Król wiślanej burty
Data: 02-09-2009 o godz. 08:00:00
Temat: Łowca okazów


Świt przywitał mnie chłodem, rosa osadzała się na kołowrotku. Siedziałem na wiślanej burcie nasłuchując pierwszych ataków boleni. Przemo już łowił. Ciskał swojego woblera z całych sił, jak najdalej był w stanie.

Czekałem, przytulony do zimnej burty niczym czapla wypatrująca zdobyczy.



Pierwszy atak był tak widowiskowy, że serce zabiło mi mocniej. Kilkanaście metrów ode mnie, pod zwalonym drzewem, wielki boleń z furią zaatakował stadko uklei. Zaczęło się, wielka podwodna walka o przetrwanie. Słońce zaczynało rozświetlać ciemne dotąd niebo a ryby atakowały z coraz większą częstotliwością.

Wstałem, powoli, niczym wydra wszedłem do wody, bezszelestnie, tak żeby nie robić fali na wodzie, żeby tylko nie spłoszyć ryb.

Pierwsze rzuty typowe, szybko pod powierzchnią. Ryby jednak, jakby którymś ze swoich zmysłów wiedziały, że moje wabiki są niejadalne. Biły ciągle pod zwalonym drzewem sprytnie omijając przynęty.

Wyszedłem na brzeg, usiadłem i wyciągnąłem z kieszeni kamizelki pudełko. Wyskakujące nad wodę ukleje mogły mieć siedem, może osiem centymetrów. To tak, jak większość moich woblerów. Spojrzałem na wodę, coś było nie tak, nastała cisza. Po której woda otwarła się gejzerem. Sum, to musi być sum. Wszedłem na skarpę żeby obserwować ataki z góry. Przyczajony w krzakach trwałem kilka chwil, do następnego ataku. Jakież było moje zdziwienie, gdy wodę rozpruł wielki boleń, nie sum a piękna srebrna torpeda. Marzenie wielu łowców, ryba tak trudna do złowienia, tak ostrożna, że wielu daje sobie z nią spokój a inni wpadają w chorobliwe jej szukanie zapadając na ’’Boleniozę’’.

Zsunąłem się po skarpie miedzy pokrzywami, z czapki zdarłem pajęczynę z jej właścicielem, który zdążył wejść mi na policzek. Uwiązałem srebrnego woblera, pierwszy, który wpadł mi w rękę. Kucnąłem na piachu za małą kępą trawy. Rzut, spokojnie, nie za szybko. Jest jeszcze kilka metrów do małego warkocza jaki tworzy się za koroną drzewa leżącego w wodzie. Podszarpnę, niech wobler podpłynie bliżej powierzchni, niech zagra melodię chorej rybki. Jeszcze jedno podszarpiecie i jest.

Gejzer na wodzie, jęk żyłki i jazgot kołowrotka. Siedzi! Król wiślanej burty! W jednej chwili cały świat zamiera. Woda wolniej płynie, tylko boleń z niepohamowaną siłą prze w górę rzeki, co jakiś czas, kręcąc młynki pod powierzchnią.

Nie ma czasu na myślenie, dokręcam hamulec, mocy powinienem mieć wystarczająco. Niech wie, kto jest łowcą, niech wie, kto jest zwycięzcą. Pompuję, ryba pod powierzchnią, pod nią dywan z gałęzi i kamieni…

Już jest na wyciągnięcie reki, pod samymi nogami, jest mój. Dwaj myśliwi, drapieżniki po walce o przetrwanie.

- Spokojnie zaraz będziesz wolny- mówię do niego, gdy łypie na mnie swoim wielki okiem.

Po chwili odpływa zostawiając mi na pamiątkę wspólne zdjęcie. Czułe, niczym przyjacielskie uściski z podpisem kumple.

Przychodzi Przemo zwabiony gejzerami wody jakie widział zza drzew. W pierwszym rzucie trafia księcia. Sporo mniejszy, ale równie waleczny boleń pokazuje, że tak łatwo się nie podda.

Oddycham jeszcze kilka minut wiślanym widokiem nim podniosę się z piaszczystego fragmentu burty by wrócić do domu. Posłucham jak król wiślanego warkocza pogoni drobnice na śród rzecznej rafie.

- Do zobaczenia na następnym polowaniu…

Ryba miała 75 cm. Łowiłem kijem Jaxona, kołowrotkiem Daiwy i żyłką Gamaktsu. Przynętą był srebrny wobler imitujacy ukleję. Miejsce połowu Wisła poniżej Warszawy.


Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1893