Metoda
Data: 04-01-2008 o godz. 20:30:00
Temat: Karpiomania


Jedną z najskuteczniejszych metod połowu małych karpi z marszu jest tzw. Metoda. Chciałbym w skrócie przedstawić ten często stosowany przeze mnie sposób łowienia i zachęcić początkujących karpiarzy do jego wypróbowania.



Nazwa jest stosunkowo kłopotliwa. Choć (jak zwykle) istnieje w obiegu angielski jej odpowiednik (the Method), to tak prawdę rzekłszy prekursorami tego sposobu łowienia byli Ślązacy, łowiący na "cumla". Konstrukcja tegoż wynalazku opierała się na zastosowaniu stożkowatej sprężyny przymocowanej do małej nakrętki. Wewnątrz sprężyny biegła rurka, przez którą przetykało się żyłkę główną. Na końcu rurki mocowana była jeszcze cienka, ścięta pod skosem i sztywna rurka igelitowa. Przyponu nie było. Haczyk z łopatką dowiązany był do żyłki głównej i stanowił jedyną blokadę. Stosowałem taki wynalazek podczas połowów leszczy z użyciem bombki jako sygnalizatora. Nie nadawał się zaś wcale do łowienia z użyciem feedera, co w sumie wynika z konstrukcji cumla.

Metoda nie wywodzi się wprawdzie od śląskiej sprężyny z deklem… jednak idea działania jest bardzo zbliżona. Są 4 elementy zestawu: specjalny koszyk do metody, krętlik, przypon i haczyk. Dobór pierwszych dwóch elementów jest zadaniem kluczowym i kłopotliwym w praktyce. Łowienie karpi różni się od łowienia pozostałych ryb tym, iż ważne jest tzw. samozacięcie. Zestaw do metody jest zestawem samozacinającym, bowiem haczyk wbija się w pysk karpia w trakcie ucieczki ryby, przy czym jedynym obciążeniem, które do tego prowadzi, jest koszyk. Musi on być więc przymocowany do haczyka na sztywno. Uzyskuje się to dzięki zastosowaniu odpowiedniego krętlika. Koszyki do metody są skonstruowane w taki sposób, by krętlik zatrzaskiwał się w specjalnym otworze.


Przykładowe koszyki do "metody".

Krętlik wchodzi w mocowanie koszyka pod sporym oporem. Dzięki temu trzyma się w nim pewnie i podczas brania doprowadzi do samozacięcia przy pomocy obciążenia, które wbudowane jest w koszyk. Prawidłowo skonstruowany zestaw łatwo przetestować:


Koszyk trzyma się pewnie.

Siłą rzeczy kształt krętlika jest istotny. Poniżej na zdjęciu widać krętliki Executor Tandem Baitsa numer 8. Te z pewnością pasują do oferowanych przez tę firmę koszyków. Korpus krętlika musi być walcem - nie może mieć kształtu kropli czy kuli - gdyż tylko wtedy doskonale przylega do mocowania w koszyku i trzyma się w nim sztywno.

Dobierając więc krętliki pamiętajmy o kształcie oraz właściwym rozmiarze. Końcowy efekt powinien wyglądać tak:

Trzecim elementem zestawu jest przypon. Właściwie można by o nim powiedzieć tylko tyle, że musi mieć 5 - 7 cm i powinien być wykonany z miękkiej plecionki. Długość wynika z tego, iż przynęta, którą najczęściej jest pływająca kulka proteinowa, wciśnięta zostaje do zanęty, znajdującej się w koszyku. Zastosowanie dłuższego przyponu byłoby po prostu rozwiązaniem irracjonalnym. Ponadto zdarza się czasami, że w trakcie wyrzutu przynęta wyskakuje z zanęty. Gdyby przypon miał kilkanaście centymetrów zahaczyłaby o żyłkę główną. Długość przyponu powinna być więc tak dobrana, by jego koniec nie mógł dotknąć żyłki, jak widać na zdjęciu.

Być może jestem trochę upierdliwy męcząc was tak szczegółowo konstrukcją tak prostego zestawu, ale mam po prostu nadzieję zapobiec błędom, jakie można popełnić na starcie.

O ile kulka nie wypadnie z zanęty, to idea działania metody jest bardzo prosta. Żerujące karpie oczyszczają koszyk z zanęty tak długo, aż mocowana w niej kulka nie zostanie uwolniona. Unosząca się do góry przynęta wywołuje odruchowy atak karpi, które rzucają się na smakowicie wyglądający i uciekający ku powierzchni kąsek.

