Zawody
Data: 28-05-2009 o godz. 17:52:15
Temat: Wieści znad wody


Dnia 25 kwietnia wyczekiwałem już od dwóch tygodni z utęsknieniem. W dniu tym miały być rozegrane pierwsze moje zawody wędkarskie. Stawka w tej grze, był puchar mojego koła.



W piątek, po powrocie z pracy, zaczęły się gorączkowe przygotowania, które tak naprawdę trwały już parę dni. Jkarp coś niecoś wie na ten temat, bo pisaliśmy trochę o łowisku i zanęcie. Robaki, żeby były na pewno świeże i ruchliwe, zamówiłem już cztery dni wcześniej. Wracając z pracy odebrałem je tylko. Tak, że po dokonaniu niezbędnych zakupów popędziłem do domu. Usiadłem u siebie w pokoju, rozłożyłem cały swój bałagan, takim to mianem moja kochana rodzicielka określa moje wędkarskie rzeczy, i zgłupiałem.

Nie wiedziałem co wybrać. Najpierw były problemy z doborem kija - Dragon czy Mikado? Jak już udało mi się wybrać kij (zabrałem oba) pojawiła się nowa zagadka, mianowicie dobór kołowrotka, później żyłki, spławika itd. itd. Można oszaleć! Ogólnie człowiek twierdzi, ze ma za mało sprzętu i co chwila dokonuję niezbędnych zakupów uzupełniających bądź czysto, tak zwanych posiadających, (kupowanie po to żeby mieć, na pewno kiedyś się przyda). Jak się później okazuje, uzbiera się tyle tego, że wędkarz jadący na ryby wygląda jak muł juczny. Tak więc, moje juki spakowałem i mogłem się położyć spać. Leżałem i kręciłem się na wyrku do późna w nocy i nie mogłem usnąć. Myślałem jak to jutro będzie. Czy będą brały? Marzyły mi się hole dużych ryb na miarę wygranej. W końcu, jak zasnąłem, zadzwonił budzik. Gębę wydzierał niemiłosiernie. Wyskoczyłem z łóżka jak z katapulty i zacząłem sprawdzać jeszcze raz, czy na pewno wszystko jest spakowane. Zjadłem małe śniadanie i dawaj pakować wszystko na siebie. Za dziesięć szósta czekałem na skrzyżowaniu, gdzie umówiłem się z kolegą. O szóstej już był, wrzuciliśmy graty do środka i popędziliśmy na zawody. Kierunek Halinów. Jechaliśmy przez ospałą Warszawę oświetlaną powoli przez żółto czerwoną kulę słońca. Droga zajęła nam niecałą godznę.

Po zaparkowaniu, na parkingu, witam się z kolegami z koła i podziwiam lekką mgiełkę nad taflą wody. Szybki telefon do narzeczonej. Ona to przeżywa, tak jakby sama tam startowała. Pogoda wydaje się dzisiaj dopisywać. Czekamy jeszcze tylko na prezesa koła, w końcu jest. Losowanie miejsc i na stanowiska. Wylosowałem numer 11. Zająłem stanowisko i zacząłem się rozkładać. Siatka do wody, podbierak położony pod ręką i ogólne śmiechy czy to w ogóle się przyda i poczuje wodę. Później biorę się za zanętę. Lekko nawilżam wodą i w czasie jak naciąga zajmuję się wędziskiem. W końcu pada komenda nęcimy. Pierwsze półtora kilo zanęty leci do wody. Czekam teraz tylko na gwizdek rozpoczynający zawody. Nareszcie! Długo przeze mnie oczekiwany dźwięk gwizdka odbija się echem na wodzie. Zakładam na haczyk dwa ziarna kuku i zapinam dwoma białymi robalami. Wszystko maczam w waniliowym dipie.

