Kiedy zejdzie lód i kra…, czyli słoneczne popołudnie w centrum Warszawy
Data: 04-03-2010 o godz. 19:30:16
Temat: Wieści znad wody


Poniższy tekst napisałem, zamiast komentarza, do artykułu Grubegozwierza pt. "Kiedy zejdzie lód i kra…"



Koniec marca 2009 roku. Stoję na stacji metra i bezmyślnie wpatruję się w "telebim". Dziesiątki informacji przelatują jedna po drugiej. Nagle moją uwagę przykuwa zdjęcie z dwoma mężczyznami na łódce, wyciągającymi sieć. Podpis pod zdjęciem brzmi mniej więcej tak: "PSR poinformowana przez wędkarzy, ściągnęła 50 m kłusowniczej sieci z Jeziorka Czerniakowskiego. To nie pierwsza taka akcja PSR na tym Jeziorku. W ubiegłym roku…".
Szczęka z hukiem opada mi na peron metra. Sieci na Jeziorku Czerniakowskim? Na wodzie, w której często łowię okonki i szczupaczki, nie jakieś rekordowe sztuki, ale zawsze, ot takie jak na zdjęciach:

Przecież to w zasadzie centrum Warszawy. Akwen niewielki- 15 ha, rezerwat przyrody, wokół policyjno-wojskowe osiedle, luksusowa, willowa część warszawskiej Sadyby, ogródki działkowe, tereny rekreacyjno-sportowe, mnóstwo wędkarzy i spacerowiczów itd. To chyba jakaś wyjątkowa sytuacja – myślę sobie. Nad Jeziorkiem bywam nieregularnie, ale tych kilkanaście wizyt w roku zaliczam. Zdarzało mi się pogonić jakiegoś wędkarza za 3 wędki lub próbę dania w łeb niewymiarowi, ale SIECI? To chyba jakaś wyjątkowa sytuacja….

Druga połowa kwietnia, słoneczna niedziela. Postanawiam wyskoczyć ze spinem na okonki. Ot tak, bez wcześniejszego planowania, przygotowań. Łapię wędkę, kołowrotek, dwa pudełeczka przynęt i 30 minut później jestem nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Nad wodą, jak zwykle, mnóstwo wędkarzy. Brzeg niezbyt "łaskawy" dla spinningistów, a co ciekawsze miejscówki zajęte przez spławikowców. Przemieszczam się z miejsca na miejsce i w końcu przy trzcinowisku łowię pierwsze okonki. Pomimo tego, że już się tam kiedyś skąpałem, postanawiam wejść głębiej w trzcinowisko. Być może uda mi się dojść do wody. Nauczony wcześniejszymi kąpielami stąpam ostrożnie, patrząc pod nogi. Nagle moim oczom ukazuje się widok przedstawiony na poniższym zdjęciu:

Kurcze co to jest? Żak? Oglądam "ustrojstwo" ze wszystkich stron. Tak, to kwadratowy żak. Rybaków na Jeziorku nie ma, więc żak musi być kłusowniczy. Rozglądam się dookoła. Żywej duszy, poza wędkarzami, których minąłem po drodze, ale najbliższy z nich został 50 m w tyle. Zapalam papierosa i przy okazji grzebiąc w kieszeniach stwierdzam, że nie zabrałem ze sobą telefonu. Nie pozostaje mi nic innego jak wrócić się przez trzcinowisko do najbliższego wędkarza.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Czy ma Pan może telefon komórkowy? W trzcinach znalazłem kłusowniczy żak.
- Naprawdę? Niech Pan pokaże. To by był już trzeci w tym roku.


Wracamy na miejsce. Poznany wędkarz przeszukuje trzcinowisko wokół leżącego żaka i znajduje jeszcze reklamówkę z zapasową siatką.

- Ma Pan rację, to żak. Dzwonię do kumpla z SSR. Miał być dziś na przystani. Zaraz załatwimy sprawę.

Krótka rozmowa telefoniczna.

- Ok. Kolega jest na przystani. Zabieramy tego żaka i idziemy w takim razie.
- Zaraz, zaraz MY nie mamy prawa podejmować tego żaka! Niech Pana kolega z SSR tu po niego przyjdzie, a ja mu go oczywiście pomogę zanieść.
- Dobrze zadzwonię jeszcze raz.


Krótka rozmowa telefoniczna.

- Kumpel namierza właśnie trzech kolesi, którzy prawdopodobnie kłusują. On ma do tego nosa. Przyjść więc nie może, a poza tym prosi nas o pomoc w sprawie tych kolesi bo jest sam. Bierze Pan ze mną, czy mam sam zanieść?
- Ok., biorę. Ale po drodze będziemy mijać kilkunastu wędkarzy i przechodzić przez ulicę. Pewnie komórki się zagotują, a nie jest wykluczone, że ktoś bardziej krewki będzie chciał nam twarze oklepać!
- Buhahahahaha… Pan to chyba rzadko tu bywa.
- Fakt, niezbyt często, ale jednak bywam.
- Reakcja to by była, gdyby jednemu lub drugiemu wrzucić tego żaka w stanowisko. Ale jak nie w stanowisko, tylko na drugim brzegu, to wie Pan nic nie widzą, nic nie słyszą, nic nie mówią. Równie dobrze moglibyśmy chodzić tu z rozwiniętą siecią, albo ją spokojnie postawić.


Niesiemy żak na stanowisko wędkarza. Musi złożyć swoje wędki. Kiedy to czyni, obok przechodzi dwóch wędkarzy. Mijają leżący na ścieżce żak, zupełnie jakby mijali kupkę drewna na ognisko. Udajemy się na przystań. Po drodze mijamy innych wędkarzy, na których widok żaka niesionego przez dwóch facetów nie robi żadnego wrażenia…
Gadamy sobie, a w zasadzie ja pytam, a Kolega opowiada. O sieciach, żakach, sznurach, niewymiarkach, o łowiących bez kart. Mówi mi o rzeczach, w które wierzyć się nie chce, bo przecież to centrum Warszawy i ruch często większy niż na Marszałkowskiej…

Wreszcie docieramy do przystani. Witam się ze strażnikiem SSR. Cieszy się, że przyszliśmy. Ponawia prośbę o bierną pomoc w kontroli domniemanych kłusowników. Nie chce być sam przeciwko trzem. Nie dziwię się. Zapalamy po papierosie. Na drugim brzegu właśnie rozkłada się dwóch wędkarzy, wrzucają pierwsze kule zanętowe.
Podchodzimy do trzech wędkujących mężczyzn. Oczywiście nie posiadają kart wędkarskich. Nic też nie złowili. Zachowują się spokojnie. Zdążyli wypić tylko po jednym piwku. Przez chwilę zastanawiam się, co by było gdybyśmy przyszli pod koniec konsumpcji, gdyż piwka mieli pod dostatkiem. Trzy minuty później wszyscy trzej zwijają się.
Dwóch wędkarzy z przeciwległego brzegu, którzy dopiero co zanęcili łowisko, szybko zwija wędki. Pewnie jakiś pilny telefon z domu…,br> Ja też zwijam wędki. Odechciało mi się wędkować.

Czez

P.S. Miałem dorzucić, do opisywanej sytuacji, kilka słów komentarza, ale po napisaniu tekstu uznałem to za zbędne.







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1983