Karpie z Mequinenzy
Data: 19-02-2003 o godz. 15:07:33
Temat: Karpiomania



Było wczesne popołudnie, kiedy dotarliśmy do Mequinenzy - małego hiszpańskiego miasteczka. Szybko znaleźliśmy camping i po zameldowaniu się oraz odebraniu licencji wędkarskiej wybraliśmy sobie miejsce na postawienie naszego autocampingu. Miejsce to nieco zaskoczyło właściciela, bo samochód ustawiłem poza ogrodzeniem, żeby być jak najbliżej wody. Rozbiliśmy się praktycznie pomiędzy łodziami do wynajęcia.

Drugą rzeczą, która zaskoczyła właściciela był fakt, że nie zarezerwowaliśmy łodzi. Nie potrafił zrozumieć, że może ktoś przyjechać z tak daleka tylko po to, żeby polować na karpia. W tym momencie muszę dodać, iż na campingu tym przebywali wyłącznie wędkarze specjalizujący się w połowie suma. Naturalnie wiedziałem o tym, bo przecież nie byłem tu po raz pierwszy. Wiedziałem też, że oprócz gigantycznych sumów łowi się tu wspaniałe, dzikie karpie, sandacze itp. Tak więc, jako stary karpiarz i zagorzały łowca sandaczy, czułem się tu jak w raju. Do głowy by mi nie przyszło, że właśnie na tych wczasach przyjdzie mi przeżyć jedną z najwspanialszych przygód, jaka może przytrafić się wędkarzowi i że całkowicie zmieni się profil mojego wędkowania. Ale po kolei...

Po krótkim zagospodarowaniu się na campingu przyszła kolej na ryby. Do szybkowaru powędrowała kukurydza, nadmuchany został ponton i już mogłem wywieźć prowizoryczną boję (plastikowa butelka) zaznaczającą rejon nęcenia. Boję wyposażyłem w uchwyt do mocowania chemicznego świetlika - sumowcy będą przecież wracać po ciemku. Zresztą, ja też muszę wiedzieć, gdzie nocą rzucać zestawy.

Pod boją lądują pierwsze kulki proteinowe a także przed chwilą ugotowana, jeszcze gorąca kukurydza. Dzisiaj nie ma sensu nastawiać się na karpia, dlatego też starym teleskopem i madami podarowanymi przez właściciela campingu łowię pierwsze rybki i nastawiam się na sandacza. W oszałamiającym tempie wiaderko wypełnia się rybkami. Montuję i zarzucam dwa zestawy gruntowe. Część rybek przenoszę do plastikowej beczki, w której zamontowałem już pompę do wzbogacania wody w tlen; reszta trafia na patelnię.

W trakcie jedzenia kolacji żona mówi: Przed chwilą spadła wędka ze stojaka. Co??? Startuję w kierunku wędek... Za późno - wszystko urwane. Odkładam wędkę na bok, idę dalej jeść, jestem wściekły na żonę: Dlaczego, do cholery, nie powiedziałaś od razu, że coś się tam dzieje?
- Z pełną buzią się nie mówi – pada odpowiedź, która zupełnie mnie rozbraja. Żona dostaje całusa, zabieramy się do sprzątania i zmywania garnków.

Następnego dnia rano żona idzie po zakupy, ja uzupełniam powietrze w pontonie i ruszam do mojej boi. Nęcę gotowaną kukurydzą z kulkami. Po powrocie do brzegu montuję dwa zestawy karpiowe i rzucam pod moją boje. Ciągle nie rozumiem, co stało się nocą z tą wędką, dlaczego spadła? Czy był to tak silny atak suma, że wolna szpula nie nadążała oddawać żyłki? Czy też po odłożeniu wędki na stojak, szpula zablokowała się a ja nie zauważyłem tego faktu? Przygotowuję komponenty do produkcji kulek proteinowych. No cóż, jeżeli chce się odnosić sukcesy, to trzeba dobrze zanęcić.

Po wbiciu ostatniego jaja i zanurzeniu obydwu rąk w cieście, odzywa się lewa wędka: najpierw niemrawy pisk, a potem odjazd i przeraźliwy jazgot! Dopadam wędki, zacinam i czuję potężny opór! Wędka wygięta w pałąk. Co się dzieje? Dlaczego nie puszcza hamulec? Nie jestem w stanie śliskimi palcami popuścić hamulca, żyłka pęka z sykiem, ryba poszła.
- Do ciężkiej cholery, co tu się dzieje? - pytam sam siebie.

