Mięsiarz.
Data: 21-08-2011 o godz. 15:30:00
Temat: Wieści znad wody


Znał ten zbiornik jak przysłowiową kieszeń…
Nieduże jeziorko praktycznie opodal centrum miasta. Ba! Opodal można o nim mówić teraz, ale w latach siedemdziesiątych była to głęboka peryferia. Około siedmiohektarowy zbiornik, mający podziemne źródło na tyle silne, że kiedy chciano zasypywać to oczko, w piwnicach domów położonych w pobliżu pokazała się woda.



Z koncepcji szybko zrezygnowano. Kiedyś służył, jako kopalnia gliny - to za Niemca. Po wyzwoleniu zachodnich ziem przeszkadzał w strukturyzacji miasta - nie wiedzieć komu. Wokół zaczęły powstawać nowe osiedla. Stare poniemieckie domy przekształcano na rożne instytucje, a co bogatsi w mieście sytuowali w sąsiedztwie tlenowej perełki swoje wille.

Prokomunistyczna architektura nadawała ton rozbudowie i w najnowszym jedenastopiętrowym wieżowcu na jego ostatnim piętrze zasiedlono robotnika i jego rodzinę.

Miałem w tym czasie niewiele ponad dwanaście lat, kiedy po raz pierwszy zauważyłem jego obecność. To znaczy widywałem go już wcześniej, ale głównie jednak jego syna. Rosły i tęgi - chyba przerośnięty, jak na swój wiek. Mimo jasnego oblicza (wyraźnie po ojcu) budził respekt pośród rówieśników. Pozornie byli zamkniętą rodziną. To wrażenie potęgowało się nieszczęściem, które ich dotknęło. Nie wiem, jakiego rodzaju kalectwo dosięgło jego córkę, która w konsekwencji oglądała wydarzenia ją otaczające unieruchomiona w wózku inwalidzkim.

W wieku piętnastu lat, kiedy straciłem ojca, we wszystkich dorosłych mężczyznach szukałem obrazu, który mój ojciec mi pozostawił. Pewnie za bardzo bezpośrednio czepiałem się wszystkich dorosłych, bo w rezultacie czułem odpychający ton rozmowy. Nie wszyscy tak mnie traktowali.

Już po pierwszej rozmowie z mięsiarzem wiedziałem, że zaakceptuje moje natarczywe pytania. Stosując czy nie jego zalecenia, rezultat był zawsze jeden. Moje wędkarstwo na tym zbiorniku sprowadzało się do wielogodzinnego wyczekiwania i pustych zacięć. Zacząłem wręcz podejrzewać, że jegomość wyprowadza mnie na manowce.

Z okien na jedenastym piętrze panorama stawu nie pozwalała na obojętne gapienie się w siną dal. Paj, bo tak powszechnie był nazywany ów zbiornik i atmosfera wokół niego zawsze była jak magnes dla wygłodniałych oczu wędkarza. Z jedenastego piętra wszystko widać lepiej. Jeszcze lepiej widać, kiedy ma się lornetkę by obserwować wodę… On ją obserwował, a ja, ukryty na dziewiątym z bloku obok, zza firanki podglądałem, co nowego wymyśli…

Zawsze ten sam obrazek. Powolnym krokiem jakby zmęczony do utraty tchu pokonywał wzniesienie nad Pajem. Prawa ręka dzierżyła zaczarowaną wędkę, w lewej – ostentacyjnie - siatka napchana rybami. Zatrzymywał się tuż przed moimi oknami spoglądając wstecz, jakby czegoś zapomniał. Wiedziałem, że ten gest znaczy tyle, co… Długa droga przed tobą wędkarzyku.

Musiałem poznać Jego tajemnice, które przekazywał tylko i wyłącznie swojemu następcy. Jego syn gromił ówczesne wędkarskie towarzystwo wszelkiej maści i przekroju.
Dziesiątki lat temu komunikacja między wędkarzami bardziej przypominała porozumiewanie australopiteka. Gest, przymrużenie oka, ironiczny uśmieszek musiał starczyć za cały współczesny arsenał wędkarskiej wiedzy. W moim rozwoju musiało to również starczyć.

Istnieje inny rodzaj nauki wymuszony tego typu porozumieniem. Podglądactwo.
Ale ta sztuka wymaga własnej interpretacji, a ta z kolei może okazać się kolosalnie myląca. Chciałem znaleźć drogę, która przy minimalnym nakładzie środków zaowocuje i pozwoli dosięgnąć tytułu osiedlowego mistrza.

