Spotkanie w Nadarzycach cd.
Data: 17-08-2009 o godz. 09:51:51
Temat: Wieści znad wody


To co Janek zaczął mi przyszło skończyć. W sobotni dzień słońce prażyło niemiłosiernie, usiedzenie na łodzi było nie lada wyczynem, tym bardziej wyrazy uznania dla Woytasa i Janka, że tak długo wytrzymali na tej patelni. Wróćmy jednak do miejsca gdze skończył pisać Jan:



W czasie, gdy Jan z Woytasem wpływali na jezioro Barlińskie, Ja z Kuntą poszliśmy sobie poplażować nad zalewem. Po plażowaniu, Kunta poszedł się przespać w cieniu, a my z Łysym i Miską udaliśmy się na zwiedzanie okolicy w tym osławionego miasteczka widma, którego za czasów PRL nie było na żadnej mapie: Bornego Sulinowa. Była to chyba największa baza i zarazem poligon wojsk Radzieckich w Polsce o powierzchni 18.000 hektarów. Po krótkim rekonesansie po okolicznych bunkrach, koszarach i innych byłych instalacjach wojskowych wróciliśmy do bazy wędkarskiej, gdzie zastaliśmy szykujących się do powrotu Janka i Woytasa.

W krótkiej relacji z pływania po jeziorze Barlińskim obaj opowiadali nam o spławach ryb gigantów, po wyskokach których ukleje z wrażenia uciekały na brzeg, a huk opadających na wodę ryb był tak, potężny, że z wrażenia można było wyskoczyć z łodzi. Po tych opowieściach było już wiadomo, gdzie udamy się na wieczorną sesje wędkarską. Jeszcze tylko pożegnanie, ostatnie miśki i Janek z Woytasem ruszają w drogę do domu.

Teraz szybko ostatni posiłek i możemy wypływać. Kierunek oczywiście jezioro Barlińskie. Droga się dłuży, bo na elektryku nie szalejemy, żeby oszczędzać akumulator. Niestety nieżyciowy przepis z zakazem trolingowania sprawia, że po drodze pozostaje nam tylko zwiedzanie widoków. Na wodzie nie ma za specjalnie tłumów wędkarzy, raptem 3 może 4 łódki. Na brzegach też specjalnie tłoku nie ma, co jakiś czas widzimy pojedynczych wędkarzy. W końcu docieramy do przesmyku łączącego jezioro Barlińskie z zalewem. Z optymizmem wpływamy na nowe wody, naszym oczom ukazuje się nieduże jeziorko otoczone lasem, i w większości trzciną. Jednak woda wydaje się być martwa, nie widać, żeby cokolwiek marszczyło powierzchnię wody. Do tego zielona i mętna od zakwitów woda sprawia wrażenie jakby nic nie miało prawa tu żyć. Widoczność w wodzie to jakieś 20 może 30 cm.

Łysy z Miską ustawili się w cieniu. Miska spinningował, a Łysy bawił się na spławik z płociami, wzdręgami, małymi leszczykami. Tymczasem u nas monotonia rzut za rzutem, to do brzegu to do otwartej wody. Zmieniamy gumy, woblery, obrotówki. Kombinujemy z kolorami, tempem prowadzenia przynęty, robimy dosłownie wszystko, ale wszystko na nic. Ryby mają wolne i za nic w świecie nie chcą się skusić na nasze przynęty. Siedzimy sobie w łodzi zrezygnowani, gdy nagle po wodzie przetoczył się huk spławiającej ryby. Janek jednak mówił prawdę, co prawda nie widzieliśmy co to było, ale musiało być pokaźnych rozmiarów. W ciągu następnej godziny, było jeszcze kilka takich spławów, ale nam nie udało się niczego skusić do brania. Na Barlińskim jedynie Łysy połowił ładnych płoci na spławik. Nad zalewami Nadarzyckimi zaczyna zmierzchać.

Zrezygnowani powoli spływamy do bazy, zatrzymując się co kawałek na kilka rzutów. Kunta zmienił kaliber przynęt i zaczął łowić na paproszki co przyniosło kilka około piętnastocentymetrowych okonków. Ostatecznie spływamy do bazy. Miska z Łysym zabierają się za przygotowanie żeberek na grillu, a ja w tym czasie szykuję im gruntówki do nocnych połowów, na hak zakładam rosówki i pędzę do ogniska gdzie rozkoszując się grillowanymi żeberkami popijanymi piwem analizowaliśmy miniony dzień.

