Trzecia strona Ebro - cz. II
Data: 28-06-2008 o godz. 07:30:00
Temat: Pogawędkowe imprezy


Następnego dnia już o świcie chłopcy są nad wodą, ja dochodzę do nich po śniadanku. Nie lubię wcześnie wstawać i jak się okazuje, niczego nie tracę, nie ma bowiem aktywności ryb.



Właściwie jest aktywność, ale w zaroślach. Tutaj bowiem, aż roi się od wycierających się sazanów.

Godziny nad wodą mijają w astronomicznym tempie, Caspe jest piękne i malownicze - czujemy się naprawdę wspaniale.

Delikatne brania na sumówkach słabną. Zanęcanie pelletem nie ma żadnego sensu, bo silny uciąg i tak wymiecie go zanim opadanie na dno. Nagle mam branie na jednej z karpiówek, po ładnym holu, zamiast sazana na brzegu melduje się nieduży sumek.

Zgodnie stwierdzamy, że jest to sumek konsumpcyjny i zgodnie z wcześniejszym planem zostanie uwędzony.

FILM Z HOLEM SUMA

Tego samego wieczora Janusz też złowił takiego malucha, mamy zatem dwa i już będzie się opłacało wędzić. Po powrocie do Bazy Janusz filetuje nasze 7 kilogramowe sumiki, po czym mięso zasala i odstawia do następnego dnia.

Rano jak zwykle ruszamy na ryby, uciąg jest coraz większy i nie ma szans łowić w naszym starym miejscu. Wybieramy zatem drugą stronę rzeki i tam szukamy jakiejś zatoczki. Ebro jest wysokie i coraz szybsze, niesie sporo drzew, konarów i innych zanieczyszczeń.

Co chwila trzeba wskakiwać w łódź i przechwytywać te płynące przeszkody, by nie weszły w nasze zestawy.

Łowimy kolejne sumki i sazany, brania są jednak bardzo sporadyczne, myślę, że aktywność wykazują tylko te ryby, które są już po tarle lub nie uczestniczą w nim z racji wieku.

Po powrocie do bazy Janusz przystępuje do wędzenia sumów. Najpierw wiąże filety na kształt szynek, a potem na delikatnym ogniu wędzi je około 5 godz.

Siedzimy przy stole i czekamy z niecierpliwością, aż Janusz zakończy ceremonię i będziemy mogli dokonać degustacji.

W przemiłej atmosferze i przy zimnym piwku obserwujemy, jak Janusz kontroluje i wreszcie wyjmuje swoje ’’dzieło’’. Wędzony sum jest naprawdę pyszny. Pałaszujemy grube i ciepłe jeszcze kawałki. Wszystkim smakuje i zgodnie stwierdzamy, że Janusz zrobił to naprawdę profesjonalnie. Ja też często wędzę swoje ryby i naprawdę potrafię to robić – jednak Janusz zrobił to całkiem inaczej, a sam fakt, że nie wędził filetowych płatów, (tak jak ja bym to zrobił), tylko zwijał mięso w szynki, świadczy, że facet naprawdę wie, co robi – raz jeszcze wielkie dzięki Janusz za wspaniałą wyżerkę!

Czas mija nieubłagalnie, Ebro coraz wyższe i szybsze, po naszym powrocie dowiemy się, że nawet wylało. Któregoś deszczowego dnia wybieramy się do Mequinenzy. Chcemy zobaczyć co tam się dzieje i jak wygląda Rio Segre. To, co widzimy szokuje mnie – na wodzie nie ma żadnego wędkarza, a samo Segre jest też wysokie i niesie podobnie jak Ebro sporo drzew i różnego innego paskudztwa. Spacerujemy wzdłuż Segre, odwiedzamy camping, gdzie byłem już wielokrotnie i dochodzimy do wniosku, że pobyt na Caspe jest o wiele przyjemniejszy i ciekawszy, to samo dotyczy samego wędkowania.

W Caspe łowi się w dziczy, a nie z deptaka wyłożonego betonowymi płytkami. Nasza wyprawa dobiega końca. Nie połowiliśy naszych wymarzonych, rekordowych sumów, Jednak każdy z nas coś tam złowił, powtórzymy naszą wyprawę z całą pewnością w przyszłym roku, ale w późniejszym terminie.

Cieszymy się na powrót w ciągu dnia przez Pireneje. Jest bardzo widokowo, w górach leży jeszcze śnieg, żeby tylko nie lało.

Pireneje tym razem witają nas wszystkimi porami roku, pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie.

Podziwiamy wspaniałe widoki i już snujemy plany na kolejną wyprawę na Caspe. Z tego co wiem, Patryk ma zamiar jeszcze raz w tym roku pojechać, ja niestety nie dam rady, ale w przyszłym roku jestem na ’’mur beton’’.

...do Paryża wjeżdżamy w środku nocy (1.30). Jednak gdyby nie ciemności, pomyślałbym, że jest południe – ulice są pełne ludzi, zewsząd dochodzi muzyka, jest głośno i gwarno. Janusz odstawił mnie do Patryka. Tutaj przeładowywuję się do mojego samochodu i ruszam piechotą do Michała. Przenocuję u niego, a rano pojadę już wypoczęty do Aachen. Po drodze Michał kupuje jeszcze w sklepie po piwku. To, że o tej porze są jeszcze sklepy pootwierane jest dla mnie szokiem. Rano ruszam do domu. Podróż zajmuje mi 3,5 godziny. Na miejscu, moja wierna Vicky liże mnie po twarzy i cieszy się jak zwykle, kiedy wracam.

Drodzy: Patryku, Michale, Sebastianie, Krzyśku i Januszu – wielkie dzięki za kapitalną wyprawę i wspaniałe towarzystwo.
Pamiętajcie, że w przyszłym roku jestem znowu z Wami – a może dołączy jeszcze ktoś z Polski i wynajmiemy dwa domki???



Janusz Krotki - Karpiarz







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1762