Tyczka dla każdego
Data: 21-11-2008 o godz. 07:30:00
Temat: Spławik i grunt


Metoda skróconego zestawu, zwana popularnie ’’tyczką”, nie bez powodu stała się obiektem podejrzliwych, nieufnych, a czasem nawet ironicznych spojrzeń wędkarzy. Działo się tak, bowiem w wędkarskim światku przez wiele lat panowało przeświadczenie, iż jest to metoda przede wszystkim dla snobów lub zawodników, którzy specjalizują się w nabijaniu siatki rybim drobiazgiem.



Zabierając się za pisanie tego artykułu byłem przekonany, że jego odbiór w dużym stopniu będzie zależał od tego na ile silnych argumentów użyję do tego, ażeby przekonać sporą grupę (doświadczonych i z całą pewnością bardziej obytych w „fachu” niż ja sam) kolegów po kiju, że w rzeczywistości może być zupełnie inaczej, a zestaw skrócony stać się może metodą dla każdego wędkarza – nawet dla tego, którego nie fascynuje szeroko rozumiana rywalizacja. Mam tu oczywiście na myśli zawody wędkarskie, których tyczka wydaje się być nieodłącznym atrybutem…


Krok pierwszy – Wprowadzenie

Na początek chciałbym napisać parę słów o wyglądzie i definicji samego wędziska nasadowego. Jak sama nazwa wskazuje jego elementy dokładane są nasadowo. Ich liczba zależna jest od charakterystyki wędki jak i od konkretnego modelu.
Topem nazywamy tą część wędki, która stanowi o długości zestawu, na który łowimy w danej chwili. Jego długość będzie się zmieniała w zależności od warunków – dla przykładu w łowisku o głębokości 2 metrów zazwyczaj posługiwać będziemy się topem 3 elementowym, ponieważ jego długość wynosi około 3 metrów, a długość topu to zazwyczaj głębokość łowiska + około 100-150 cm żyłki, która pozwala nam na swobodne operowanie zestawem, a w łowisku o głębokości 3 metrów topem 4 elementowym (około 4 metrów długości, czyli 3 metry zestawu + 100 żyłki od szczytówki do spławika).


Krok drugi - Kupujemy wędzisko nasadowe

Jeszcze kilka lat temu zdrowo rozumujący człowiek popukałby się w czoło widząc wędkarza, który kupuje 13-metrowe wędzisko, w cenie średniej klasy samochodu tylko po to, żeby złowić kilkanaście płotek, niemiłosiernie się przy tym męcząc. I nie ukrywam, że sam należałem do grona osób, które powątpiewały w sens inwestowania w tego typu wędziska, nie wspominając o tym, że nie było mnie na taki „wynalazek” stać. Świat jednak idzie do przodu, technika rozwija się, a co za tym idzie…ceny wędzisk, które umożliwiają rozpoczęcie przygody z tyczką spadają – i to drastycznie. Jeszcze kilka lat temu średniej klasy tyczka z zapasowym topem kosztowała od 5 do 8 tysięcy złotych. Suma niewątpliwie była astronomiczna, a z posiadania takich wędzisk cieszyć mogli się tylko nieliczni wędkarze z poszczególnych okręgów, zazwyczaj stanowiący absolutny top swoich klubów wędkarskich, (jeśli nie w kwestii umiejętności to przynajmniej w tej finansowej).

