Pierwsza miłość
Data: 10-02-2008 o godz. 11:36:34
Temat: Spinningowe łowy


Pierwszej miłości się nie zapomina, bynajmniej tak głosi powiedzenie. Od pierwszego spojrzenia od razu wiemy, że nie przejdziemy obok niej obojętnie. Od razu wiemy, że będzie inna od tych, jakie dane było nam poznać i obdarzy nas doznaniami, jakie nie były nam znane do tej pory.



Wiemy, że odkryje przed nami swe sekrety i tajemnice bardziej niż jakakolwiek inna. A my będziemy się upajać odkrywaniem kolejnych jej detali i zakamarków. I rozstając się z nią nawet po całym dniu ,słysząc jeszcze za plecami powabny jej szmer, będziemy już do niej tęsknić. Już wtedy będziemy w myślach układać termin następnego spotkania. Nie zważając na to, że czujemy to spotkanie w każdej nawet najmniejszej części obolałego ciała po spędzonym wspólnie dniu, to i tak wieczorem będziemy wracać myślami zwłaszcza do tych chwil, które w szczególny sposób obdarzyły nas miłymi doznaniami. Czasem w ułamku sekundy przyprawiły o szybsze bicie serca i drżenie rąk.
Tak było ze mną i Krztynią.

To była pierwsza rzeczka, na której widziałem całkiem sporo pstrągów w ciągu jednego dnia. I choć w większości były to "okołomiarki", to i tak wydała mi się pstrągowym eldorado. To na niej przeżyłem swoje pierwsze, największe zauroczenie w łowieniu tych ryb. Na niej musiałem przełknąć gorycz pierwszych porażek ze spotkań z grubymi pstrągami. Łącznie z największym chyba, jakiego miałem na wędce w swoim pstrągowym życiu. Z pstrągiem, którego długość przekraczała głębokość dołka, w którym go znalazłem.

Drugą, zaraz po Krztyni, odkrytą przeze mnie była Biała Lelowska, która zresztą znajduje się na tyle blisko Krztyni, że można w ciągu jednego dnia odwiedzić obydwie. Biała pokazała, że tak samo jak Krztynia, potrafi za okazaną jej sympatię się odwdzięczyć się wrażeniami wędkarskimi. Nie aby od razu stały kabany w co drugim dołku, ale widać było życie prawie na każdym kroku. Ilość drobnego pstrąga do 35 cm cieszyła oczy i dawała nadzieję na przyszłość. A i co jakiś czas dochodziło do spotkania z silnym "klockiem 40+". I nawet przegrana w konfrontacji dawała radość z możliwości spotkania i walki z godnym przeciwnikiem.
Wszystko skończyło się ( o ile dobrze pamiętam) trzy lata temu. Przemarsz dzielnych meliorantów od źródeł do samego końca tych rzeczek niemal unicestwił w nich życie. Na długie lata stworzył puste, smutne cieki, o ile w ogóle kiedykolwiek się odrodzą. Po tych zabiegach populacja pstrągów spadła o ok. 80%.
W nadziei, że przez trzy lata może się coś poprawiło, postanowiłem rozpocząć sezon A.D. 2008 właśnie na tych rzeczkach.

Wspólnie ze Skorupą wyruszyliśmy w sobotę na Białą Lelowską. Pogodę można uznać za dobrą do połowów: pochmurno i czasem mały deszczyk. W pierwszych 10-ciu minutach zaliczam spadek grubego 45+, co powoduje w wyposzczonym długą przerwą organizmie spotęgowaną chęć poczucia wulkanu adrenaliny. A przy okazji nastraja optymizmem i daje nadzieję, że może faktycznie rzeczka się w znacznym stopniu odrodziła. Dalsze minuty i godziny nie pozostawiają złudzeń - aż tak dobrze niestety nie jest. Mamy wyjścia, stuknięcia, a nawet rybki "do ręki", ale długości ich zazwyczaj są w granicach wymiaru. Skorupa - tak samo jak ja - nie próżnuje i łowi piękne rybki, jak ten grubasek.


Kolejne godziny i odcinki rzeczki obławiamy z podobnym skutkiem. Chociaż nie można zaliczyć dnia do nieudanych, przy w sumie dość sporej ilości jak na tę porę roku kontaktów, można go uznać spokojnie za dobry. Towarzyszyła nam jednak delikatna nuta niedosytu ze względu na stratę pięknej rybki na początku łowienia, jak i uczucie, że ten dzień może jeszcze obdarzyć godnym przeciwnikiem. Zwieńczenie tego odczucia nastąpiło pod sam koniec łowienia pstrągiem, którego można już uznać za przyzwoity okaz. Już nie skubnięcie, ale uderzenie ryby, jakie czuje się w łokciu od pierwszej chwili daje przekonanie, że to nie ledwie miarek.
Przenoszę ciężar walki do lewej ręki, by wygramolić spod kurtki aparat.


Lubię fotki ryb będących jeszcze w wodzie. Ta akurat nie należy specjalnie do udanych - niestety ...


Pstrąg w całej okazałości...


Na następny dzień wybrałem się na Krztynię. Piękna, słoneczna pogoda słusznie jak się potem okazało, w kwestii brań nie nastrajała optymistycznie. Trochę nieśmiałych skubnięć, jakieś maluchy, które zazwyczaj po zluzowaniu żyłki się uwalniały.
Widziałem może ze trzy ryby miarowe. I tylko spacer pełen wspomnień nad brzegami "pierwszej miłości"' - bezcenne.


Farti







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1730