Te kilka zdań powinno zmusić nas do krótkiej refleksji. Przede wszystkim zachowania szybkiego odruchu charakteryzują głównie małe karpie, czy w ogóle małe ryby spokojnego żeru. Łupem wędkarza będą więc przede wszystkim karpie 2 - 4 kg. Tylko czasami udaje się złowić ryby 7 - 10 kg. Fakt ten pozwala wyciągnąć wniosek na temat czwartego elementu zestawu tj. haczyka.

Niech to nie będzie haczyk na rekina. Do metody przeważnie używa się kulek 14 – 18 mm. Tym bardziej powinniśmy zastosować haczyki nr 6 albo 4. Moje ulubione haki do metody do Executor TB oraz bardzo tanie haczyki APS.

Te ostatnie, to typowe haki do kulek przeznaczone do łowienia karpi wigilijnych rozmiarów. Ich zaletą jest to, że bardzo mało karpi z nich spada. Stosowałem kiedyś haczyki Owner Cutting Point. Był to swego czasu niemal hit w karpiowym świecie. Haczyki te mają fenomenalną ostrość, co zdecydowanie podniosło w moim przypadku liczbę brań. Niestety liczba złowionych na metodę karpi spadła, gdyż ryby po prostu z nich spadały bez konkretnego powodu. W rzeczywistości powód tkwi w ich konstrukcji, ale spróbuję się powstrzymać przed opisywaniem szczegółów. Koniec końców - uznałem, że są to haczyki na duże ryby, a nie na karpie po 2 - 4 kg. Ostatecznie jeśli chodzi o metodę moim numerem jeden są APS-y. Wciskając kulkę do zanęty pamiętajmy, by nie wciskać haczyka - nie może on przecież tkwić w zanęcie w chwili, gdy kulkę zasysa karp.


To był mój pierwszy złowiony na metodę - tej wielkości karpi powinniśmy się spodziewać.

Sprzęt do łowienia na metodę powinien być konkretny. Nie ze względu na siłę łowionych okazów, lecz gabaryty zestawu. Koszyk do metody dysponuje już własnym obciążeniem. Jest to konieczność, skoro zestaw ma być samozacinający. Naładowany zanętą ważyć może nawet 150 gram. Żyłka 0,35 mm jak najbardziej wskazana. Raz tylko urwałem w trakcie wyrzutu koszyk. Gdy ujrzałem później sznur bąbli ciągnących się od miejsca, gdzie wpadł koszyk, nie mogłem tego odżałować.

Na temat wędek akuratnych do metody za wiele powiedzieć nie mogę. Sprzęt nigdy nie był i oby nigdy nie został moją mocną stroną. Na pewno jednak nie skłamię jeśli napiszę, że do łowienia na metodę rzadko która karpiówka się nadaje ze względu na ciężar zestawu. Zwróćmy uwagę, że największe ciężarki, jakie jesteśmy w stanie nabyć, przeznaczone do bardzo dalekich rzutów ważą 110 gram. Większe obciążenia stosowane są już tylko do łowienia z wywózką zestawów. Dlatego wśród karpiówek trudno szukać wędek do metody. Obecnie używam kija sumowego, który ma 300 gram wyrzutu. Swoją funkcjonalnością zbliżony jest do wędek służących do łowienia z morskiej plaży. Morskie kije to niestety okrutnie toporne i długie wędki. Dlatego krótki i lżejszy kij sumowy to fantastyczny wybór, szczególnie, że jego długość (3,0 – 3,2 metra) oferuje komfort łowienia z zakrzaczonych i zarośniętych brzegów. Wcześniej używałem bardzo starej karpiówki węglowej, na której już mi po prostu nie zależało, o ciężarze wyrzutu zaledwie 60 gram. Koszyki latały na 60 - 90 metrów. Kij niemal przy każdym rzucie trzeszczał. Ale przeżył 4 lata takiego łowienia i żyje do dziś. Bardzo tania karpiówka jest więc jakimś rozwiązaniem.

Gdzie stosować metodę? W starej prasie karpiowej przeczytamy, że skuteczność metody jest tak duża, iż istnieją łowiska, gdzie została ona zabroniona.
Czy ja wiem… To raczej chwyt marketingowy. Istnieją dużo bardziej skuteczne metody, ale są one dużo trudniejsze, wymagają większej pracy wejścia i wyższych kosztów na starcie.

