Kaszubskie spotkanie na lodzie
Data: 31-01-2015 o godz. 00:30:47
Temat: Pogawędkowe imprezy



Cel spotkania jest jasny! Połowić podlodowo! Od kilku zim ciężko o ten rodzaj wędkarstwa. W rezerwie mamy Słupię, „mekkę trociarzy”. Złowić tę rybę jest nie łatwo, z opowiadań wiem, że można bywać na niej i kilkanaście lat i wracać o kiju. Ale jak trafi się „ten dzień”, to klękajcie narody!



Kaszubskie spotkanie na lodzie

Jabłończ Wielki 2015

Czwartek

Zameldowałem się w Jabłończu jako pierwszy. Zajechałem do leśniczówki by dopełnić formalności. Przywitały mnie trzy piękne ogary, oszczekały donośnie. W drzwiach pojawił się gospodarz (leśniczy). Chłop jak dąb (zawsze tak sobie wyobrażałem leśniczego), wysoki, barczysty o donośnym ale wesołym głosie. „Kto i po co” zapytał na dzień dobry! Lekko przestraszony przedstawiłem się i wyartykułowałem cel przybycia. Po tych wstępach zostałem zaproszony na pokoje i serdecznie powitany przez Leśniczego i jego małżonkę!



Pani Leśniczyna, przedstawiła mi warunki pobytu, wskazała domek na drugiej stronie jeziora i zapewniła o wszelkiej pomocy w razie potrzeby.




Podjechałem pod lokum w towarzystwie gospodarza. Pokazał mi gdzie mamy zapasy drewna do kominka lub ogniska.
Zwiedziłem obejście i pokoje. Odezwał się Jjjan i poinformował że już się zbliża. Zacząłem wypatrywać i Jjjan jest! Od tej chwili obaj uważamy, że „Kaszubskie spotkanie na lodzie” się zaczęło!!.




Piątek

Budzenie się w piątek było bardzo przyjemne. Nie wiem czy obudziła mnie cisza, a może w taakim wieku osiem godzin snu wystarczy, ale nic nie zakłócało mojego powrotu do świata dziennego. Żadnego szumu, ujadania psów i budzików, dzwonków telefonów czy nawet tupotu białych mew.
Zaraz, zaraz. Lekka konsternacja, bo już dziesiąta i do tej godziny powinno być kilka telefonów a tu cisza. Czyżby wszyscy o mnie zapomnieli? Przyczyna milczenia telefonów była prozaiczna. Niby od jakiegoś czasu mamy dwudziesty pierwszy wiek, a stoliczek przy łóżku okazał się dla telefonu strefą beż zasięgu. Nie ma tego złego, bo w tym miejscu i w tym czasie niedorozwój sieci komórkowej okazał się wartością dodaną do piątkowego poranka. Jest miło.
Jakimś cudownym sposobem kaloryfery w domku są nieustannie ciepłe, a przez wielkie na całą ścianę okno mamy widok na częściowo zamarznięte jezioro. Za jeziorkiem nad lasem i nad leśniczówką burzy się jakaś dziwna mgła i piękny wschód słońca w tej mgle. I cisza. I to wszystko podobno wszystko to jest na stałe w wyposażeniu tego domu.
Czas wrócić do rzeczywistości.
Oglądam na spokojnie naszą kwaterę i zdumiewam się jaki przypadek sprawił, że taką perełkę mam tak blisko. Nie jest to Marriott, ale nie ma się do czego przyczepić. Dla nas czterech wszystkiego jest w nadmiarze, a wielkie okno sprawia wrażenie, że przestrzeń za nim jest na wyciągnięcie ręki
Coś trzeba zrobić z wolnym dniem, ale z zastanawianiem się nad tym trudnym problemem postanawiamy zaczekać do śniadania. Nieoczekiwanie menu śniadaniowe samo w sobie też stało się problemem. Choć lodówka pełna jest różnych smakowitych różności to nie możemy postanowić co zaserwować na stół. Do wyboru a to polędwiczki, a to jakieś sery z pleśniami, a to jakieś dziwne kurczaczki, a to jakieś samorobne wyroby. Ale to trzeba by podgrzać, tamto przygotować, a my mamy przecież wolne. Włodek twierdzi, że najprostsze rozwiązania są najlepsze i na stół wyjeżdżają bułki, smalec i cola. Ot takie wędkarskie śniadanie w oazie obfitości.
Dobre śniadanie przyniosło równie dobry pomysł na spędzenie reszty dnia. Ponieważ Włodek ciekawy jest historii o zamkach, rycerzach i księżniczkach, postanawiamy pojechać do pobliskiego Bytowa i zwiedzić zamek krzyżacki. W zamku czynne jest muzeum, więc kupujemy bilety i zwiedzamy.
Schody, sale, schody, eksponaty, schody i schody, coraz to wyżej, już wężej, już ciaśniej, bardziej stromo, bo na na szczyt wieży. Piękne zamki budowali krzyżacy, ale że też nie mogli wbudować windy?





