Zlot w Mietkowie okiem debiutanta - cz. 1
Data: 21-10-2008 o godz. 19:00:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


Nabywszy doświadczenie ze złośliwością rzeczy martwych, które uniemożliwiły mi przybycie do "Darogryfa" i "Marfoxa" na organizowaną przez nich biesiadę w Gryfinie, postanowiłem zabezpieczyć się wcześniej, w niezbędne środki potrzebne na dotarcie do celu. Miejscówka na dywanie podążającym na zlot w Mietkowie, już zaklepana.



Ekwipunek wędkarski poukładany do spakowania. Ostatnie kąpiele w lakierze nowo wystruganych niby wobków, i można było by rzec wszystko dopięte na guzik pod szyją. Ale jak to w życiu nigdy nie jest tak jak się zaplanuje, więc i plan awaryjny mieć trzeba.

Czwartek pod wieczór, moczenie wobków przerywa dzwonek i wiadomość o kłopotach z dywanem podążającym do Mietkowa. Kurde drugi raz te martwe graty mi nie przeszkodzą dotrzeć do celu. W końcu twardziel pogawędkowy jestem, było nie było.

Szybkie luknięcie w neta, czy aby "Francuz" torów do Mietkowa na noc nie zwinął, telefon do Jarokowala, czy aby da rade odebrać wędrowca w Breslau i dowieźć do Mietkowa. Błyskawiczny pakunek tobołów, i hej w drogę wędrowcu.

Podróż mija bez historii aż do Breslau. Tutaj melduję się o 3 rano, gdzie wita strudzonego pielgrzyma deszcz i wiatr. Myśli plączą się w makówce budzić Jara, czy dać mu pospać w końcu chłopok się nabiegał co by wszystko przygotować. Nie jako że piątek to dzień dobroci, postanowiłem dać pospać Jarkowi. Idę na PKS może choć autobus pojedzie do tego Mietkowa? Ale gdzie tam panie, "Francuz" na noc asfalt kazał zwinąć. Na szczęście tory do Mietkowa ocalały więc o 6 rano, wyruszam z Breslau. Podróż mija w miłym towarzystwie rozśpiewanych studentek i studentów, a że czas zasuwa nim się obejrzałem czas wysiadać. Ciemno wszędzie, drzewa dokoła, panie kochany gdzie ja jestem? Jak daleko do cywilizacji?

Idąc w stronę świateł zbliżam się do cywilizacji. Napotkanych tubylców pytam o drogę. Dochodząc do sklepu postanowiłem zakupić, książkę, jakiś soczek i miejscowe pieczywo, tak aby nie zabrakło niczego. Widno się zaczęło robić więc postanowiłem obudzić i poprosić o pomoc będących już na miejscu zlotowiczów. Ale niestety "Francuz" zakłócenia włączył, i w słuchawce milczało. Cóż miał zrobić strudzony podróżą pogawędkowy twardziel? Toboły na grzbiet i dalej w drogę marsz. Na szczęście gdy już siły powoli opadały z człeka, ulitowali się miejscowi budowlańcy, i podwieźli do bram "Przystani u Francuza vel Żyda", za im serdeczne podziękowania składam.

Z frontu całkiem nieźle, ale tył przeniósł mnie w otchłań obozu przetrwania. Na szczęście "śpiące królewny" już, wstały. Męskie powitanie i przedstawienie się jak na debiutanta przystało. Jako że odrobinkę chłodnawo było, prawa ręka ojca dyrektora poczęstowała strudzonego wędrowca, pyszną kawą, która rozgrzała zziębnięte niedźwiedzie kości.

Krótki rekonesans miejsca zlotu, i narada co tu robić.


Wieje panie, że aż biało na wodzie.


A może choć z brzegu da się coś zrobić, patrzy i myśli prawa ręka ojca dyrektora.


Decyzja "pomarańczowej alternatywy" pływać to się dzisiaj nie da. Jeszcze główka 35 gramowa zawróci jak bumerang, decyduje Zenon.


Teren wodowania jako tako się prezentował.


I nawet łodzie na baczność stały.


A fala jak była tak za nic nie chciała opaść. Na nic się zdały modły prawej ręki ojca dyrektora.

Zdążył jeszcze przyjechać Jarokowal i Dżepetto nim strudzony po mękach nocnych udałem się na krótki odpoczynek.
Gdy się człowiek spamiętał, ciemno się zrobiło i jakoś pustawo.


Zapach unoszący się nad okolicą doprowadził mój czuły nos do biesiadników.


Gdzie w najlepsze trwały pogawędkowy rozmowy.


Pokazywanie najnowszych produktów rzemieślników.


Jak oni to robią zdaje się pytać Prezes?


A tutaj Grześ podziwia wyroby Dżepetto.


I Jarbasa udało się zainteresować tymi arcydziełami.


Może i ja się przerzucę na ten cały spinning, zdaje się myśleć Włodek.


Ostatnia korekta sprzętu fotograficznego, gdyż Szef kuchni i pomocnik musieli nakarmić głodnych.


Sigi ten zacier Żuru, toć to palce lizać.


Co ja tutaj robię, zastanawia się prawa ręka ojca dyrektora.


Zlotowy fotograf szykuje sprzęt, oj będzie się działo.


Ciepło od tego Żuru, więc Cola nas Włodziu orzeźwi.


Szef kuchni dba aby nikt głodny nie chodził.


Ja też, ja tez chcę zdjęcie, zagaduje Lucek.


Humor dopisywał zlotowiczom.



Tylko Kunta coś pomarkotniał.


Nawet Szefa kuchni się w końcu udało nakarmić.


Nocne dyskusje pogawędkowiczów, zakończyły pierwszy dzień pełen wrażeń.

Takim wspaniałym akcentem zakończył się pierwszy dzień zlotu w Mietkowie okiem debiutanta.

Misiek76







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1783