Metoda jest z pewnością bardzo prosta i stosunkowo tania oraz jest przy tym skuteczna (ale na pewno nie w takim stopniu, by zakazać jej używania…). Łowi się nią z marszu, nie stosuje wiader zanęty, nie nęci drogimi kulkami. Nie w każdej wodzie i nie w każdym miejscu jednak się sprawdzi. A konkretnie - najskuteczniejsza zdecydowanie okazuje się na wodach z dużą populacją małych karpi. Analogicznie wody ubogie w karpie, czy też bogate, ale w karpie dwucyfrowe, nie rokują dobrych efektów, wynikających z zastosowania metody.
Ponadto istnieją miejsca, gdzie mimo sporej populacji karpi wigilijnych, metody stosować nie powinniśmy. Do takich miejsc należą obszary dna mulistego oraz obficie porośniętego roślinnością, gdzie po prostu nasz koszyk nie zostanie w ogóle odnaleziony przez ryby. Sprawdzałem kiedyś skuteczność metody łowiąc w torfnikach. Koszyk po prostu zapadał się w grząskim dnie, a dużo skuteczniejszy okazywał się zwykły spławik.

Metoda najlepiej sprawdza się na twardym dnie. Lubię nią łowić na blatach, najlepiej oddalonych o kilkanaście metrów od porośniętych górek podwodnych. Znakomite efekty miałem także w miejscach, gdzie bytuje ochotka. Takie miejscówki jednak bardzo trudno odszukać, szczególnie w zimnych porach roku. A warto zauważyć, że metoda najskuteczniejsza jest wiosną, gdy obfite nęcenie jest niewskazane. Karpiowych miejsc takich jak okolice zwalonych drzew czy siedlisk kolonii małży radziłbym unikać, gdyż są to miejscówki na duże ryby.

Jakich przynęt i zanęt używać? Metoda jest realizacją zasady "nie ilość, lecz jakość". Używamy mało zanęty, więc powinniśmy zadbać o to, by była ona szczególnie skuteczna. Zauważyłem, że nawet małe karpie nie lubią zanęt sypkich, przygotowanych na bazie pieczywa. Nietrudno było to zauważyć - efekty stosowania kupnych zanęt nawet takich firm jak Sensas czy Marcel były wręcz dziesięciokrotnie gorsze niż w przypadku nęcenia ziarnem czy pelletem. Ciekawe jednak, że zanęty dwóch wymienionych wyżej firm, choć odpowiednio 4 i 3 razy droższe od najdroższej karpiowej zanęty firmy Traper, były od niej znacznie mniej skuteczne. Zanęta Trapera miała ciekawy miętowy zapach, który karpiom przypadł do gustu - nie wiedzieć czemu. Niestety żadna z tych zanęt do łowienia na metodę się zasadniczo nie nadaje. Zanęty tego typu mają zupełnie inne przeznaczenie.

Najwięcej karpi na metodę złowiłem stosując rozpuszczony we wrzącej wodzie pellet. Eksperymentalnie można wręcz pokazać, iż pracuje on dużo lepiej niż jakakolwiek gotowa zanęta, uwalnia więcej substancji aromatycznych, które dużo szybciej rozprzestrzeniają się w wodzie. Pamiętajmy, że stosując metodę głównie wiosną, będziemy wymagać, aby zanęta jak najszybciej uwalniała zapach w zimnej wodzie. Pellet jest więc ostatecznie rozwiązaniem najlepszym, jakie znam.

Polecam szczególnie takie zapachy pelletu jak scopex czy tutti-frutti - choć słodkie, to sprawdzają się nawet w zimnych porach roku. Ostatecznie może to być także truskawka. "Śmierdziuchy" mniej przypadły do gustu karpiom, choć sami wiecie jak to jest z zapachami.

Przygotowanie zanęty jest bardzo proste. Zalewamy umieszczony w garnku pellet wrzącą wodą. Gdy granulat wpije wodę, czynność tę powtarzamy. Od czasu do czasu warto przemieszać, co sprawi, że pellet nasiąkał będzie równomiernie. Należy uważać, by go nie przemoczyć. Lepiej wręcz zostawić nierozpuszczone granulki, niż przygotować papkę zamiast zanęty. Ostateczna konsystencja powinna przypominać spoistość ciasta. Przygotowanie takiej zanęty wymaga kilku godzin, gdyż pellet wolno wpija wodę. Zanętę przygotowujemy więc dzień wcześniej. Pół kilograma suchego granulatu wystarczy na 8 godzin łowienia jednym kijem. Zanętę, której nie wykorzystamy, można zamrozić.