Nie minęło 15 minut jak kolega holuje już pierwszego karpia. Podbiegam z aparatem robie parę zdjęć i gratuluję Hansowi pierwszej ryby. I tak się to zaczęło. Co chwila ktoś ciągnie karpia, a ja, jak na razie nic. Adam, obok, też jeszcze o kiju siedzi. Pocieszam się, że nie jest tak źle, skoro facet, który łowi już ponad 20 lat jak do tej pory ogląda mydło. Czas płynął na miłej rozmowie, gdy zauważyłem. że mój spławik lekko się zanurzył. Niewiele się namyślając zaciąłem mocno. Kij wygiął się w łuk, a hamulec kołowrotka zaczął śpiewać najpiękniejszą, dla ucha wędkarza, melodię. Rybka mocno i dzielnie walczyła. Adam już stoi przy mnie i doradza:
- Nie dawaj mu luzu. Spokojnie, nie za szybko, bo go stracisz. Teraz pompuj. Zostaw niech sobie teraz trochę pochodzi i się zmęczy. Pompuj, daj mu powietrza i jak się wyłoży na boku to mi go podprowadź do podbieraka.

Jemu to łatwo było mówić, ale mi od momentu zacięcia ręce i nogi trzęsły się jak galareta. Żyłkę popuszczałem zbyt wiele razy, i to prawdziwy cud, że ryba się nie spięła. W końcu udało mi się wprowadzić ją do podbieraka, który Adam zgrabnie wyjął z wody. Na brzegu zameldował mi się całkowicie ’’prawilnie’’ zahaczony karp, tak na moje oko około 2 kg. Wypiąłem go delikatnie i do siateczki, niech tam spokojnie czeka do zważenia. Byłem w stanie euforii. Nie zwlekałem tylko zaraz ten sam zestaw na haczyk i do wody. Już w ogóle nie uważałem na to, czy ktoś ciągnie jakąś rybę. W tym czasie przyszedł Prezes, a zarazem sędzia zawodów i zważył to moje śliczne pierwsze i upragnione. Ważyło dokładnie 2,75 kg.

Następne branie było po około 30,min. Zaciąłem i zaczęła się jazda. Kołowrotek znów grał swoje melodie, cudowną nutę dla mojego ucha. Około 5 min holu i na brzegu ląduje prawie kilogramowy karpik. W momencie odkładania wędziska na brzeg usłyszałem głuche trzaśnięcie. Patrzę i własnym oczom nie wierzę! W wędce, którą kupiłem niecałe 2 miesiące temu, strzeliła szczytówka. No takich epitetów, jakie ja słałem na ten sklep internetowy, w którym ją kupiłem, to nie słyszeli najgorsi diabli. Trudno jakoś się ogarnąłem z wściekłości i szybko uzbroiłem drugą wędkę. Minęło parę minut i zestaw poszedł do wody. Po jakiś 20 min. mam kolejne branie. Zacinam mocno i energicznie. Prowadzę spokojnie rybę ku sobie. Jak jest już prawie przy brzegu i … spina mi się. Za szybko chciałem ją wyjąć z wody. Odezwał się brak doświadczenia. Zawody były podzielone na dwie tury. W drugiej miałem branie zaraz na początku i wyholowałem karpia 2 kg. Następne było pod koniec zawodów. Dosłownie na 6 min. przed końcem. Ściągnąłem zastaw, zmieniłem przynętę na nową i zarzuciłem. Zdążył opaść i po jakiejś minucie mam branie. Prezes stoi obok mnie i mówi, że to może być zwycięska ryba. Radzi, żebym uważnie i spokojnie ją holował. Zabawa trwała dokładnie 5 min. Bo dokładnie tyle zostało do końca zawodów i w momencie wyjęcia jej na brzeg był gwizdek kończący zawody.

W sumie złowiłem łącznie prawie 9 kilo karpia i wylądowałem na 4 miejscu. Jest rzecz, której zazdroszczę jednemu z kolegów, a mianowicie lina o masie 1,8 kg. Wziął jak karp i momentalnie zaczął iść w stronę brzegu tak, że cała krótka walka rozegrała się nam pod nogami. Zazdroszczę mu tej rybki. Wiem jak wyglądał hol kilogramowego linka, strasznie był emocjonujący. Tak więc, hol tej ryby musiał być niesamowity.
Podróż do domu minęła bardzo szybko. Rozpakowanie gratów i przemyślenie jeszcze raz co było dobrze co nie, wymycie podbieraka i siatki.

Jedyne co nam wędkarzom zostaje to wspomnienie tych niezapomnianych chwil spędzonych nad wodą. Tego nikt nam nie zabierze, nie zniszczy, nie zdegraduje i nie przeprowadzi melioracji. To jest po wsze czasy tylko nasze i tego wszystkim życzę jak najwięcej.



Dap







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1873