Było sobie lato...
Data: 23-08-2011 o godz. 18:35:00
Temat: Wieści znad wody


Monk napisał(a)

Mija lato, urlopy w dużej mierze już za nami, za chwilę proza życia zagoni "nas" do szkolnych ław. Jakie były te wakacje? Czy wszyscy mamy powód do marudzenia - uzasadnionego - na miernotę, która jest oferowana nam przez związkowe wody? Niech ten tekst będzie zachętą do Waszych wspomnień i refleksji.



Urlop rozpocząłem 20.06. Pełen "werwy i zapału", obietnic, których - wydawało się - realizacja wydawała się niemal pewna, oczekiwań, których spełnienie gwarantowałoby uśmiech na twarzy i powrót do prozy życia codziennego w poczuciu dobrze spełnionego wędkarskiego "obowiązku".

Zapał do wędkarskich eskapad na mazowieckie wody, po lekturze doznań Szanownego Koleżeństwa wypalał się coraz bardziej. Bezowocne trolowanie "Zegrza", cienizna Wkry nie brzmiały zachęcająco, więc trudno było się zdecydować na wyjazd - lepiej było czas poświęcić lekturze i zapewnieniu wakacyjnych rozrywek swojej pociesze.
Były wyjazdy na modlińskie wiślane główki, ale taki, niemal codzienny widok…

… powodował, że woda przybierała w oczach….

… i szybkie ucieczki z główek nie należały do najprzyjemniejszych, co stwierdziłem widząc umykającego w pośpiechy grunciarza, siedzącego na środku Wisły. Często nieborak podwijał nogawki - za każdym razem coraz wyżej - i co kilka kroków popadał w długą zadumę, którędy przedostać się na brzeg. Jedynym pozytywem, to "odnalezienie" polecanej stanicy koła Ursus pod Pułtuskiem - na pewno tam zagoszczę.

Miałem na szczęście w niedalekiej perspektywie wyjazd na gościnne wody lubuskie, które z pewnością nie dadzą się nudzić. I tak brnąłem w nadziei, że najlepsze dopiero przede mną…

Nadszedł wreszcie ten dzień – ciuchy do bagażnika, wędy i inne zbędne sprzęty ulokowane, moje panie też zdołały w porę wskoczyć do samochodu i avanti! Jechał ze mną członek zarządu koła "Słońsk", więc nietrudno zgadnąć, co było tematem tych sześciu godzin jazdy. Przybliżanie zasobności tamtejszych wód było zbędne, tak więc nagadaliśmy się o kłusownictwie w PN "Ujście Warty", które zagościło na łamach prasy kilka dni wcześniej. Było to tym bardziej pikantne, że dopuścili się go strażnicy parku. Wspominano o 180 kg szczupaka, który oczekiwał na załadunek do bagażnika, ale na "przeszkodzie" stanął członek SSR, który na szczęście sprawę rozdmuchał na tyle, że zainteresowały się nią nie tylko organy ścigania, ale również prasa regionalna. Miejscowi sporo sobie obiecywali, widząc artykuł na pierwszej stronie gazety. Wieść gminna niesie, że dotychczas poleciał dyscyplinarnie jeden ze strażników. Miejmy nadzieję, że sprawa nie trafi "pod dywan", a o efektach postępowania opinia publiczna zostanie poinformowana. Dziennikarz miał to obiecać w rozmowach, jakie przeprowadził z czytelnikami, dla których dobro i zasobność wód ma swoje znaczenie.
Oto linki, pod którymi znajdziecie więcej informacji na ten temat:
"Gazeta Lubuska"
Kłusownicy w mundurach?

Początki wędkowania były obiecujące, choć niepokojem mogła napawać odpowiedź strażnika w siedzibie PN:
- jakie u Państwa obowiązują limity i wymiary ochronne?
Uśmiech i stwierdzenie: "niech się pan najpierw do nich zbliży... - zachęcił mnie do stwierdzenia, że chyba nie wszystkie rybki zdołano "kontrolnie w parku odłowić". Uśmiech trochę przygasł, choć sensownej odpowiedzi nie otrzymałem. Trudno – poradzę sobie.