Tymczasem inni musieli zadowolić się pogardliwym spojrzeniem na mięsiarza, bo inwestować w wiedzę to wstyd, a jeszcze bardziej wstyd uznać się za pokonanego. Przydomek "mięsiarz" powstał właśnie na takiej zasadzie. Braki wędkarskiego rzemiosła musiały zostać czymś zastąpione.
Przekradanie po cichutku, a wręcz ucieczka z łowiska po kolejnym zawodnym dniu spędzonym nad Pajem musiały wyzwalać tylko takie reakcje. Przyłapany z pustą siatką wracając do domu każdy miał zawsze tą samą odpowiedź.
- Nie idzie dzisiaj…
- Lepiej dać sobie spokój z tym śmierdzącym bajorem…
- Pan wie, że tam kiedyś konia utopili? I stąd węgorz przyszedł… Taki to żre wszystkie padline… Daj pan spokój, jutro jadę na Odrę… Odpocząć…

To był maj! Saskiej Kępy nie było by pachniała, ale znałem ten zapach. W oczach i zapasie cholesterolu siedemnastolatka wędkarstwo gasło tak nieuchronnie, jak gaśnie słomiany ogień. Nie wiadomo do dziś, co tego poranka kazało mi wstać i zejść nowymi schodami w prawie od dziesięciu lat nieskończonej budowy nowego osiedla nad niczym niewzruszoną taflę naszego jeziorka.

Pierwsza płoć… Do dzisiaj pamiętam to wrażenie, nigdy nie złowiłem tu większych niż dłoń, a dwudziestocentymetrowa już byłaby wydarzeniem. Ta ma więcej, chyba dwadzieścia pięć…
Tyle razy widziałem jak niósł w siatce szczupaka - to był widok i popis dla całej dzielnicy…

Pytali jak, na co… Uśmiechał się tak jak można najbardziej ironicznie, nie trzeba było znać języka australopiteków. Wszystkie prawdy odzwierciedlały się w jego obliczu…
Łowiłem z plaży, najgorszego miejsca w mniemaniu wszystkich tu łowiących, ale obok, a właściwie za nią rozpościerał się gęsty pas trzcin. Wokół nich stacjonowała krasnopióra w niezmierzonych ilościach. Nie mam zanęty, a jednej płoci nie zaniosę do domu…
Przezbrajam kija, rosyjski teleskop posłuży za szczupakówkę… Wywalam zestaw przed trzciny - jest tam jakieś półtora metra głębokości…

Spławik tańczy, co chwilę pod wpływem beznadziejnych prób odzyskania wolności mojej pierwszej dużej płoci złowionej prawem na "f". Dzisiaj można uznać to za oczywiste, ale nie wtedy… Spławik topi się do ostatniego milimetra antenki i odjeżdża w toń jeziora…

Jeszcze nie panuję nad tym, co mnie spotkało, biegnę po schodach do góry z całym majdanem i kurczowo ściskam zdobycz. Jest ogromna chyba ponad 50 cm. A co będzie w domu! Ogłoszą mnie mistrzem?!

Na ostatnim stopniu schodów znieczulony euforią widzę znajomą, ach! Jakże znajomą twarz. W geście zwycięzcy unoszę rybę nad głowę i szczerzę zęby do znajomego…
- Mięsiarz!

Tylko chwila na zrozumienie pogardy, ułamek świadomości, który zakłóca takie święto. Słowo, które dzwoni w już nie w uszach. A w środku…
Naciągnięta w domu miarka wskazuje ledwie 42 cm…

Gramoli się jak zwykle pokonując wzniesienie…, ale nie zatrzymuje się przed moim oknem… Już nie czeka na nikogo.

Tę fikcyjną, być może naiwną, historyjką chciałem złożyć hołd tej malutkiej wodzie. Niezauważalnej na wędkarskiej mapie. Pośród niezmierzonych możliwości, jakie niosą zasoby wodne Szczecina i okolic. Tu po dziś dzień spotykają się znajomi ogarnięci wędkarską pasją z ograniczonym czasem i środkami. To również miejsce wszelkiego rodzaju spotkań towarzyskich. Nie sposób reklamować czy polecać tę wodę tym wędkarzom, którzy oczekują rybich okazów. To kameralne, w pewien sposób zamknięte przed natarczywą teraźniejszością, zaczarowane miejsce. Ci, którzy je znają wiedzą, o czym mówię.

Przeobrażane na przestrzeni lat, ostatnim wynalazkiem jest konstrukcja fontanny. Czy dodało to temu miejscu uroku? Dla mnie odpowiedź jest prosta, wszystko dokoła nabiera plastikowego wyglądu, więc dlaczego ten zakątek miałby różnić się od innych? Kiedyś zbiornik był na tyle głęboki, (plus podziemne źródło), że najgorętsze lato czy sroga zima nie stanowiły zagrożenia tlenowego dla jego mieszkańców. Rozprawa na temat słuszności okraszania takich miejsc fontannami nie ma sensu. Trochę szkoda, że miasto, właściciel wody nie pomyślał o całkowitym uprzątnięciu płyt nagrobkowych, które wylądowały w jeziorku przy okazji demolowania pobliskiego cmentarza - poniemieckiego czy też żydowskiego - pod budowę nowych hipermarketów. Większość nagrobków uprzątnięto, jednak w wodzie pozostały jeszcze płyty, które być może nie nadają się już do recyklingu.

Staw Brodowski, bo taka jest właściwa nazwa Paju, przeżył w swej historii dziesiątki nawałnic, był świadkiem wojen, zmian systemu, ale przede wszystkim do dzisiaj zajmuje miejsce w sercu tych, którzy znają jego niepowtarzalną atmosferę tworzoną na przestrzeni wielu lat.

Robert







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=2080