Wspomnienia znad Sopocznaji.
Data: 08-04-2010 o godz. 21:55:00
Temat: Bajania i gawędy


Wybierałem się, wspólnie z Krzyśkiem, na całodzienne wędkowanie w dół rzeki. Naszym celem były steelhead’y, którymi Sopocznaja obdarzyła dzień wcześniej Mariusza i Rafała.



Wiedziałem, że jest to ostatnia okazja na złowienie srebrzystej torpedy. Nie mieliśmy czasu do stracenia - następnego dnia przecież kończył się nasz pobyt nad rzeką.

Do plecaka, prócz pudełek z przynętami i dwóch piw, spakowałem kawałek chleba, trochę żółtego sera, małe salami, coś słodkiego i termos z gorącą wodą. Głównym daniem miała być Krzyśka zupka w proszku. Zupka ta nie była zwykłą, chińską zupką, tylko dużą, pożywną porcją makaronu z kawałkami suszonego mięsa. Samo opakowanie wskazywało na to, że mam do czynienia z profesjonalnym produktem. Na myśl o tym, że będzie okazja zjeść coś zdecydowanie smaczniejszego i treściwszego niż kaszki czy wodniste zupy serwowane przez Andrieja, które smakowały dopiero po wsypaniu garści pieprzu lub łyżeczki ostrej papryki, poczułem ssanie w żołądku. Niestety na zaspokojenie głodu trzeba było poczekać do południa, ale jak się później okazało – było warto.

– Mogę iść z wami? – zagadnął mnie przy pakowaniu Emil – Nie będzie to dla Was problemem?
– Nie pytaj się tak głupio. Zawsze możesz. – odpowiedziałem z uśmiechem, bo w ciągu tych kilku dni bardzo polubiłem Emila – Ale niesiesz plecak – rzuciłem zaczepnie.

Emil zawsze był pomocny i wiedziałem, że nawet gdybym go o to nie poprosił, sam wziąłby ekwipunek na plecy. Poza tym wiedział, jak bardzo dokucza mi ból pleców. Jak zawsze, tak i teraz, można było na niego liczyć.

Wolnym krokiem, w milczeniu wyszliśmy z obozu. Pogoda była bardzo ładna, bezchmurne niebo z lekkim wiaterkiem, bystre słońce dające uczucie ciepła. Wzdłuż lewego brzegu rzeki porastał gęsty lasek drzewek przypominających nasze wierzby. Natomiast prawa strona powita była wyższymi trawami, gdzieniegdzie wygniecionymi przez niedźwiedzie.
Idąc kamienistą plażą zastanawiałem się, czy i ja przechytrzę "tego, po którego przyjechaliśmy". Niestety w rzece było ich jeszcze bardzo mało. Prawdopodobnie przez bardzo ciepłe i długie lato główny ciąg steelhead’ów nie ruszyły jeszcze w górę rzeki.

Tuż przed ciasnym zakrętem przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki. Stąd po wewnętrznej stronie zakrętu rozpoczęliśmy spinningowanie. Rzucałem klasycznie pod przeciwległy brzeg, starając się jak najbliżej podawać przynęty pod zwisające trawy lub powalone gałęzie drzew. Niestety, pomimo kilkukrotnej zmiany przynęty szczęście mi nie dopisywało. Bankowe przynęty tym razem zawodziły. Miejsca, które poprzedniego dnia darzyły mnie mikżami czy kundżami dziś świeciły pustkami.
Emil z Krzyśkiem złowili już pierwsze ryby. Emilowi na obrotówkę połakomił się pięknie wybarwiony tęczak. Sopocznaja obdarzyła równie okazałym pstrągiem Krzyśka. U mnie wciąż wielkie zero.