Jak jest obecnie? O niebo lepiej. Przy odrobinie chęci i szczęścia już za kilkaset złotych znajdziemy wędkę, która w stu procentach spełni nasze oczekiwania, jeśli postawimy się w sytuacji wędkarza, który dopiero zaczyna przygodą z „tyczkowaniem”. Na dobry początek w pełni wystarczy wędzisko 11-metrowe o masie, nieprzekraczającej 800 gram (przy tej długości), będące przy okazji stosunkowo sztywne. Teraz należy zadać sobie pytanie, co rozumiemy przez sztywność? Moim zdaniem w pełni wystarczająca definicja jest następująca: wędka nie może sprawiać wrażenia lejącej się w dłoniach. Zwis swobodny, czyli odchylenie się szczytówki wędki od jej dolnika powinno być jak najmniejsze, a granicą tolerancji moim zdaniem powinno być 20cm. Poza tym bardzo ważne jest wyważenie wędki. Często zdecydowanie lepiej operuje się prawidłowo wyważonym kijem o dużej masie, niż ultra lekką kanałówką, która wyważona została niepoprawnie. Rynek wędzisk używanych również obfituje w różnego rodzaju okazje. Często możemy zobaczyć tam wędki, które jeszcze kilka lat temu kosztowały kilka tysięcy złotych, a teraz sprzedawane są za 5 lub 10 razy mniej. Jednak szczególnie przy wyborze tak delikatnych wędzisk jak tyczki musimy kierować się ogromną ostrożnością, ponieważ niezmiernie istotne jest to, ażeby nabyta przez nas tyczka nie była wcześniej złamana lub nawet pęknięta. Jeśli przytrafiło się to osobie, którą znamy i której możemy zaufać to naprawiony kij zazwyczaj nie powinien dawać po sobie odczuć wcześniejszego uszkodzenia.
Warto jednak zwrócić uwagę na słowo „zazwyczaj”, bo jeśli nie będziemy mieli tego szczęścia już przy pierwszym zacięciu kij może pęknąć, co niewątpliwie zniechęci każdego wędkarza do dalszego inwestowania w zabawę z długimi wędziskami.


Zakładamy zatem, że wybór pierwszej tyczki mamy już za sobą. Pada teraz pytanie – co dalej?

Krok trzeci – kompletujemy sprzęt

Z całą pewnością przydałby się nam dodatkowy top, który w razie zerwania lub zaplątania zestawu umożliwi kontynuowanie łowienia bez zbędnej straty czasu. Ponadto dzięki temu będziemy mieli możliwość założenia 2 zestawów o różnych parametrach, co pozwoli nam na szybsze i skuteczniejsze dostosowanie się do warunków łowiska.
Kolejnym niezbędnym atrybutem będą rolki. Służą one do wycofywania wędki podczas holu ryby. Warto zainwestować w takie z regulowanymi nóżkami, ponieważ dzięki temu będziemy mogli ustawić je na dosłownie każdym podłożu. Innym niezmiernie ważnym elementem wyposażenia jest stanowisko, na którym będziemy łowić. Problem rozwiązuje się sam, jeśli dysponujemy łowiskiem, na którym możemy swobodnie, wygodnie i prosto usiąść mając dookoła w miarę dużo przestrzeni. Wtedy w zupełności wystarczy zwykłe krzesełko wędkarskie lub, jak kto woli fotelik. Wedle uznania. Jeśli jednak warunki brzegowe na ewentualnym łowisku to wykluczają (brzeg kamienisty, bądź pod nachyleniem), wtedy niezbędna będzie platforma wędkarska. I moim zdaniem, jeśli myślimy o czysto rekreacyjnym łowieniu na tyczkę to zakup platformy powinien załatwić wszystkie nasze kłopoty natury „stanowiskowej”. Celowo pominąłem wybór siedziska typu kombajn (podest), ponieważ jest to wydatek o wiele większy (często nawet od samego wędziska), a przydaje się on przede wszystkim zawodnikom, którzy dzięki zastosowaniu takiego kombajnu mogą w pełni profesjonalnie i drobiazgowo przygotować swoje stanowisko.



Nie możemy zapomnieć o jeszcze jednej rzeczy – podbieraku – często najważniejszym, i równie często najczęściej pomijanym lub zapominanym „drobiazgiem”. Łowiąc na tyczkę jego obecność jest obowiązkowa. Podbierak musi znajdować się jak najbliżej drugiej ręki (nie tej, którą holujemy rybę), ponieważ z uwagi na delikatną budowę samego wędziska jak i zestawu każdą większą rybę musimy zagarniać do podbieraka.
Zatem skompletowaliśmy podstawowy i jednocześnie najważniejszy sprzęt. Teraz czas na skompletowanie elementów zdecydowanie mniejszych.

