C&R
Data: 28-05-2014 o godz. 20:45:00
Temat: Goście czatu


Tegoroczny sezon wędkarski wkracza w najbardziej intensywny moment naszej bytności nad wodą. Aura, plany urlopowe plus nadzieje na spotkanie z tym jedynym, jakże wymarzonym okazem podwodnego świata. Dla mnie jest to również okazja do krótkiej refleksji. Ile ryb podczas tego sezonu zdoła przeżyć spotkanie z nami.



Temat C&R nie jest nowy jednak mam wrażenie, iż przez wielu z nas uznany za przemijającą modę.
Otóż, nie tak sprawy wyglądają. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie na zaprezentowanie bardzo ciekawego tekstu, przemyśleń i wniosków jednego z naszych kolegów po kiju.
Autorem poniższego tekstu jest Mateusz Baran będący czynnym użytkownikiem portalu Jerkbait.pl.
Za jego zgodą oraz porozumieniem obu redakcji mam przyjemność przedstawić autorskie przemyślenia Mateusza dotyczące idei C&R.

Zapraszam Was do lektury oraz refleksji.

Przeglądając rodzimą prasę wędkarską ostatnich lat z żalem stwierdzam, że nasz wędkarsko-cywilizacyjny postęp odbywa się wyjątkowo topornie. Kilka już lat temu, wszystkie wędkarskie miesięczniki z dumą prezentowały nowy sumowy rekord Polski, ale jakoś poszczególne redakcje nie zwróciły większej uwagi na fakt, że oto w imię kolejnego wpisu w tabelce, uśmierciliśmy żywy pomnik przyrody. To tak jakby ktoś zrobił z „Bartka” dębowy stół i wszyscy przyklasnęlibyśmy nad pięknem wykonania stolarki. Rozumiem, że była to wyjątkowa ryba, ogromna i ciężko w warunkach polowych dokonać wszelkich pomiarów. Nie zmienia to jednak faktu, że w końcu na świecie łowi się nawet większe sumy, waży się je bezpośrednio nad wodą w specjalnych matach i zwraca przyrodzie bez uszczerbku na ich zdrowiu. Dosłownie kilka tygodni po "naszym" rokerdzie, na hiszpańskiej rzece Ebro ekipa francuska złowiła rybę 112 kilową przy długości 258 cm. Rybka została dokładnie zmierzona i zważona, a co najważniejsze pływa dalej i rozpala wyobraźnię kolejnych łowców. Więc nie przekonuje mnie tłumaczenie łowcy, że nad wodą nikt nie miał odpowiedniej wagi i trzeba było taszczyć poćwiartowane zwłoki zwierzęcia do pobliskiego skupu złomu. Nie chcę w tym miejscu szkalować łowcy, któremu szczerze gratuluję życiowego sukcesu. Brak zrozumienia i nagonka sumowi życia nie przywróci. Wręcz przeciwnie, cieszy i po części zdumiewa fakt, że mimo panoszącego się kłusownictwa, nieprzestrzegania limitów i typowo konsumpcyjnego podejścia do wędkarstwa, w naszych łowiskach wciąż łowione są duże ryby. Pragnę tylko naświetlić ogólne zjawisko, które obserwuje nad polskimi wodami. Bo właśnie w tym miejscu rysuje się wyraźna różnica między rodzimą świadomością ekologiczną i podejściem do wędkarstwa, a najnowszymi trendami na najlepszych światowych łowiskach. Jeśli wieloletni łowca sumów, zarzuca zestaw z wielkim żywcem w zbiorniku, w którym branie ogromnego suma nie należy do rzadkości, to musi być przygotowany na spotkanie ze stu kilową rybą. Tu nie ma przypadku, a mimo to nikt nie myśli o przyszłości swojego przeciwnika. Nie znam dalszych losów rekordowego suma, ale ciężko uwierzyć, że był kulinarnym rarytasem.

Z podobnym przeświadczeniem, co miesiąc oglądam parady rekordów, w których we wszystkich kategoriach gatunkowych podziwiamy w większości przypadków zwłoki kolejnych pomników przyrody. Osobniki wyjątkowe, bezcenne z punktu widzenia nośników genów, nieocenione jako reproduktory lokalnych populacji ryb, które nie dość, że przez wiele lat omijały wszystkie czyhające zagrożenia, to jeszcze dorosły do rekordowych rozmiarów. Czy Ci sami łowcy, z równie wielką dumą pochwaliliby się przed światem, że oto zabili największego żubra w Białowieży? Czy uśmiech byłby równie wielki, gdyby okazało się, że był to ostatni tak duży żubr? Bo, jaką mamy pewność, że w naszych ubogich wodach żyje jeszcze wiele 100 kilowych sumów? Dlaczego drwale nie mają parady rekordów i nie prześcigają się w ścinaniu największych dębów w Polsce? Czy naprawdę tylko wędkarze nie widzą tego problemu? Czy dziesiątki uśmierconych metrowych szczupaków, sandaczy, przepięknych pstrągów i wszystkich innych gatunków, nie jest wystarczającym bodźcem do zauważenia skali problemu?

