Pierwszolipcowy
Data: 02-07-2008 o godz. 07:30:00
Temat: Łowca okazów


Od początku czerwca nie dawały mi spokoju spławy bardzo dużej ryby. Zawsze, kiedy pływałem po Dratowie w poszukiwaniu szczupaków i sandaczy widziałem potężne wiry i słyszałem dziwne hałasy. Pasowały mi one tylko do jednej ryby, a mianowicie do żerującego suma.Cały czas miałem w głowie tylko jedno, gdy nadejdzie tylko ten upragniony dzień, to przyjadę tu zapolować na niego (suma), oczywiście ze spinem,



Nareszcie przyszedł ten długo oczekiwany pierwszy lipca, dzień wcześniej miałem już wszystko przygotowane. Byłem zwarty i gotowy do poszukiwań tego pięknego marmurkowego wąsala.
Pobudka piętnaście minut po północy, szybka kawa wraz z ’’kolacjo-śniadankiem’’, trzy kanapki do torby, na później, i w drogę. Wyruszyłem już o godzinie 1.00, musiałem jeszcze zajechać po brata (miałem nie po drodze), więc wyjechałem godzinkę wcześniej by na spokojnie, nie spiesząc się, dotrzeć po niego, a potem już tylko jechać do celu, czyli nad zbiornik Dratów.
Nad wodą byliśmy już o 2,20. Jak to zwykle bywa po dotarciu na miejsce trzeba wypakować tą całą graciarnię i wrzucić wszystko do łódki, po czym spokojnie już można płynąć we wcześniej upatrzone miejscówki.

Od brzegu odbiliśmy już o 2.45. Poszukiwania zaczęliśmy od miejsc, w których wcześniej widziałem spławy sporego wąsala.

Niestety przez pierwsze trzy godziny nie odnotowujemy nawet najmniejszego kontaktu z wymarzoną rybą. Postanawiamy, więc sprawdzić czy przypadkiem nie żeruje sandacz lub szczupak. Niestety, ani ’’mętnookie’’, ani ’’kaczodziobe’’ nie miały ochoty na nasze przynęty, więc jak możecie się domyśleć, kolejne godziny upłynęły na monotonnym rzucaniu i ściąganiu przynęty. Tak kilkaset razy, ale co tam, ja tak łatwo się nie poddaję! Wykonuję jeszcze kilkanaście rzutów, po czym oznajmiam, że wracamy do miejsca gdzie zaczynaliśmy poszukiwania lipcowego suma. Postanowione - więc płyniemy! Po kilku minutach jesteśmy na miejscu, kotwice w dół i do roboty. Niestety nadal nic, nawet skubnięcia, tak jak by w ogóle w tej wodzie nie było ryb. Po kolejnych minutach bez brań postanowiłem, że skoro rybki nie gryzą to, chociaż ja coś ’’rzucę na ruszt’’. Odłożyłem wędkę i spokojnie zacząłem konsumować kanapki jednocześnie obserwując wodę. W pewnym momencie zauważyłem jak niedaleko łódki kilka razy uciekała drobnica i pokazywały się niewielkie oczka na wodzie. Pomyślałem, że może, chociaż okonków połowię, wziąłem do ręki delikatniejszy kijek, czyli Maxim Cobrę – Kongera. Co prawda taka wędka nie nadaje się za bardzo na okonie, zwłaszcza gdy na młynku jest nawinięta plecionka 0,12 mm. Co tam jak się nie da delikatniej to trudno, trzeba łowić tym, czym akurat się dysponuje.
Więc Cobra w dłoń i do boju! Na 7 – mio gramowej główce perłowy ’’tłisterek’’. Wiem, że na okonie to troszkę za ciężko, ale typowo okoniowe przynęty niestety zostały w domciu. Nie zrażając się zbyt ciężkim zestawem zacząłem polować na okonie, pierwsze kilkanaście rzutów nie przyniosło spodziewanego efektu. Zacząłem myśleć o spłynięciu i powrocie do domu, ale sami wiecie jak ciężko jest zakończyć wędkowanie. Zawsze człowiek myśli: jeszcze jeden rzut, a nóż widelec, może coś skubnie, a potem jeszcze jeden, potem następny i następny. W moim przypadku również tak było.

