Biała Mila
Data: 24-01-2009 o godz. 09:00:00
Temat: Wieści znad wody


...Rozległ się przyjemny dźwięk dla moich uszu, bardzo podobny a nawet taki sam jak w grze Propiilki2. Na moment znalazłem się na fińskich jeziorach. Tylko gdzie reszta brygady z PW. Są, porozrzucani po jeziorze, schyleni nad przeręblami w oczekiwaniu wymarzonej ryby...



Wskaźnik na dystrybutorze paliwa pokazał 20 litrów, zakręciłem korek wlewu i pomyślałem, że wystarczy nawet wtedy, kiedy przesiedzę większość zawodów w samochodzie i będę się dogrzewał.

Już za Oleckiem zacząłem rozmyślać, co mnie dzisiaj czeka. Obiecywałem kolegom, że wpadnę na zawody i popstrykam troszkę fot do strony ’’Uklejki”. Rok wcześniej będąc nad Pilwągiem była piękna słoneczna pogoda, zdjęcia wyszły ładne, ale większość to widoczki ’’cykane” z niewielkiej górki. Wędkarze byli dosyć daleko a brak teleobiektywu uniemożliwił zatrzymanie w kadrze ciekawych sytuacji rozgrywających się na lodzie. Dzisiaj było bardzo pochmurnie, padał śnieg i nie było mowy o słońcu, a tym samym o ’’ciepłych”, nasyconych promieniami fotografiach. Teleobiektywu także nie miałem – cóż, historia lubi się powtarzać. Krajobrazy, krajobrazy zanuciłem sobie w myślach.

Jezioro Kamienne cel mojej dzisiejszej wyprawy wyłoniło się za góry. Jeszcze mały zakręt w prawo, zjazd w dół po oblodzonej drodze i jestem na niewielkiej polanie zastawionej samochodami. Rejestracje z naszego jak i sąsiedniego, podlaskiego województwa. Sporo tego. Trafiłem akurat na końcówkę przerwy między turami. Zawodnicy popijali kawę, herbatę tudzież inne płyny. O zapachu bigosu roznoszącym się po całej polanie nie wspomnę. Wszyscy uśmiechnięci, weseli. Co prawda ryb po pierwszej turze nie za dużo, ale nie o to chodzi. Ważne jak zwykle - miła atmosfera i przyjacielskie pogaduchy. Popstrykałem parę zdjęć nowo nabytą lustrzanką Canona i za moment nastąpiło losowanie sektorów do drugiej tury zawodów, po czym wszyscy weszli na lód.
A ja no cóż, jak ta sierota zostałem na brzegu i przed oczami widziałem coraz bardziej oddalających się zawodników.

W tym miejscu małe wyjaśnienie dla tych, którzy nie wiedzą o mojej fobii, strachu do wchodzenia na lód. Opisałem to w ubiegłorocznym artykule, nie mniej pozwolę sobie na wklejenie cytatu:
’’Podchodzę do kładki, badam stabilność. Hm…Ruchoma jak cholera. Rozglądam się dookoła za jakimś drągiem. W koło pełno gałęzi. Gałęzie, kruchy lód - kurcze już to przerabiałem. Dawno temu. Wspomnienia z dzieciństwa powróciły. Młodzi chłopcy zabawiają się na kruchym wiosennym lodzie. Zabawa jest przednia. Jednak nie wszyscy z niego zeszli. Gdyby w pobliżu była jakaś gruba gałąź. Ale jej nie było, a może i była, tylko panika zaćmiła spokój i logiczne myślenie w chłopięcych głowach. Od tego czasu w niektórych z nas został lęk do lodu. Fobia objawiająca się drżeniem nóg, skurczem w gardle, zawrotami głowy i takim bezwiednym ściskiem - paraliżem mięśni, że na drugi dzień czujesz, jakbyś przebiegł maraton…’’

Właśnie, wspomnienia. One są jak gwiazdy, zawsze z nami, dzień i noc, cierpliwie czekając, aż znów nadejdzie ich czas. I tym razem powróciły jak żywe.

Ile to może trwać?

Czy nie czas zmierzyć się z własnymi lękami, słabościami. Zniszczyć w końcu ten paniczny strach. Jeżeli nic nie zmienię w swoim życiu, to nic się nie zmieni w moim życiu - powtarzałem jak mantrę ulubione słowa mojej żony. Będę dokładnie w tym samym miejscu jak w roku ubiegłym - na pagórku robiąc ze statywu zdjęcia moim kolegom, wyglądającym jak małe czarne punkciki, oddalone na lodzie, wtapiające się w ciemną barwę lasu.

Basta

Pierwszy krok na 2 metry od brzegu, trzcina powoli się przerzedza, a za nią widać zawodników. Już nie punkciki, ale całe sylwetki.

Idę sobie dalej, na skraju trzciny wypróbuję makro. Co prawda, nie ma ładnej szadzi, ale trzcinka, chociaż prawie martwa, ma w sobie coś pięknego. Jeszcze nie tak dawno tryskała zielonym życiem, szumiała w takt wiatru nad brzegiem niebieskiej wody.

Zrobiłem parę kroków. Dla mnie, to jak przejście następnej mili pod wielką górę.
Moim oczom ukazał się widok zawodników oczekujących na start. Świdry i pierzchnie w dłoniach. Gwizdek, start.