Co może wzbudzić największe zainteresowanie wędkarza? Oczywiście sala w której wiszą eksponaty służące kiedyś do połowu ryb. Przyglądamy się z wielkim zainteresowaniem sieciom, ościeniom, pułapkom na raki i wszystkim pozostałym przyrządom.




W innych salach stoją zbroje, wisza portrety, tarcze i broń.





Chodż Janku, są jeszcze jedne schodki.



Dama na portrecie nie miała lekkiego życia. Oskarżono ją o uprawianie czarów i torturowano by się przyznała. Gdy się przyznała znowu ją torturowano, tym razem za karę, po czym spalono na stosie.



Miecz katowski.

Skończyły sie komnaty, ale nie schody. Tym razem w dół, tyłem do przodu i już ostatnie. Jakie wrażenia pozostawiło zwiedzanie? Na pewno do zamku w Bytowie warto wejść i zwiedzić. Nie wiem jak długo to trwało, ale nie znudziliśmy się .
Po zwiedzaniu nasze organizmy przypomniały nam, że jesteśmy tylko po bułkach ze smalcem więc pojechaliśmy na obiad do młyna, który w dawnych czasach należał do zamku. Tak więc niejako, można to uznać w pewnym sensie za dalszy ciąg zwiedzania połączony z przyjemnościami kulinarnymi.
Czas szybko płynie i trzeba wracać do kwatery. Zbliża się póżne popołudnie, a przecież dzisiaj mają przyjechać Darogryf i Dzas.
Darogryf jadąc do nas zawierzył swoje życie nawigacji nie wiedząc, że to podła maszyna była . Podstępnie i oszukańczo skierowała go do miejscowości o takiej samej nazwie, ale leżącej w zupełnie innych stronach.
Ponieważ na kolegów można liczyć w każdej sytuacji, tak i teraz przez cały długi wieczór, przepełnieni współczuciem i smutkiem koledzy nie zapominali o pocieszaniu Darogryfa. że to nic takiego, że każdemu może się zdarzyć.
Wieczór był długi i pełen rozmów o trociach, które w złowimy w sobotę. O blaszkach zrobionych przez Dzasa na tę okazję, o woblerkach nieznajomego pochodzenia znalezionych w pudełkach. Były też i plotki, i poważne rozmowy, których nie będę przytaczał. Wreszcie stres pogonił nas do spania, bo przecież rano skoro świt miała być pobudka wyjazd na Słupię.

sobota

Obudziłem się późno, jak zwykle, jak co dzień - tak koło 5.30. Poleżałem z godzinkę, nasłuchując czy ktoś z współspaczy juz się porusza, ale cisza była jak w grobie... No to w łazience zadbałem o lepszy fresz ciała, ubrałem się i podreptałem umyć naczynia. Statki oporne, ale poddały się.
I nagle coś się ruszyło - wstali! Śniadanka nie było, zaparzyłem herbatę do termosu i do drzwi... Pakowanko do Subaru i śmigamy do Bydlina nad Słupię na spotkanie troci. Herbaty rzecz jasna zapomniałem zabrać. Po drodze mijamy Bytów, Słupsk i wreszcie docieramy do Mekki pomorskich trociarzy.


Dwulitrowy boxer Jjjana spisał się aż miło. Musiałem "trochę" pomarudzić po drodze, bo nie lubię jechać za szybko. Osiemdziesiątka jest dla mnie aż nadto, chłopaki woleli by sto osiemdziesiąt. Taki konflikt interesów.



W Bydlinie jest woda, są inni wędkarze, są wieści, że ryby nie ma. Nie wierzę w to, choć przyjdzie mi zweryfikować tę informację, niestety. Podobno do Słupi na tarło wpływają teraz tylko samce, taki trend w okolicy :).