Stanąłem tak jak wczoraj. Na wewnętrznym szczycie małego łuku. Nurt płynął równo i wolno przez prawie całą szerokość rzeki. Dochodząc do przeciwległego brzegu lekko odbijał w prawo. W tym miejscu było trochę głębiej. Po przeciwległej stronie było starorzecze, które wpadało prostopadle do nurtu. Rzucałem raz na skraj wlewu do starorzecza, to raz w mały "głęboczek" przy zwisających trawach. Głębokość łowiska nie przekraczała metra. Kolejne rzuty i kolejna wymiana przynęt. Obrotówki małe i duże, srebrne i miedziane; długie i szerokie wahadła, małe i duże coblery. Dopiero duży, niebieski łamaniec kusi na tyle kiżucza, że ten odprowadza woblera pod same nogi, ale nie decyduje się uderzyć. Kolejne rzuty i bardziej agresywne prowadzenie dają mi pierwszego kiżucza. Co robię nie tak? Gdzie leży przyczyna mojej porażki? – zastanawiałem się w myślach. Wczoraj z tego miejsca udało mi się wyjąć ponad dwadzieścia sztuk czerwonych i czarnych kiżuczy, a dziś tylko jednego. I to trzeba było się mocno napracować, aby zachęcić go do ataku.
Dochodzę do dwóch wniosków – albo ryby są przekłute, albo winna jest pogoda. Jest nadal słonecznie, bez chmur, z lekkim wiaterkiem. Typowa pogoda wyżowa. Dzień wcześniej było sporo chmur, ciśnienie zdecydowanie niższe, ale za to ryby dopisywały.

Zeszliśmy z chłopakami kilkadziesiąt metrów, do miejsca w którym rzeka robiła się szeroka i płytka. Jednak tuż przed wypłyceniem głębokość sięgała półtora metra i w takiej rynnie swoje rekordy dzień wcześniej pobijał Janusz, który niemal w każdym rzucie zapinał ponad sześćdziesięciocentymetrowe kiżucze. Niestety, nam nie jest dane połowić tak jak wczoraj. Pojedyncze ryby czepiają się leniwie obrotówek.

Po kolejnym pusty rzucie mam w końcu rybę. Rybę, która od pierwszej sekundy po zacięciu zachowuje się inaczej niż każda inna złowiona do tej pory. Muruje tępo do dna, przesuwając się powoli w kierunku przeciwległego brzegu. Staram się ją zawrócić, ale ryba odchodzi jednostajnie na hamulcu. Dokręcam hamulec. Czuję luz. Jednak nie - ryba zmienia kierunek i zaczyna płynąć razem z prądem. Próbuję ją podciągnąć. Nie daję rady! Znów dokręcam hamulec, wędka wygina mi się tuż przy rękojeści. Co się dzieje? Bez gwałtowny zrywów, bez wyskoków nad wodę? Jestem pewien, że mam rybę, tylko jaką? Na kiżucza za mocna, na steelhed’a za leniwa. Nie mogąc nic zrobić z rybą, schodzę z nią w dół. Kilkadziesiąt metrów i zaczyna robić się za głęboko do brodzenia. Schodzę pod brzeg. Jest jeszcze głębiej. Woda sięga mi po pas. Nie czuję się komfortowo. Zawrócić nie mogę, ryba ciągle spływa w dół, a prąd coraz mocniejszy. Decyduję się na poluzowanie hamulca i kilka podskoków w stronę brzegu. Mając twardy grunt pod nogami zaczynam pompowanie rybska. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że na końcu zestawu zamiast wymarzonej sjomgi wisi kawał karpy. Kilka szybszych podciągnięć wędką i czuję gwałtowne podrygiwania ryby. Cały czas schodzę w dół rzeki, meandrując pomiędzy zwisającymi gałęziami. Mozolnie zbliżam się do ryby. Kilka metrów brzegiem i kilka metrów podciągniętej żyłki. Podchodzę do kamienistej plaży, gdzie w końcu próbuje podejść do ryby. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu widzę dużego, czerwonoskórego kiżucza złapanego za górną płetwę. Ręce opadły z zawiedzenia wraz z emocjami. Cały czas miałem nadzieję na pierwszego steelhead’a. Niestety nie tym razem. Może za parę metrów, tuż przed kolejnym zakrętem, gdzie szeroko i płytko płynąca rzeka zwęża się i wrzyna pod przeciwległy brzeg.

Ale czy na pewno dane mi będzie złowić upragnioną rybę?

Marek_b







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1990