Pierwotnie zalecało się, by w zanęcie znalazły się także pokruszone kulki. Nie zauważyłem, by takie rozwiązanie podnosiło skuteczność - z pewnością podnosi koszty łowienia oraz popyt na kulki… Z kolei dodanie gotowanych konopi wydawało się korzystnie wpływać na liczbę brań. Konopie moczy się 24 godziny, a następnie gotuje, aż ziarna zaczną pękać. Woda po gotowaniu konopi znakomicie nadaje się do zalewania pelletu.

Jako przynęty lepiej używać pływających kulek niż cięższych od wody ziaren np. kukurydzy. Zdecydowanie nie wszystkie kulki, które stosowałem, przyniosły mi brania. Nie doczekałem się żadnego karpia na pachnące dezodorantem truskawkowe kulki Tandem Baitsa. Z kolei wanilia oraz crab&banan tej samej firmy okazały się skuteczne. Za bezkonkurencyjne uznałem jednak tutti-frutti Star Baitsa. Podaję oczywiście tylko te przykłady, które sam zastosowałem.
Z pewnością istnieje wiele dużo bardziej skutecznych kulek. Jest ich obecnie na rynku tyle, że to już tylko kwestia rachunku prawdopodobieństwa i czasu, którym dysponujemy, by je wszystkie testować. Nie jestem specem od kulek - nie lubię na nie łowić, wolę stare przynęty i metody. Prawdą jednak jest, że dzięki Metodzie złowiłem pierwsze karpie na kulki. Sugerowałbym jedynie, by kupując kulki kierować się opiniami karpiarzy (o dziwo znakomicie odzwierciedlają one skuteczność kulek), a także tym, by kulki miały bardzo silny i naturalny zapach. By nie pachniały jak sok owocowy z dezodorantem. Nie uważam, by to było niezbędne, ale załadowany koszyk z zanętą i kulką polewam czasami boosterem - szczególnie bananowym.


Koszyk nabity ciastem z pelletu. Kulka polana boosterem wciśnięta jest w zanętę, a haczyk wisi luźno. Zestaw gotowy to zarzucenia!

Jeden akapit należałoby poświęcić jeszcze problematyce sygnalizacji brań. Jak napisałem na początku, śląski cumel nie nadawał się do łowienia feederem. W przypadku Metody jest podobnie. Lekkie bombki są lepszymi sygnalizatorami od ciężkich swingerów - nie marnują po prostu karpiowych brań. Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto je zastosować. Doskonale pokazują one, co dzieje się na dnie. Łowienie na metodę to nie oczekiwanie przez kilkanaście godzin na pierwszy pisk sygnalizatora. Najczęściej sygnalizator piszczy co kilka minut, gdyż zestaw atakują różne ryby karpiowate. Bombka bardzo dobrze pokazuje takie brania unosząc się na 10 - 15 cm. Nie ma sensu zacinać w takiej sytuacji - wyciągniemy jedynie koszyk pełen zanęty, najczęściej z kulką wciąż tkwiącą w zanęcie. Ruchy bombki pozwalają natomiast na ocenę stanu, w jakim znajduje się koszyk (Czy nie ugrzązł w mule? Czy wciąż jest w nim zanęta?). Warto zrezygnować z elektronicznych sygnalizatorów - będą nas i łowiących obok jedynie denerwować. Łowienie na metodę to prawdziwa szkoła cierpliwości i opanowania. Nie spieszmy się z zacinaniem. Jeśli weźmie karp, to bombka podskoczy do kija, a ze szpuli zacznie uchodzić żyłka. I to jest najwspanialsze w łowieniu karpi.

Wiosna wcale nie tak daleko. Te kilka miesięcy, które zostały do pierwszych zasiadek, warto spożytkować na zorganizowanie pelletu, odpowiednich koszyków, krętlików, haczyków. Nie są to duże wydatki, a szanse na wiosennego karpia są spore. W końcu ile można męczyć szczupaki!

Gismo







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1716