Od montażu kolejnego zestawu odrywa mnie alarm na prawej wędce! Jak w amoku rzucam się na nią i zacinam - lewa wędka ląduje niekontrolowanie na środku drogi. Znów czuję duży opór. Dzięki Bogu, siedzi! Po kilkunastu sekundach piękny sazan wita się z podbierakiem. Hura!!! To bardzo ważne na nowym łowisku – przygotowania muszą zostać potwierdzone, że wszystko zrobiono prawidłowo. Ocieram pot z czoła. Słońce grzeje niemiłosiernie, a to przecież październik.

Dopompowuję przeklęty ponton i płynę pod boję, pod którą trafia następne 2 kg kukurydzy; następną porcję kulek wystrzeliwuję już z brzegu. I znowu: branie na lewej wędce! Zacięcie - jest!. Sazan nie daje za wygraną, stawia duży opór. Kołowrotek też nie pracuje tak jak powinien, co budzi moje obawy. Po chwili udaje mi się ładnego karpia doholować do podbieraka. Mierze go, ważę, robię kolejne zdjęcia i siup go do wody. Ta sytuacja powtarza się wiele razy w ciągu tego dnia, jest wspaniale. Minęło kilka dni...

- Lepszego łowiska nie jestem w stanie sobie wyobrazić - mówię do przechodzącego kolegi po kiju.
- A ile łowisz karpi dziennie? - facet zatrzymuje się przy mnie.
- 7, 10 sztuk!, Raz miałem nawet 12! – z dumą odpowiadam.
- Hmm, to nieźle. A jakie duże? - pyta znów.
- Mają między 70 - 85 cm, a ważą od 8 do 12 kg - odpowiadam.
- Hmm, a dlaczego nie podjedziesz tych kilkuset metrów i nie spróbujesz łowić w Ebro?
- W Ebro? A co to za woda, w której teraz łowię? – nie bardzo rozumiem gościa.
- Przecież to rzeka Segre. Dopiero trochę dalej wpada do Rio Ebro - Facet spogląda na mnie i odchodzi widząc moje zmieszanie.

Uzbrajam lewą wędkę w nową kulkę i zarzucam. TRZASK - wędka pęka, przedostatni segment nie wytrzymał. Szkoda. Wyjmuję zapasowy, stary gruntowy teleskop: 3 m długości, c.w. 80 gr i przezbrajam zestaw, który wkrótce ląduje po boją. Bardzo lubię tę wędkę, potrafię nią bardzo celnie rzucać i nieźle już na nią połowiłem. Następne branie i to znowu na tej lewej wędce! Bez problemu zacinam i holuję następnego sazana. Powoli przestaję robić rybom zdjęcia; wyglądają wszystkie prawie tak samo. Zrobiło się późno. Kończę na dzisiaj. Po kolacji i paru piwkach szybko zasypiam.

Rano budzi nas szum deszczu, którego siła próbuje wręcz rozwalić dach naszego autocampingu! Co za deszcz. A tu trzeba z psem wyjść. Próbuję odwlec spacer licząc na to, że trochę przestanie padać. Gdzie tam, zapomnij. Kocham tę moją poczciwa suczkę, która nazywa się Vicky. Dlatego też wskakuję w końcu w nieprzemakalne ubranie i wychodzimy. Po spacerze zabieram Vicky i płyniemy pontonem pod moją bojkę. W ulewnym deszczu wrzucam kukurydzę i kulki, po czym szybo spływamy na ląd. Dopiero teraz doceniam luksusy cywilizacji: ogrzewanie, telewizor itp.

Czas mija, deszcz leje, żadnych brań. Idę więc na piwo tuż za płot, na camping, cały czas będąc w zasięgu ewentualnego dźwięku sygnalizatorów. Po jakimś czasie deszcz ustaje. Jest godzina 17 – 18. Wracam na łowisko.