Na pierwszy krok wysuwa się amortyzator wraz z łącznikiem, który na chwilę obecną jest absolutnie nierozłącznym elementem łowienia na tyczkę. Montujemy go zazwyczaj w 2 elementach topu i napinamy tak, ażeby po wyciągnięciu metrowego odcinka guma wróciła na swoje miejsce. To oczywiście bardzo uproszczony obraz doboru napięcia amortyzatora, ale jeśli nie mamy pod ręką nikogo, kto mógłby posłużyć nam radą, to z całą pewnością będziemy mogli to sprawdzić w praktyce – na łowisku. Idea jest taka, ażeby przeciętna holowana przez nas ryba wyciągała od pół do półtora metra długości gumy. Jeśli będzie wyciągała więcej, hol będzie się niepotrzebnie przedłużał, a jeśli mniej – stracimy to, co chcieliśmy docelowo uzyskać montując gumę w topie, czyli płynną amortyzację nagłych odjazdów ryby. Kolejnym krokiem będzie przewleczenie amortyzatora przez odpowiednią liczbę (zakładamy, że są to 2) elementów topu i połączenie go – z jednej strony ze specjalnym korkiem, dzięki któremu będziemy mogli regulować stopień napięcia gumy, a z drugiej łącznikiem, do którego bezpośrednio przymocowany będzie zestaw.

Nie ma amortyzatorów uniwersalnych i takich, które pozwolą nam na skuteczne wyholowanie każdej ryby. Jeśli jednak miałbym polecić coś w miarę uniwersalnego na początek to wskazałbym na zwykły amortyzator o grubości 1-1,2mm (jeśli łowimy w rzekach) lub 0,8-1,0mm (jeśli łowimy w wodach stojących), który pozwoli na bezproblemowy hol ryb o masie do 1 kilograma, a przy pewnej wprawie nawet znacznie większych, nie wykluczając jednocześnie dobrej amortyzacji przy holu ryb zdecydowanie mniejszych.

Wydaje się skomplikowane? Nie zaprzeczam i nie potwierdzam. Myślę jednak, że przy odrobinie praktyki i zaangażowania każdy wędkarz dojdzie do wprawy w uzbrajaniu wędziska nasadowego, ponieważ z pewnością nie jest to, choć w połowie tak trudne jak wystruganie i pomalowanie woblera czy zawiązanie muchy.

Kolejnym krokiem jest konstrukcja samego zestawu. Składa się on jak to każdy zestaw spławikowy z żyłki, spławika, ciężarka oraz haczyka. Jego długość uzależniamy od głębokości łowiska. Docelowo powinien być dłuższy o około 100-150 centymetrów od głębokości, jaką wskaże gruntomierz, a jednocześnie troszkę krótszy niż top, na który będziemy łowić. Żyłkę dobieramy do warunków panujących do łowisku oraz wielkości ryb, których możemy się spodziewać. Podobnie jak w każdym innym elemencie zestawu trudno będzie o uniwersalną średnicę, ale myślę, że przedział pomiędzy 0-10, a 0,14 mm będzie najrozsądniejszy i pozwoli na skuteczne łowienie. Mniejsze średnice pozostawmy sobie na późniejszy okres, w którym tyczka (a zwłaszcza technika holu) nie będzie miała dla nas większych tajemnic. Przy okazji napiszę pokrótce jak wygląda typowy hol ryby na zestawie skróconym:
Po zacięciu ostrożnie wycofujemy wędkę do tyłu, kontrolując kierunek wycofywania tak, aby wędka jak najszybciej znalazła się na rolkach. Jeśli widzimy, że ryba robi niebezpiecznie silne i intensywne odjazdy możemy wstrzymać wycofywanie lub w razie potrzeby ponownie wjechać kijem w łowisko, aby okazu nie stracić. Jeśli jednak ryba zaczyna słabnąć lub nie stawia większego oporu zdecydowanym ruchem odpinamy element w miejscu zakończenia topu i zwracając wędkę (w przypadku rzeki pod prąd) w odpowiednim kierunku przyciągamy rybę w pobliże swojego stanowiska. Gdy zauważamy, że ryba wypływa na powierzchnię, płynnym ruchem zagarniamy ją do podbieraka, który trzymamy w drugiej ręce. Praktyka zweryfikuje jednak wszystkie niuanse związane z holem, przede wszystkim okazowych sztuk.


