Nad wodą też fajnie
Data: 07-06-2008 o godz. 10:30:00
Temat: Wieści znad wody


Słońce od samego rana pokazuje, co potrafi i ostro przypieka. Ze szkoły wróciłem około 11.00, a więc w porze, kiedy święciłem swoje ostatnie wędkarskie sukcesy.
Jedna myśl i szybka decyzja: jadę na ryby...
Hola, hola, jest tak gorąco, pojadę po obiedzie.



Nad wodą zameldowałem się kilka minut przed 17. Tradycyjnie powoli rozkładam sprzęt i bacznie obserwuję wodę, na razie cisza...

Pierwsze rzuty nie dają rezultatów, późniejsze zresztą również. Perłowy predator nr 3, tak skuteczny ostatnim razem, nie potrafi wyciągnąć z ziela żadnego z cętkowanych rozbójników.
Słońca pali po ramionach i twarzy, jest upalnie, może przez pogodę ryby nie mają ochoty na pobieranie pokarmu? Cisza, na wodzie. Widać sporo oczkującej drobnicy, tylko gdzie szczupaki? Żaden nie chce zdradzić swojej kryjówki. Minęła dobra godzina, zanim w rogu za drugą brzozą wypatrzyłem spory wir. To na pewno szczupak, może niezbyt wielki, ale na pewno wymiarowy. Dwa rzuty i jest błyskawiczny atak. Pokazał się na powierzchni, kurde jest większy niż myślałem, ma pod 60 cm, może ciut więcej. Jest jeszcze daleko, idzie spokojnie. Ciągle idzie jak baranek, pewnie zaplątał się w ziele i jest zdezorientowany, dobra moja. Jeszcze tylko 10, 8 ... 5 metrów i jest na powierzchni. Tak, na pewno ma ok. 60 cm. Jeszcze tylko raz mocniej pociągnął do dna, potem szybka świeca i guma wystrzeliwuje w nadbrzeżne krzaki...

... długo na niego dzisiaj czekałem i wypsnęło mi się kilka, może kilkanaście słów, których nie będę przytaczał. Dalsze obławianie 'czwartego' nie przyniosło nawet stuknięcia.

Przeprowadzam się na 'drugi'. Jak zawsze zaczynam od namierzonych. Schodzę nad wodę i w mojej miejscówce widzę nowe zielka. Woda lekko opadła i w końcu mogę wejść w woderach dalej niż zwykle. Prostopadłe rzuty nie dawały rezultatów. Powoli rzucam coraz bardziej prostopadle do brzegu. W końcu prowadzę pomiędzy listkami. Dwa metry od przynęty podniosła się woda. Wał wody sunie w stronę wabika. Odruchowo zwolniłem prowadzenie, jest wir, za chwilę go poczuję na kiju. Jest!!!! Energiczne zacięcie i czuję pulsujący ciężar po drugiej stronie. Nabrał trochę ziela i to go hamuje. Podciągam go bezproblemowo. Dopiero pod nogami na krótkiej lince daje popis siły. Raz jest w trawie, raz w trzcinach, innym razem zahacza o krzaki. Boję się, żeby go nie stracić. Jeden dzisiaj już poszedł. Ten skurczybyk wygrał ze mną już dwa razy...
Jest!!! Mam go!!!

Jest strasznie gruby. W brzuchu wyczuwam dziwne kształty. Płaskie i twarde, delikatnie próbuję wyczuć, co to jest... chyba raki, a może to żaby. Nie wiem, coś dziwnego, na pewno nie są to ryby. Jeszcze tylko fotka i żegnam się z moim koleżką. Już nie przegrywam 2-0 lecz 2-1. Jest dobrze.

Kolejna miejscówka z tych, które 'wiszą mi' szczupaka. Nie wchodzę do wody. Staję 2 metry od niej i rzucam jakieś 15 metrów. Guma musi przejść nie dalej jak metr od trzcin. Udaje się. Atak jest natychmiastowy. Zacięcie. Duży wir burzy spokój panujący na powierzchni. Lustrzana tafla wzburzyła się niczym wybuchający wulkan. Odjazd jest natychmiastowy. Ze szpuli niknie 10 metrów plecionki. Od razu główka pracuje: dwa pewne, może trzy albo i cztery kilo. Jeszcze nie miałem takiego odjazdu. Po chwili odzyskuję utracony dystans. Szczupak daje susa w trzciny, znowu wyciąga linkę. Teraz może z 5 metrów, ale wlazł porządnie w trzciny. Teraz to już chyba koniec. Wędka wygięta do granic możliwości i ani drgnie. Obniżam szczytówkę i ciągnę na siłę. Albo ja albo on. Byłem górą, wydzieram go, wyszedł już z największego gąszczu. Znów cały ciężar holu przeszedł na wędkę. Czuję go cały czas. Podchodzi pod powierzchnię. I znowu siedzi w trzcinach. Choć już nie takie gęste, ale zawsze trzciny. Podobnie jak wcześniej muszę użyć siły. Wyszedł, jest zmęczony, czuję to. Wykłada się na boku i rozczarowanie... chwyt za kark i jesteśmy na brzegu. Miał być rekordowy a miarka wskazuje tylko 61 cm. Prawdziwy Pudzian wśród szczupaków. Fotki, jeden filmik i do wody z nim.

Po tym szczupaku obłowiłem jeszcze kilka miejsc. W zasadzie przechodzę dalej, byle dojść tylko do rowera. Dwa, trzy rzuty w każdym miejscu i już tylko na zaspokojenie sumienia, już nie po to, aby coś złowić. Wystarczy. Znowu to dziwne uczucie – ryby biorą a ja mam już ich dość. Czy to szacunek dla rywala za godziwą walkę? Czy może ostatnie wyniki przeszły moje najśmielsze oczekiwania i po prostu czuję się nasycony? Na pewno tak, ale to jeszcze nie to. Jest coś jeszcze co tkwi głęboko we mnie, głowie a może sercu... nieważne, na dzisiaj koniec szczupaków.

Z plecaka wyciągam chleb, kilka obiecujących miejsc podnęcam i czekam. Zdejmuję już cały sprzęt; zostaje tylko aparat. Szukam czegoś do sfotografowania. Pstryk...

... jest! Na jednym zdjęciu oba miejsca, gdzie brały szczupaki. Zgadnijcie, gdzie.

Cały czas kontroluję skórki chleba. Pojawia się tylko płoteczka, karpia nie widać. Tak mija godzina, już zaczyna się robić szarówka, słońce zachodzi...

Kończę. Jest prawie ciemno, nie mam świateł w rowerze a droga przez las...

Milan







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1756