Uciekam kolegom, ale gonią mnie zawzięcie na drugim brzegu. Po kilku godzinach rzucania i urywania świeżo zrobionych przynęt docieram do kładki powyżej Bydlina. Święte miejsce, no to uczcić trzeba jakimś ogniem. Dzwonię po kolegów, przekazując szczegóły dojazdu. Dotarli!
Palimy! Nadziewamy kiełbachy na kijaszki, pieczemy w bydlińskim ogniu. Mniam! Mniam!



Jjjan z Darogryfem jeszcze grzeją się przy ogniu, a ja namawiam Włodzia do kilku chwil pomachania kijami w górze rzeki.
Ależ tu pięknie.
Zostawiamy w rzece haracz, ryb jak nie było tak nie ma... taki urok tego sportu.






Ale jak raz depnie na kijek srebrna torpeda, to człowiek już do końca życia będzie się za nią uganiał. Ja już doświadczyłem, Włodek jeszcze ma to przed sobą.
Zaczyna zmierzchać, więc zarządzamy odwrót. Chłopaki już pomarzli, więc śmigamy na naszą kwaterę. 150 koników pod maską kusi Jjjanka do zbyt rozwiązłej jazdy, ale ja się stanowczo sprzeciwiam. Po drodze odwiedzamy Biedronkę, aby zakupić niezbędny napój. Cały dzień nie piłem, to mnie suszy - wszak herbatka została na kwaterze. Jjjan jedzie, tzn. za... szybko ;) Bytów mijamy, kierujemy się na Kościerzynę i po dramatycznym hamowaniu skręcamy w drogę prowadzącą do naszej kwatery. Udało się, trafiliśmy!
Zrzucamy z siebie zbędne ciuchy, zostawiamy to co niezbędne i zaczynamy kolację. Grill - karkóweczka, kaszanka, kiełbaski. Pychota!
Szybko też znalazł się amator naszych smakołyków - odwiedził nas lisek. Chytrusek, jakiś taki oswojony... Celebryta. Sesja foto nie zdziwiła go wcale.




Chwilę później rozegrał się dramat wieczoru. Sytuacja do której nie powinno dojść nigdy. Po długim i wiernym pobycie z nami opuściła nas RUDA! Ale obiecała że na następne spotkanie wróci :)
Z opuszczonymi głowami poszliśmy spać. Dobranoc, do jutra.

Niedziela

Poranek przywitał nas pięknym słońcem, mrozem i niespotykanym błękitem nieba! Po deszczowo pochmurnej sobocie to spora niespodzianka!
W nocy jezioro pokryło delikatnym lodzikiem, a przyroda w koło nas przykryła się zamarzniętym szronem.




Obudził mnie zapach wytapianego boczku. To znak, że Dżąsik już pracuje by tradycja nie zaginęła! Tradycja to słynna spotkaniowa jajecznica. Cykl wytwarzania przekracza możliwość utrzymania w ryzach ślinianek. Ustalamy wspólnie ilość jaj które zostaną usmażone. Ta liczba jest zawsze inna, decyduje ilość uczestników.
Wspominamy (też tradycyjnie) jak to pewnej grupie biesiadników zlotowych coś ok. 50 jaj wylało się na „zole” Nie będę nazywał grupy z nazwy ale oni będą wiedzieć o kim napisałem (i nie tylko oni).
Po śniadanku ruszamy na Słupię w jej bardzo „górski odcinek”. W miejscowości Sulęczyno jest taki odcinek. Rzeka wygląda tam naprawdę uroczo!



Nurt bardzo mocny, woda spieniona i spora ilość kamieni.



Odcinek ten ma zaledwie kilkaset metrów ale daje sporo adrenaliny hardkorowym kajakarzom, pragnącym poczuć smak górskiej wody.
W górnym biegu Słupi zbudowano kilka elektrowni wodnych. W Sulęczynie również podjęto działania by powstała mała elektrownia. Na razie wybudowano tylko próg i budynek. Obejrzeliśmy ten obiekt. Jednak z opowiadań Jjjana wiemy, że pozostałe elektrownie działają i są malutkimi dziełami sztuki energetycznej. Pielęgnowane i konserwowane stanowią nie lada atrakcję turystyczna na szlaku Słupi.

elektrownie

Czas płynie nieubłaganie! Trzeba nam wracać do domów! Na duchu podtrzymuje fakt, że do ponownego spotkania, pewnie gdzieś na Kaszubach już włączony jest zegar! Na odliczanie!



Zdjęcia autorstwa Włodka, Darogryfa, Dzasa i jjj



Napisali: Dzas, jjjan, Włodek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2168