Za chwilę duży leszcz znajdzie się w podbieraku


Wracamy jednak do elementów zestawu. Kolejnym z nich będzie spławik. Nie odkryję ameryki pisząc, że na łowiska ze stojąca lub wolno płynąca wodą wybieramy spławiki smukłe, zaś na rzeki o średnim i szybkim uciągu, spławiki o kształcie gruszki bądź bombki. Przygodę ze spławikami typu dysk również uznałbym za jak najbardziej wskazaną, ale dopiero wtedy, kiedy opanujemy technikę prawidłowego prowadzenia spławików wcześniej wymienionych. Kolejny bardzo istotny drobiazg, o którym już wspominałem to gruntomierz. Na jeziora i kanały dobre będą gruntomierze od 10 do 20 gram, zaś na rzeki przydadzą się cięższe egzemplarze – 40 i 60 gramowe, typu żabka, które zaciskamy na śrucinie sygnalizacyjnej.

Zestaw z założonym gruntomierzem, bezpośrednio po „wyjechaniu” tyczką w łowisko wkładamy pionowo do wody cały czas kontrolując jego zachowanie. Na dobry początek gruntujemy łowisko tak, ażeby w jeziorze z dnem stykał się haczyk, a w rzekach śrucina sygnalizacyjna. Do pełni szczęścia potrzeba nam jeszcze 3 elementów, które pozwolą na stuprocentowe cieszenie się z łowienia zestawem skróconym. Będą to:
  • wypychacz, którego zastosowania opisywać chyba nie trzeba
  • marker (korektor), którym oznaczymy grunt na topie, co pozwoli nam na przesuwanie spławika po żyłce, z możliwością powrotu na pierwotną głębokość bez konieczności ponownego gruntowania
  • oraz tulipan (klips), w którym będziemy blokować wędkę po odczepieniu topu


  • Krok czwart - Łowimy!

    Łowisko wygruntowane, stanowisko rozłożone, zanęty wymieszane (to temat na zupełnie inny artykuł, który w najbliższym czasie postaram się zamieścić na stronie), a więc zaczynamy łowić! Na początek wrzucamy kule zanętowe, zakładamy na haczyk przynętę i wjeżdżamy tyczką w łowisko. W przypadku jeziora lub kanału technika prowadzenia zestawu jest raczej mało skomplikowana. Jeśli woda stoi, nie ma wiatru, a pod wodą nie szaleją prądy to nasze zadanie polega tylko i wyłącznie na obserwowaniu spławika i subtelnej „grze” przynętą polegającej na lekkim podnoszeniu zestawu i ponownym go opuszczaniu. Sytuacja komplikuje się, gdy łowimy w rzekach. Zdecydowanie w uprzywilejowanej sytuacji są Ci, którzy mają jakiekolwiek doświadczenie z tradycyjną przepływanką lub metodą bolońską. W zależności od aktywności ryb i sposobu ich żerowania istnieją 4 podstawowe metody prowadzenia zestawu w rzece. Są to:

  • luźna przepływanka, która polega na kontrolowanym spływie przynęty bez stawiania jej jakiegokolwiek oporu. W tym wypadku celem będą ryby żerujące bardzo aktywnie, na całej długości łowiska, czyli jelce, ukleje, klenie, płotki lub certy.
  • przepływanka z przytrzymaniem, która polega na zatrzymywaniu zestawu, co kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów, co powoduje nagłe oderwanie się przynęty od dna. W tym momencie bardzo często następuje branie. Tą metodą najczęściej łowi się krąpie, płocie oraz świnki i jazie.
  • wolna przepływanka, która polega na założeniu stosunkowo ciężkiego spławika, powoli snującego się wraz z nurtem, z orientacyjną prędkością 5 centymetrów na sekundę. Tą metodą najczęściej łowi się ryby duże, żerujące blisko kul zanętowych, czyli leszcze, brzany lub jazie.