Kiedy już byłem całkiem zrezygnowany poczułem na mojej Maxim Cobrze mocne przytrzymanie, tak jakby zaczep. Odruchowo zaciąłem, w tej samej chwili poczułem mocne szarpnięcie na wędce, pomyślałem tylko (jest rybka). I zaczęło się! Ryba ruszyła przed siebie, byłem w szoku, nigdy jeszcze nie słyszałem takiej muzyki, jaka płynęła z mojego kołowrotka. W głowie krążyły różne myśli, rany, co to? Na pewno nie okoń, chyba, że nilowy – hewee. Kurcze, czyżbym trafił upragnionego suma i to na dodatek w pierwszy dzień sezonu sumowego, a może szczupak gigant, a może … ? Setki myśli przelatywało mi przez łepetynę.

Po kilkudziesięciu, może 30 – 40 - tu metrach ryba stanęła, więc powoli zacząłem ją podciągać. Naprawdę, bardzo powoli! Bo co można zwojować plecionką 0.12mm i kijem który ma cw 5-20 gram. Ryba stopniowo przybliżała się do łódki, w tym samym czasie brat podniósł obie kotwice i zrobiło się jakby lżej. Łódka też zaczęła przybliżać się do ryby. Niestety, to spokojne holowanie nie trwało zbyt długo. Po nieumyślnym stuknięciu nogą w dno łódki spłoszyłem rybę, a ta zaczęła uciekać jeszcze szybciej. Chyba ze zdwojoną siłą, nie mogłem nic na to poradzić, nie wiedziałem jakich rozmiarów jest ten potworek, który tak wyciąga plecionkę. Obawiałem się, że mój delikatny sprzęt może takiej próby nie wytrzymać. W pewnej chwili zauważyłem że na młynku nie zostało już zbyt wiele plecionki. Podkręciłem więc jeszcze hamulec, ale bardzo delikatnie by nie przedobrzyć i chyba to pomogło ryba się ponownie zatrzymała i znów cała procedura od nowa. Powolne pompowanie i wybieranie metr po metrze wyciągniętej plecionki. Gdy już była bardzo blisko łódki zaczęła powoli podnosić się do góry. Przez ułamek sekundy pokazała się pod samą powierzchnią wody, teraz już byłem pewien na 100 %, że to sum i na dodatek dość sporych rozmiarów. Nie cieszyłem się zbyt długo jego widokiem, ponieważ ponownie zaczął zabierać mi plecionkę z kołowrotka! Robił to już o wiele wolniej, widać było, że jest coraz bardziej zmęczony tym przeciąganiem liny. Próbował jeszcze przymurować do dna, dokładnie pod moją łódką, ale ten numer mu nie wyszedł. Wypuścił kilkanaście bąbli powietrza i skapitulował! Gdy był już na powierzchni wody, jego rozmiary przeraziły mnie trochę, pomyślałem sobie, jak ja go podbiorę, przecież w podbierak się nie zmieści. Mój podbierak, przy sumie, wyglądał jak siatka na motyle. Bałem się ryzykować utratę życiówki, więc nie kombinowałem dłużej. Szybko chwyciłem go jedną ręką pod pokrywę skrzelową i kiedy byłem już pewny, że dobrze go trzymam odłożyłem wędkę na bok i wolną ręką złapałem ściereczkę do wycierania dłoni. Palcami, okręconymi w tą ściereczkę, chwyciłem go za dolną szczękę. Kciuk mocno zacisnąłem na zewnątrz, jak to mówią ’’pod brodą’’ i w ten sposób wciągnąłem połowę suma do łódki. Brat pomógł wciągnąć drugą połowę cielska, czyli ogon, i sum był już mój. Na początku byłem w lekkim szoku, nogi i ręce trzęsły mi się niesamowicie. Zacząłem trochę się gubić w tym wszystkim jednak udało mi się dość szybko opanować i zacząć myśleć. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to to, że musimy szybko spłynąć do brzegu, bo w łódce jest za mało miejsca by zmierzyć i zważyć rybę. Do brzegu mieliśmy bardzo blisko, około dwieście metrów. Bardzo szybko dopłynęliśmy. Teraz mierzymy i warzymy suma. Miarka wskazuje 142 cm, natomiast waga wyświetla 27,20 kg. Jeszcze tylko pstrykamy kilka fotek i sum z powrotem wędruje do wody! Po około minucie leżakowania i reanimacji ryba żwawo sobie odpłynęła. Na pożegnanie powiedziałem tylko ’’do następnego razu wąsalu’’. I tak oto zaliczyłem kolejną, drugą, życiówkę w tym sezonie.

Sum został złowiony na zbiorniku Dratów, na spina Konger Maxim Cobra, cw 5-20 g, kołowrotek Tica Libra SA 3000, plecionka Power Pro 0,12 mm, przynęta to perłowy twister na główce chyba 3/0- 7g.

Mario_z







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1765