Skoro musiałem, to zacząłem. Pierwsze wyjazdy postanowiłem poświęcić okoniom. Spacery z paprochem przynosiły całkiem fajną zabawę, choć zmieniający się poziom wody stanowił złą wróżbę. Kilka przyzwoitych pasiaków napawało jednak optymizmem. Do zmiany spinna przekonała mnie jednak konieczność. Po kolejnym rzucie poczułem na kiju dziwny opór. Ręka sama drgnęła i… no właśnie - co to jest?! Na zawadę "toto" nie wygląda, na okonia też - może jakiś worek, skoro woda zaczęła nieść niezliczone ilości wszelkich śmieci i przejawów ludzkiej troski o środowisko. W pewnym jednak momencie, to "nie wiadomo co" ruszyło w poprzek rzeczki, a kołowrotek zaczął oddawać żyłkę. Miałem już na tym paprochowym kiju /10-6 g/ leszcza 2,5 kg, którego udało się wyjąć, ale to było jakby czymś znacznie innym. Mniej nerwowe odejście, znacznie bardzie zdecydowane, jakieś takie bardziej stanowcze.

Nie wierząc w powodzenie, zacząłem szukać niższego brzegu, na który mógłbym sprowadzać mojego rywala. Jakie było moje zdziwienie, gdy w pewnym momencie, powód podniesienia adrenaliny pojawił się na powierzchni. Był to … sum, którego długość mnie zdumiała - spokojnie miał metr! Bawiłem się z nim albo on ze mną/ jeszcze kilka minut, udało mi się podejść do dogodniejszego miejsca i w pewnym momencie żyłka 0,12 nie wytrzymała - przerwała się na oczku. Choć efekt wydawał się oczywisty zastanawiałem się, jak długo bym się jeszcze z nim bawił, gdyby wiązanie paprocha było bardziej "konkretne" niż preferowany przeze mnie na lekkim spinnie węzeł Rapali.
Mój gospodarz miał na ten temat swoje zdanie. Pochwalił się swoją niewiele grubszą żyłką, której nie mógł zerwać śmiejąc się, jakie mam badziewie na kołowrotku. Niech się cieszy - przyjdzie czas, że zweryfikuje swoje poglądy. Nie przypuszczał, że będzie musiał na to czekać kilkanaście zaledwie godzin…

Skoro poranny połów był tak obiecujący, po obiedzie pojechałem w to samo miejsce lecz tym razem do łapki wziąłem kij szczupakowy, z "cokolwiek" rzecz jasna mocniejszą żyłką. Sum już się nie trafił, ale jego miejsce zajął szczupak - równiutkie 60 cm. Dobrze jest - moje "rybojady" będą miały co polizać, a ja nie będę musiał słuchać pełnego "współczucia z lekkim zabarwieniem ironii": "biedny - znowu nie brały".

Kolejne dwa dni wykupionej licencji okazały się stracone - deszcz nie zachęcał do wędkowania.

Łowisko, które odwiedziłem z tak wielkimi - i w pełni uzasadnionymi oczekiwaniami, czego dowodzi blisko dwudziestoletnie doświadczenie - jest niestety bardzo podatne na zmienne stany wód. Te kilka tysięcy hektarów stanowi tereny zalewowe i wystarczy "trochę" deszczu w zlewni Odry, Warty i Noteci i 200 km od morza, mamy wodę po sam horyzont. Już wyjeżdżając z domu zastanawiałem się, jak długo uda się tam połowić, mając na uwadze opady, które miały miejsce na południu Polski. Na wszelki wypadek wykląłem od czci i wiary co bardziej "zaufanych kolegów z południa", którzy znają mnie na tyle, że nie odbiorą tych słów jako "pretensji do garbatego, że ma proste dzieci". Było trochę śmiechu, ale faktem jest, że przewidywania nie były zbyt obiecujące.

I stało się - po kilku dniach opadów, doszła woda z południa i miejsca, które jeszcze rano były osiągalne, po południu pokrywała kilkudziesięciocentymetrowa woda. Co za tym idzie, ryby poszły na wylewy, a tym samym dalsza zabawa stała się niemożliwa. Próbując jeszcze "walczyć z żywiołem", mojemu koledze po kiju udało się wyjąć szczupaka 55 cm i podobnej wielkości suma. Mnie - strzelił na rybie nowy wolfram. Pozdrowieniom dla producenta - firmy nie wymienię, choć była z tych "lepszych" - nie było końca. Widzieliśmy popisowe przepłynięcie po powierzchni suma, który pochwalił się swoimi gabarytami - było tego ze 180 cm. Gdy wyczuł, jaki wzbudził zachwyt w naszych oczach, majestatycznie schował się w niezbyt w tym miejscu głębokiej Postomii.