-Mariusz wstawaj – pierwsze słowa jakie usłyszałem w niedzielę. Otwieram jedno oko nade mną stoi Kunta, zerkam w okno ciemno jak diabli. Pierwsza myśl co się dzieje? Gdzie ja jestem?? Po chwili odzyskuję świadomość, przecież umówiliśmy się, że pobudka o 4, a tu jeszcze ciemno.
-Co jest już czwarta?? - pytam z niedowierzaniem, spoglądam na zegarek i faktycznie już 4
-dobra czekaj chwile już wstaję
po chwili
- Mariusz wstawaj
- Tak, tak jeszcze chwila
Minęła kolejna chwila
-Mariusz wstawaj herbatę zrobiłem
No to na mnie podziałało, podniosłem się, wyciągnąłem ręce do tyłu i wyszedłem z kempingu, o dziwo poranek był wyjątkowo ciepły, a na stole stała herbata przygotowana przez Kunte.

Jeszcze parę minut byłem zamroczony tak wczesną pobudką, ale z każdym łykiem herbaty było coraz lepiej. W końcu pakujemy się do łodzi i wypływamy. Łysy z Miską smacznie spali po nocnym gruntowaniu z browarkiem w ręce. Dla formalności dodam, że nic nie złowili. Pierwszy szczupaczek siadł mi na miejscówce gdzie Zippo miał kontakt wzrokowy z metrówką, niestety jego rozmiary nie powalały, oceniliśmy go na około 40 cm. Chwile później potężne uderzenie ryby o wodę bliżej brzegu, płyniemy w tamtą stronę, ale mimo zmiany przynęt nie udaje nam się sprowokować potwora do brania. Zmieniamy miejsce i tym razem Kunta zgłasza, że ma rybę. Po krótkim holu okazuje się, że jest podobnych rozmiarów co moja. Chwilę później zaliczam kolejne branie, przez chwilę wydawało mi się, że ryba może tym razem być większą, ale przy łodzi okazało się że jest identyczna jak Kunty, mało tego przy wyczepianiu okazało się, że to ten sam co złowił go Kunta, szczupaczek miał świeżą ranę po haku w pysku.

I w sumie to by na razie było na tyle, znowu zaczęło się zmienianie miejscówek, przynęt, sposobów ich prowadzenia i nic. Zerkając co jakiś czas w odległy przesmyk na jezioro Barlińskie widzieliśmy jak spławiały się tam duże ryby, w końcu ruszyliśmy w tym kierunku. Na samo jezioro Barlińskie nie wpływaliśmy, zostaliśmy przed przesmykiem, gdzie jezioro miało około metra-półtora głębokości i w znacznej części było porośnięte grążelami. W śród tych grążeli Kunta złowił okonia 31 cm.

No i udało nam się w końcu zaobserwować jedną z ryb, które tak strasznie co chwila spławiały się w okolicy. Okazało się, że to ładne bolenie grasują po całym zalewie i prawdopodobnie na jeziorze Barlińskim one też były sprawcami wczorajszego zamieszania. Jeden z nich, pokaźnych rozmiarów, skoczył nam kilka metrów od łodzi, piękny widok, zapierający dech w piersiach.
W między czasie dostajemy telefon od Łysego, wypłynęli już na wodę, a Miska na miejscówce Zippa złowił szczupaczka 55 cm. Płyniemy do nich i tam znowu próbujemy swoich sił.

Koło 9:00 z za chmurek, które spowijało poranne niebo wyszło słońce i powoli zaczynało dawać się we znaki. Zgodnie stwierdziliśmy, że na dzisiaj to już koniec, ale nie chcieliśmy poganiać młodych więc położyliśmy się w łodzi spać. Po około godzinie zdryfowało nas z powrotem pod grążele, gdzie Łysy z Miską próbowali skusić żerujące bolenie do brania. Łysemu nawet udało się to trzy razy, ale żadnego nie wyholował. Sztuka ta udała mu się na perłową gumę bardzo szybko ciągnięta i chlapiącą po powierzchni wody. Niestety bolenie też przestały żerować, a słońce już tak mocno prażyło, że dalsze siedzenie na łodzi mijało się z celem. Popłynęliśmy do bazy, szybko się spakowaliśmy, jeszcze ostatnie rozmowy, pożegnanie i w drogę.

Przed odjazdem wszyscy jednogłośnie stwierdzamy, że trzeba tu wrócić, ale jesienią, gdy już nie będzie kajaków, wczasowiczów i piekącego słońca, które sprawia, że nawet ryby są ospałe. Janek zapowiedział, że też nie odpuści i zjawi się w Nadarzycach, może będzie więcej chętnych ?? Bez względu na wszystko, Ja będę na pewno i spokojnie mogę polecić ten zbiornik każdemu wędkarzowi, bo każdy coś tu dla siebie znajdzie. Jesienią prócz ryb, będzie można nazbierać grzybów, bo dookoła rozciągają się piękne kompleksy leśne.

Tirith27







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1885