Jesienią
Data: 30-11-2016 o godz. 20:00:00
Temat: Bajania i gawędy



Wieczorna szarówka za oknem szybko otuliła drzewka w sadzie. Jak to w październiku chwila i już było ciemno. Plan na jutro był prosty. Wstać i jechać na ryby.



Wiśta wio łatwo się mówi ... z tym wstać już od jakiegoś czasu bywało coraz ciężej. I wiek a najbardziej zdrowie się sprzeciwiało.

Noc a raczej kilka godzin snu minęło bardzo szybko i wstał. Nie przyśniło mu się nic, nie wiedział czy to dobrze czy też źle. Czerń nocy zalegała jeszcze w sadzie , kiedy wyjeżdżał z podwórka swoim starym samochodem na asfalt. Kilka minut jazdy i był na łące nad swoją ulubiona zatoką.

Łowił tu od zawsze i o każdej porze roku. Późnym latem zasadzał się na duże leszcze, wcześniej łowił sumy a wiosną szczupaki. Dzisiaj przyjechał spróbować złowić sandacza, na okonie przyjdzie czas jak woda zamarznie.
Złożył wędkę i uzbroił koniec linki w przynętę, w tę śmieszną galaretowatą gumkę przypominającą żywą rybkę. Kiedyś łowił na żywca ale dzierżawca wody zabronił łowić na takie przynęty.
No cóż, jego woda jego prawo.
Zarzucił kilka razy na wprost na plaży gdzie się latem kąpały dzieci z wioski. Nic się nie wydarzyło, przestał rzucać i zaczął obserwować wodę.
Kilka, kilkanaście minut w ciszy i skupieniu patrzył i przypominał sobie swoje wędkarskie przygody jakie przeżył nad tą wodą. Pamiętał prawie wszystkie duże ryby jakie tutaj złowił. Najbardziej cieszył się ze złowienia suma, wielkiego suma wciąż żywej legendy tej wody bo go wypuścił żeby dalej pływał.
Węgorze zabierał. Bardzo mu smakowały. Nie łowił ich zbyt dużo , kilka rocznie. Nie traktował nigdy ryb jako prowiantu w swoim domu. To było hobby. Czasem zabrał leszcza, czasem większego okonia chociaż okonie bardzo szanował wiedząc, że aby urosły duże muszą żyć co najmniej kilkanaście lat unikając wędkarskich zestawów i rybackich sieci, których było tutaj coraz więcej.

Podszedł do samochodu, otworzył klapę bagażnik i przysiadł na jego krawędzi. Było już na tyle widno, że widział drugi brzeg, skarpę i bukowy las z pożółkłymi liśćmi. Był młodszy to tam czasem zaglądał, żeby złowić kilkanaście kiełbi na rybną zupę. Tylko tam bytowały i próżno ich szukać gdziekolwiek indziej w tym jeziorze. Bardziej w prawo przy wypływie rzeczki swój rewir miały krasnopiórki. Lewa strona jeziora była bagnista i królowały tam karasie. Kiedyś żółte i okrągłe jak talerzyk zwane królewskimi a dzisiaj jakieś takie blade zwane japońcami, które tamtym nie mówiąc o wyglądzie nawet w smaku ustępowały.
Lubił karasie zamknięte w słoiku w zalewie octowej. Zawsze na zime miał kilka takich słoiczków, żeby było czym przegryźć do kieliszka prymuszki, którą czasem z sąsiadem katar leczyli. Sąsiad odszedł w tamtym roku, a karasie nie brały. Wszystko się kiedyś kończy.
Długo tak siedział aż zdrętwiała noga.
Pomyślał o swoim wędkowaniu jakie ono dzisiaj jest i podziękował bogu za te chwile, które wciąż może spędzać nad wodą.

Zamki







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2176