Rozległ się przyjemny dźwięk dla moich uszu, bardzo podobny a nawet taki sam jak w grze Propiilki2.
Na moment znalazłem się na fińskich jeziorach. Tylko gdzie reszta brygady z PW. Są, porozrzucani po jeziorze, schyleni nad przeręblami w oczekiwaniu wymarzonej ryby.
Uwierzcie mi, metaliczny dźwięk świdrów ma w sobie coś magicznego, śpiewnego, oznajmującego tym na dole, że nadszedł wasz wróg, że za chwilę dobierze się i wyrwie was naturze. Chociaż w zawodnikach jest tyle humoru i radości, to mimo wszystko rywalizacja nie pozwoli na sentymenty. Nagle robi się cisza. Wszyscy siadają na skrzynkach, kucają lub w pozycji klęczącej, jak w modlitwie, schyleni nad swoimi przeręblami oczekują. Oczekują na tą rybę, wymarzoną, która ’’da im wagę’’ i możliwość wskoczenia na pudło.

Postanowiłem trochę pochodzić między zawodnikami, porozmawiać, podpatrzeć to i owo. Przeszedłem ’’następną milę’’. Koledzy skupieni, myślą pewnie o rybach a może o swoich kłopotach, a może - Bóg wie jeszcze o czym.

Za plecami małe poruszenie. Jeden z zawodników trafił w rodzinkę. Ryby, jedna po drugiej trafiają do wiaderka. Zrobię mu fotę.

Potem okazało się, że fotografowałem zwycięzcę zawodów. Fart ? Nie. To konsekwencja zrobienia następnej mili. Generalnie zrobił się ruch we wszystkich sektorach. Co raz któryś wyciągał ryby. Zacząłem przemieszczać się po całym terenie zawodów. Różne rzeczy zaczęły przykuwać moją uwagę.
Zaczaiłem się w pobliżu przerębla i ..pstryk. A mam cię.

Złowiłem obiektywem krąpika. Pstryk. I mam teraz okonka machającego ogonkiem.

Podchodzę cichutko do następnego zawodnika. On przyczajony, wędka wygląda jak zabawka. Kiwok drgnął.

Leciutkie zacięcie, krótki hol i z dziury pokazała się, no właśnie. Tylko krople wody utrwaliły się w kadrze i tyle było po rybie.

Z tej foty cieszyłem się najbardziej. Dowiedziałem się jak ważny jest szybki spust migawki. Znowu się czegoś nauczyłem. Fart ? Nie! Przeszedłem następną milę.

Czas szybko mijał

Zmarzłem, nie byłem stosownie ubrany do sytuacji. Zawróciłem i powolnym, spokojnym krokiem, zmierzałem w stronę brzegu. W międzyczasie zajrzałem do ’’zawodniczego’’ kuferka.

Leżały w nim wędeczki z różną grubością żyłek oraz mormyszki o zmiennych gramaturach. Wszystko to ładnie poukładane, poopisywane. Idę dalej, o znowu dziurka i pstryk.

Mała płotka trafia do wiaderka. Będzie ’’do wagi’’ pomyślałem, oczywiście nie dla mnie. Została uwieczniona w momencie holu, jeszcze w dziurze, jeszcze żywa. I zostanie tak juz do końca.
Po wejściu na brzeg wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik. Grzejąc się pomyślałem, że przez dwie godziny pobytu na lodzie zaoszczędziłem sporo paliwa. Fart? Nie. To następny plus przełamania strachu. Zacząłem robić bilans mojej decyzji. Zaoszczędzone paliwo, fajne foty z rybkami i nie tylko, kontakt z ludźmi, ruch na powietrzu. Same pozytywy. Zastanawiałem się, co tak naprawdę sprawiło, że ’’przeszedłem dzisiaj wiele mil’’?
Jasne!! Nowa zabawka. Podświadomie chciałem przetestować możliwości nowego aparatu. Hobby sprawiło, że całe ciśnienie związane z moim panicznym strachem uszło jak z pękniętej opony. Nie sądziłem, że coś tak błahego może odmienić w pewien sposób człowieka.
No cóż z drugiej strony jesteśmy istotami, którym Stwórca dał wolość wyboru tym samym wynosząc nas ponad aniołów. Dzisiaj wybór był taki a nie inny. Skoro mamy władzę nad własnym umysłem a zatem i nad własnym losem. Jeżeli uświadomimy sobie, że mimo wywodzenia się z królestwa zwierząt posiadamy moce, jakimi nie dysponuje żadne zwierzę to możemy przekraczać pewne bariery, pokonywać dalsze mile. Dla każdego z nas inne, dla każdego z nas bardzo ważne, choć dla niektórych bez znaczenia.

Uff. Dosyć tych wywodów

Wysoki dźwięk gwizdka oznajmił koniec zawodów. Zawodnicy wracają na brzeg.

Twarze moich kolegów uśmiechnięte. Następuje ważenie ryb. Tu i tam gorące dyskusje na temat błędów oraz wymiana opinii o dzisiejszych połowach. Każde zawody to nowe doświadczenia. Sędziowie szybko podliczają i następuje ogłoszenie wyników. Wspólne zdjęcie, pożegnania i wszyscy w dobrych humorach siadają do aut. Ja także, co prawda sam ,ale bogaty w nowe przeżycia.
Po przyjeździe do domu wrzucam do galerii PW fotkę z małą płotką nad przeręblą. Niebawem pojawiają się pod nią komentarze. Jeden trafia w sedno sprawy i powoduje, że wiem, o czym napiszę. Był to komentarz Zippa:
...Akabar, gratuluję przełamania:) To był mały krok dla ludzkości, ale wielki dla Ciebie ;)...
Nawet nie wiesz drogi kolego, jaki to był wielki krok – pomyślałem. To była wielka mila na białym, skutym przez mróz lodzie.

Akabar







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1849