Wydajemy nie małe pieniądze na nasze hobby. Sklepy oferują cały niezbędny sprzęt służący nie tylko złowieniu upragnionej ryby, ale także uwolnieniu jej z należytą starannością. Przez wiele lat, starałem się zachęcić czytelników Wiadomości Wędkarskich, społeczności portali internetowych, kolegów nad wodą, do zastanowienia się nad dalszym losem naszych okazów. Ryb, które dają nam tyle radości i szczęścia. Przedstawiałem sposoby, techniki i narzędzia, które prawidłowo użyte mogą przynieść tę radość kolejnym łowcom. Oczywiście Złów i Wypuść nie rozwiązuje wszystkich problemów, nie zwiększy ilości kontroli, nie odbuduje zniszczonych tarlisk, ale zmienia i kształtuje nasze podejście do eksploatowanych ekosystemów wodnych. Jeśli będziemy postępować zgodnie z kilkoma uniwersalnymi zasadami, z pewnością dołożymy swoją cegiełkę do poprawy sytuacji nad naszymi wodami.

Jest tylko jeden warunek. Musimy chcieć. Muszą chcieć sami wędkarze. Musimy przekonywać się nawzajem, a jeśli zajdzie potrzeba zwracać uwagę innym wędkarzom, nie przestrzegającym regulaminów i przyjętych norm. W wielu krajach zapisów o Złów i Wypuść nie znajdziemy w regulaminach. To jest zwyczaj, ogólno przyjęta praktyka. Tam po prostu nie wypada zachować się inaczej i zabrać cennej ryby z łowiska. Pamiętajmy, że podglądają nas młodzi adepci naszej pasji, więc warto zadbać o dobre wzorce. Muszą chcieć redaktorzy miesięczników wędkarskich, którzy chcąc nie chcąc kształtują naszą wędkarską świadomość. Im szybciej z miesięczników znikną zdjęcia i opisy martwych ryb na tle garażu i stołów kuchennych, tym szybciej zaczniemy jako ogół zwracać na to większą uwagę. Oczywiście regulamin pozwala nam zabić złowioną rybę i nikt tego nie neguje, ale czy od razu należy się tym faktem chwalić? Jak mamy przekonywać społeczność wędkarską do uwalniania złowionych ryb, jeśli uznani profesorowie negują takie podejście określając je mianem nieetycznego? W momencie, w którym człowiek zaczął rabunkowo eksploatować wszystkie ekosystemy i zasoby naturalne, ciężko mówić o jakiejkolwiek etyce. Czy jedynym usprawiedliwieniem wędkarstwa ma być zabicie ryby? Takie podejście doprowadziło do zapaści wielu populacji ryb i degradacji setek łowisk, nie tylko na stosunkowo ograniczonych wodach śródlądowych, ale nawet na wydawałoby się niewyczerpalnych łowiskach morskich. W ślad za tym, nie potrzeba tytułów naukowych aby zrozumieć, co w tej sytuacji jest mniejszym złem. Muszą chcieć właściciele sklepów wędkarskich i zamiast zdobić ściany zdjęciami zapiętych na agrafki kompletów, powinni zachęcać i oferować sprzęt niezbędny do bezpiecznego uwolnienia ryb. W końcu to leży w ich długoterminowym interesie. Bo jeśli sami się przyczyniają do wyrybiania ulubionych łowisk, to z czego będą żyć w niedalekiej przyszłości? Chcemy być społeczeństwem ekologicznym i nowoczesnym, a nie potrafimy zadbać o dobry wizerunek naszego hobby.

Na koniec muszą chcieć gospodarze wód, którzy już dawno powinni zrozumieć, że długotrwały zysk z wędkarstwa przewyższa znacznie krótkotrwały dochód z rybactwa na małych akwenach śródlądowych. Muszą chcieć osoby odpowiedzialne za tworzenie regulaminów, a jeśli sami z siebie nie chcą, to musimy ich przekonać lub wręcz zmusić do tych zmian. Musi chcieć PZW i sternicy naszego związku. Czasy bezczynności i marazmu minęły bezpowrotnie i kto tego nie rozumie, prędzej czy później zostaje zastąpiony. Możliwe, że jedynym rozwiązaniem będzie powstanie sieci autonomicznych łowisk, dzięki którym to my będziemy decydować, który zarządca prowadzi bardziej prowędkarską gospodarkę i tam zostawiać nasze nie małe pieniądze. Wówczas zwykłe prawa wolnego rynku wymuszą pożądane zmiany. Musimy stanowić silną grupę o jasnych celach, bo dopiero wtedy będziemy się liczyć w rozmowach o przyszłości naszych łowisk. Tak długo jak się to nie zmieni, tak długo będziemy zmuszeni akceptować miernotę i bezrybie. Tak długo będziemy korzystać z ofert zagranicznych łowisk, a na ulubionych wodach w kraju, łowić w otoczeniu śmieci, wśród których widok kontrolera będzie równie rzadki co okazu na końcu naszego zestawu. Dlatego głęboko wierzę, że tematyka Złów i Wypuść nie zniknie, a wręcz będzie coraz szerzej komentowana. Po wielu latach wciąż mam nadzieję, że z czasem, wszyscy docenimy tego efekty nad wodą.

Kiedy jako współtwórca rozpoczynałem Akcję Ratuj Szczupaka, nieco naiwnie liczyłem na szybkie radykalne zmiany. Dziś nauczony doświadczeniem wiem, że niezbędna przemiana będzie poprzedzona mozolnym i długotrwałym procesem zmiany nastawienia i mentalnościa polskiego wędkarza. Cieszę się także, że za pośrednictwem i wsparciem właścicieli i redakcji jerkbait.pl ta praca i promocja Złów i Wypuść będzie kontynuowana. Życzę wszystkim czytelnikom, aby każdy po tym krótkim rachunku sumienia, mógł z podniesionym wzrokiem spojrzeć w lustro.


Mateusz Baran







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2165