Dalsze wędkowanie okazało się niemożliwe - kolejne dni kolejnej licencji zostały zmarnowane. Cóż było robić…

Dzięki wysokiej wodzie sprzęt był testowany przez adeptkę wędkarstwa.

Pewnego późnego popołudnia spokój dnia codziennego został zmącony telefonem, który odebrał mój gospodarz: "Na jeziorze X, jacyś goście stawiają sieci!". Rozdzwoniły się telefony pomiędzy członkami zarządu, powiadomiono zaprzyjaźnioną policję, że zarząd "ma robotę" i może być potrzebna pomoc i kilka samochodów mknie nad leśne jezioro. Trzeba przyznać, że w jego zarybienie wkładają dużo serca i widać tego efekty. Trudno więc się dziwić, że z takim zapałem starają się przypilnować na nim porządku.

Gdy "siły szybkiego reagowania" dotarły na miejsce, naszym oczom ukazał się pływający po jeziorze ponton, w którym bynajmniej nie siedział jakiś typek, którego na pierwszy rzut oka uznać można za kłusola. Na brzegu oczekiwał go równie porządny młody człowiek. Jego kultura, sposób bycia również rozwiewał "nadzieje na dramatyzm" chwili. Sprzęt renomowanej firmy, mata dla karpi utwierdziła nawet najbardziej wojowniczych obrońców w przekonaniu, że takich "kłusowników" gospodarze chcieliby widzieć tutaj jak najczęściej, mając na celu choćby kształtowanie postaw, godnych wędkarzy. Jednym słowem byli to koledzy karpiarze z Gorzowa, których "nieszczęście" polegało na tym, że pomimo wykonanego telefonu do opiekuna wody, nie otrzymali jednoznacznej informacji, że pływanie na tym akwenie, a tym bardziej wywożenie zestawów jest zabronione. I tak prowadząc przyjemną rozmowę, koledzy doszli do wniosku, że w takiej sytuacji przeszła im ochota na dalsze wędkowanie w tym miejscu.

Zachęty do pozostania - bo warto - były mało przekonujące, ale właśnie w tym momencie odezwał się sygnalizator na jednym z zestawów. Po kilkuminutowym holu, na macie wylegiwał się karp o wadze 9,70 kg. Zamieściłem jego zdjęcie w naszej galerii i jego waga poddana została pod wątpliwość. Pewnie patrząc na to zdjęcie miałbym takie same wątpliwości, ale kilka lat temu zarybiono tę wodę cokolwiek nietypowym karpiem - krótkim, ale za to "wysokim".
Koledzy karpiarze - jak się okazało aktywni wędkujący internauci z "Moczykija" - pozostali na noc, która obdarowała ich jeszcze kilkoma karpiami, wśród których trafił się maluszek, który porwał zestaw. Dzięki uprzejmości "sprawcy zamieszania" zamieszczam link do galerii na „Moczykiju”, w której znajdziecie zdjęcia z kolejnej weekendowej zasiadki: 16 karpi, z których 10 miało wagę w przedziale 7-10 kg oraz 100 cm sum - wegetarianin, któremu zasmakowała kulka proteinowa.

Radku: jeszcze raz gratuluję - poznanie Was było dla mnie przyjemnością i cieszę się, że jesteśmy w kontakcie. Nie ukrywam, że wpędziłeś mnie w kompleksy! A TUTAJ wspomniana z jednej zasiadki. Ze zrozumiałych względów, nie przewiduję zdradzenia namiarów tego łowiska!

Celem tego przydługiego tekstu nie było pochwalenie się nadziejami, których nie udało się ze względu na nieprzewidywalność Matki-Natury zaspokoić lecz zachęcenie Was do przelania swoich wakacyjnych przeżyć i doznań "na papier". Kto następny?

W październiku mam jeszcze kilka dni urlopu - jest co nadrabiać.

Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2081