść, już jej nie było! Odjęło mi mowę. Kiedy powiedziałem co się stało, wędkarz, który przecież nie miał polaroidow, patrzył na mnie już nie tak ufnie uważając zapewne, że zmyślam. Dopiero garść kukurydzy konserwowej i dwie kule zanęty doprowadziły 4 ziarnka na dno. Z dna ukleja nie zbierała i wyniosła się tak szybko jak przypłynęła.

Myślałem, że to porażka i nic tu nie podejdzie. W tej samej sekundzie zauważyłem, jak z gąszczu moczarki, tuż przy dnie, wyśliznęło się okrąglutkie, wydłużone rybie cielsko. Lin! Do ziarenek miał nie po drodze, przesuwał się wolniutko. Sam nie wiem jak się to stało, że w mojej ręce znalazł się kij tamtego wędkarza. On nie protestował zupełnie, nie wiedział co się stało. W pośpiechu założyłem dwa ziarna kukurydzy i... pod nos linowi.


„Lin w pełnej krasie” - fot. Marek_b

Przynęta opadła lekko z prawej strony jego głowy. Nagły skręt po kukurydzę. Lin staje pionowo głową w dół nad moja kukurydzą. Nie widzę kukurydzy, bo on mi ją zasłania i ciągle stoi nie ruszając się. Nie wiem czy patrzeć na spławik czy na lina. Oczy latają od spławika do dna, jednak wszystko stoi nieruchomo i ani drgnie! Co jest? Instynktownie ostro zacinam. Siedzi! Imponujący hol na pomoście i dopiero teraz widać zdziwienie gapiów.

Ryba jednak szybko słabnie, co jest niewątpliwie zasługą topornego zestawu. Kolega umiejętnie wprowadził ją do podbieraka. Wszyscy pospiesznie opuszczamy pomost i na trawie oglądamy zdobycz. Piękny lin, całe 58 cm, kolory jak u Jacka Brodowskiego na rysunku. Gdzie haczyk? Głęboko w przełyku. Gdyby wtedy było mi dane patrzeć na spławik, to widoczny byłby moment wyplucia haczyka! A może po prostu nic?

Minął rok. Jestem na "moim" stawie. Ładnie biorą duże karasie. Nagle cisza, koniec brań. Po 5. minutach wyjmuję zestaw i stwierdzam brak czerwonych robaków. Uzupełniam haczyk nową porcją. Cisza. Mija 5 minut, ponownie wyjmuję, patrzę - znów nie ma robaków! Co jest? Trzecia próba! Tylko 2. minuty i mimo, że nic się nie dzieje - zacinam!

Czy muszę to opisywać? Po 15. minutowym holu mam lina! 64 centymetry...

Old_rysiu

Redagował Sazan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=234