Spotkanie w Nadarzycach
Data: 10-08-2009 o godz. 08:55:36
Temat: Wieści znad wody


Na początku tygodnia telefon od Zippo.
- Pracujesz? A może pojedziesz do Nadarzyc?
- Niestety Zippeńku złoty w środku tygodnia nie mogę.
Dzień póżniej rozmowa telefoniczna z Tirithem.
- A może pojedziesz do Nadarzyc?



Jedzie z Miską i Łysym do Nadarzyc na sobotę i niedzielę, przyjedzie również Kunta. Tirith mówi, że im nas będzie więcej, tym lepiej i weselej, co w podtekście oznacza, że im nas będzie więcej, tym większa szansa, że ktoś złowi rybę. Dobrze, umawiamy się na sobotę rano nad Zalewami Nadarzyckimi. Niezbadanym zbiegiem okoliczności, pojedzie ze mną Woytas bo tak właściwie to z nim umawiałem się na sobotnie ryby. Na szczęście nie umawialiśmy się na konkretne miejsce, więc bez prawa do protestu, zostanie zawieziony nad Zalewy Nadarzyckie. Niezbadane i pełne niespodzianek są ścieżki wędkarzy.

Pobudka o 3:40, wszystko spakowane dzień wcześniej, więc zaczepiam tylko przyczepkę z łódką do autka i wio nad wodę. Nie raz doświadczony doświadczeniem, czwarty raz liczę sprzęt i bagaż : wędki i przynęty są, silnik i akumulator są, kanapki i termos są , dokumenty są. STOP! A Woytas!!! Uff na szczęście jest i podobno też wszystko zabrał. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Migiem kupujemy zezwolenia, wodujemy łódeczkę i siebie. Przed wejściem do łódki, znowu rachunek inwentarza. Wszystko jest, Woytas tym razem też jest. Na szczęście nie zapominamy o wędkach, bo jesteśmy już dużymi chłopcami i wiemy, że komfort łowienia jest znacznie lepszy, jeżeli zabierze się ze sobą wędki i pudełka z przynętami.

Wypływamy, słońce jest już wysoko, jest ciepło i prawie bezwietrznie. Po chwili spotykamy Miskę i Łysego i oczywiście najpierw pytanie o ryby, a dopiero po tym przywitanie. Taka wędkarska tradycja. Informują nas, że na razie dopisuje jedynie humor, ale ryby to już za chwilę i jak już odpłyniemy i przestaniemy mącić wodę, to żarty się skończą i zaczną łowić ryby.

Kuntę i Tiritha spotykamy kawałeczek dalej. W miejscu, o którym krąży legenda, że tam właśnie nasz kolega ( WIELKI STRUGACZ WOBLERÓW I WOBLERKÓW) Zippo musiał zerwać co najmniej metrówkę, bo ryba chciała wciągnąć go pod wodę razem z łodzią. Na szczęście Zippo ocalał, co bardzo cieszy liczne grono wędkarzy łowiących woblerkami.

Ta załoga jednak nie pęka, nie przestraszy się byle metrówki. Wytrwale uczą gumy latać i pływać, co przynosi efekty. Kunta zacina rybę, a my strzyżemy uszami w nadziei, że usłyszymy świst wyciąganej plecionki, jednocześnie wpatrując się w wędkę Kunty, z nadzieją, że zobaczymy jak gnie się do granic wytrzymałości. Nie tym razem. Ryba jest średniego rozmiaru, a sprzęt przygotowany na okazy, więc hol trwał chwileczkę, a mierzenie drugą chwileczkę. Miarka wskazuje 68 centymetrów i ryba może już wrócić do wody.

Płyniemy dalej próbując złowić rybę, ale bezskutecznie. Zrobiło się gorąco, ryby ogłosiły sjestę, więc postanowiliśmy pójść w ich ślady. Spłynęliśmy na ląd, by cieniu drzew, razem zjeść i porozmawiać.

Patrzą na mnie w dziwny sposób i nie wiem, czy są aż tak głodni, czy się zmówili, że z tymi rybami to moja wina.

Jak zwykle po jedzeniu, poprawiają się humory i pełni nadziei, że po południu to będzie ho ho, wypływamy znowu na wodę. Czy coś złowimy? Czy będą jakieś brania? Spojrzenie na brzeg uświadamia, że ryby nie niepokoją dzisiaj nie tylko nas.

Rano zaczęliśmy od sporych przynęt, teraz co jakiś czas zmniejszamy ich rozmiary i zmieniamy kolory. Zaczynają się podskubywania, więc zakładamy jeszcze mniejsze gumki. Woytas po chwili wyciąga pierwszego okonika. Są i następne w rozmiarach przyprawiających o rozpacz.

Z nadzieją witamy starszego brata pierwszego okonika i rzucamy przynętami z większym entuzjazmem. Po chwili Kunta pokazuje, że był w tej wodzie drugi taki okoń. Niestety następne sztuki to okoniowe drobiazgi.

Ryby nie przeszkadzają i Wojtas relacjonuje mi rozmowę z kimś, z nie wędkarzem, który opowiadał z pełnym przekonaniem, że widział suma olbrzyma złowionego w Odrze i że jak tego suma wciągneli na wóz, to kawał cielska z ogonem zwisał z tego wozu bo nie mógł się tam w całości zmieścić. Tak rodzą się miłe legendy.

Ryby nie przeszkadzają, więc zaczynamy się rozglądać. Wzrok Woytasa przyciąga mini elektrownia wodna i olbrzymie głazy obok niej. Podpływamy bliżej i widzimy że to nie głazy lecz olbrzymie bloki betonu. Szef elektrowni pozwala wyjść na brzeg i zupełnie z bliska okazuje się, ze to był bunkier którego załoga miała za zadanie bronić jazu.

Koniec zwiedzania i ponownie płyniemy. Wytrawne instynkty łowieckie wiodą nas wprost do przesmyku prowadzącego do j. Berlińskiego. Przepływamy przesmyk i wypływamy na toń jeziorka. Woda wydaje mi się martwa, ale w chwili gdy o tym mówię słyszymy potężne chlapnięcie i widzimy na wodzie kręgi świadczące o tym, że ryba była pokażnych rozmiarów. Żeruje, to znaczy, że mamy dużą szansę ją złowić.

CDN

jjjan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1883