    Leszcz złowiony metodą wolnej przepływanki w opolskim kanale Ulgi


  • ostatnią metodą jest tzw. „Metoda na stopa”, który wymaga zastosowania specjalnego supportu. Wędka blokowana w owym supporcie wraz z odpowiednio dobranym spławikiem ma na celu zatrzymanie spławika w miejscu i zapobiega jego spływaniu w dół rzeki. Ta metoda to polowanie na największe okazy i wymaga użycia odpowiednio grubego sprzętu w postaci solidnych żyłek, kutych haków i odpowiednich amortyzatorów. Na „tyczkowe Big Game” niezbędne będzie także odpowiednie wędzisko, z zapasem mocy, które wytrzyma ogromne jak na tego typu konstrukcje przeciążenia.


  • Metoda skróconego zestawu bywa niesamowicie skuteczna. Wędkarz potrafiący dobrze wygruntować łowisko i prawidłowo skomponować zestaw i zanętę, staje w posiadaniu kompletnego narzędzia do łowienia ryb. Przewaga tyczki widoczna jest przede wszystkim w rzekach, i to właśnie ku tego typu łowiskom składam ukłon pisząc ten artykuł. Rzeka uczy bowiem pokory – jest to zazwyczaj woda bardzo rybna, ale również niezwykle zmienna i nieprzewidywalna. Tyczka jako jedyna z poznanych metod pozwala na tak różnorodne i precyzyjne zaprezentowanie zestawu, łącząc przy tym finezję z niewiarygodną siłą, jaka drzemie w tym wędzisku, jeśli wszystkie elementy są dobrze dobrane.



    Samo wędkowanie również jest niezwykle ekscytujące i przyjemne, jeśli tylko sami zadbamy o odpowiednie warunki łowienia. Podstawy to odpowiednia organizacja stanowiska, zapewnienie dostępu do wszystkich najważniejszych przyrządów oraz wybranie miejsca, w którym będziemy mogli skupić się przede wszystkim na samym łowieniu, a nie na tym czy przypadkowy przechodzień nie nastapi na kij, który po holu akurat będzie wycofany do tyłu. Ponadto tak jak wspomniałem, jeśli szczęśliwie wybierzemy łowisko, odpowiednio przygotujemy „stołówkę” oraz dopasujemy prowadzenie zestawu do wymagań największych przedstawicieli podwodnego świata, z jakimi mamy szansę się spotkać to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że bez większego trudu uda nam się złowić okaz.

    Złamaliśmy zatem 2 bariery – barierę ceny i dostępności oraz obaliliśmy mit, że tyczka to tylko i wyłącznie maszynka do zapełniania siatek przedszkolnym białorybem. Opisywane sytuacje nijak mają się do zawodów wędkarskich, gdzie pomimo tego, że coraz częściej celem zawodników są duże ryby to spore grono zawodników wciąż nastawia się na ilość, która w konsekwencji może zapewnić zwycięstwo. Nie pamiętam, kiedy i nie pamiętam gdzie ktoś napisał, że wędka staję się wędziskiem wyczynowym dopiero wtedy, kiedy trafią do rąk wędkarza prezentującego umiejętności na wyczynowym poziomie…i tak wędką wyczynową może być bat, ultra lekki spinning lub muchówka. A tyczka jest metodą jak każda inna, będąc przy tym coraz bardziej i łatwiej dostępna, a co za tym idzie coraz popularniejsza wśród wędkarzy, którzy w każdy weekend, jeśli tylko czas i sytuacja im na to pozwala po raz kolejny jadą nad wodę po to, żeby zapomnieć o Bożym świecie i po to żeby znów zobaczyć jak czerwona antena chowa się pod wodę.
    I jak największej ilości takich zniknięć antenki życzy sobie i Wam – Wędkarz_wawiak.

    P.S

    Serdeczne podziękowania dla kolegów Łukasza Kalmusa, Maćka Chłopeckiego i Piotrka Pytkowskiego za udostępnienie zdjęć na potrzeby artykułu.



    Aukcje Mikołajowe dobiegają powoli do końca, zatem zgodnie z zapowiedzią przywracam artykuł na stronę główną.
    Jarokowal




    Artykuł jest z
    www.pogawedki.wedkarskie.pl

    Adres tego artykułu to:
    www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1839