Decyduję się na zmianę kulek, poza tym trzeba założyć światełko na boi. Ruszam do wędek, podnoszę lewą, aż tu nagle: ooodjaaazd!. Nie wiem, co się dzieje: kołowrotek nie działa, żyłka po tak gwałtownym zrywie cała poplątana. Co to jest? Łódź podwodna? Nie jestem w stanie nic zrobić! Wołam do żony, aby wezwała pomoc, bo mam prawdziwego potwora na haku. Kołowrotek nie oddaje ani centymetra żyłki, więc biegnę wzdłuż brzegu za tym czymś, co mnie holuje z taką siłą, że mój, choć nie najgorszy sprzęt, nie ma prawa tego wytrzymać. Pędzę w stronę pomostu, wskakuję do pierwszej łódki a parę sekund później dołącza do mnie facet i wrzeszczy po niemiecku:
- Jak można łowić karpie bez podbieraka?
- Ruszaj, durniu! – wołam. - To nie karp. Wiszę na końcu łódki, rękę mam daleko wyciągniętą do przodu, dalej już nie mogę - żyłka musi pęknąć.
- Ruszaj! - wrzeszczę.

O, Boże! Zdążyliśmy! Odzyskuję żyłkę metr po metrze. Uciekają minuty, ryba robi niesamowite zrywy. Bez łodzi nie byłbym w stanie ani chwili z nią powalczyć. Robi mi się głupio, facet mi pomaga a ja do niego: „ty durniu”. Emocje – mam nadzieję, że da się przeprosić... Ryba znowu odchodzi. Zapasowa wędka, jak do tej pory, spisuje się bez zarzutu, lecz jak długo jeszcze wytrzyma? Wiem już, że nie jestem w stanie tej ryby wyholować, nie mam nad nią żadnej kontroli. Ryba robi co chce i czuję, że ma nadal niespożyte siły. No właśnie, czy aby na pewno? Odchodzi zdecydowanie. Znowu zapalamy silnik i płyniemy za nią. Znowu odzyskuję żyłkę, metr po metrze i tak w koło Macieju. Jak długo to jeszcze potrwa? Ryba zatrzymuje się, zmienia kierunek. Nie, to łódź dryfuje z nurtem i ciągnie rybę.<.p>

Zwijam powoli żyłkę, znów centymetr po centymetrze. Powoli wyciągam rybę z głębin. Nawijam, nawijam - ryba osłabła. Odzyskuję bardzo dużo żyłki. Budzi się we mnie nadzieja: może się uda? Obserwuję żyłkę wychodzącą spod wody. Gdzie ten przeklęty przypon? Jest! Teraz musi przyjść ryba. Co? To niemożliwe, przecież to sum! Ma przynajmniej 2 metry! Nigdy bym nie pomyślał, że taki olbrzym połakomi się na moją kukurydzę i kulki proteinowe!

Z tą łódką to mi się naprawdę udało. Szkoda tylko, że facet kompletnie nie ma pojęcia o wędkarstwie. Teraz dopiero mi opowiada, że jest tu przypadkowo, bo jego znajoma wygrała w czasopiśmie „Blinker” wczasy sumowe, na które mogła pojechać z osobą towarzyszącą. Tymczasem sum wyraźnie traci siły. Dopiero teraz doceniam doskonałą żyłkę, jaką polecono mi przed dwoma laty na wędkarskiej mesie w Düsseldorfie (wtedy już myślałem, że przepłaciłem). Podciągam rybę po raz drugi do powierzchni wody, już ją widzę. Teraz sum powinien dostać klapsa w głowę - to próba przed lądowaniem ryby ręką. Kątem oka widzę, że facet ma porządnego stracha. Ryba jest już na powierzchni, ale ma jeszcze dużo siły. Odchodzi raptownie z gigantyczną siłą! Nagle, o zgrozo! Pęka mi coś w kołowrotku, nie działa korba, nic nie działa!

Jesteśmy przy brzegu. Następny „pomocnik” wskakuje do lodzi i zaczyna wiosłować. Ryba nie ma siły zbyt daleko odpłynąć. Wykorzystuję to i zaczynam nawijać żyłkę na rękę (to straszny błąd, nie róbcie tego nigdy!). Udaje mi się podciągnąć suma do lustra wody. Pakuję rybie rękę do pyska i...
Aua! - sum rozrywa mi cały naskórek ręki, tysiącami małych ząbków. Momentalnie zrywa żyłkę i znika w głębi rzeki...

Roztrzęsiony myślę tylko o jednym: Jak to dobrze, że nie używałem plecionki. Albo nie miałbym teraz ręki, albo... sum zabrałby mnie do „swojego domku”, gdzieś w głębinach...

Moi drodzy, myślę, że artykułem tym pokazałem Wam, że są miejsca na świecie, gdzie wędkarz może czuć się jak w przysłowiowym raju. Mój następny artykuł poświęcony będzie sumom a raczej zemście na sumach, za to niepowodzenie w Mequinenzie.

Karpiarz

Redagował Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=230