Srebrzyste cudo zamiast sandacza
Data: 05-12-2007 o godz. 10:30:00
Temat: Spinningowe łowy


Witam wszystkich! Chciałem się z Wami podzielić jedną z kilku wspaniałych przygód, które przeżyłem w tym roku nad wodą. Jest to mój pierwszy artykuł i mam nadzieje, że się Wam spodoba.
Życzę miłego czytania.



27 sierpnia b.r., godz.5.00: jestem jeszcze w pracy, powoli kończy się III zmiana, a mnie jakoś specjalnie nie chce się spać. Po chwili zastanowienia w głowie rodzi się pomysł wyjazdu na rybki. Tylko na co się nastawić? Może by tym razem popływać za okoniem. Ostatecznie decyduję się zapolować na sandacze dlatego, że kilka dni wcześniej znakomicie żerowały, więc i tym razem nie powinno być źle.

Po pracy szybko udaje się do pobliskiej piekarni, w której jak zawsze czekają na mnie pyszne bułeczki, którymi mogę się posilić na przerwie w łowieniu. Następnie jadę szybko do domu, aby ugotować herbatę do termosu i pozbierać cały sprzęt wędkarski. Wszystko spakowane, więc wskakuję do mojego 10 letniego "Białego rumaka", tzn. Peugeota 106 i gnam nad moją ulubiona wodę.

Godzina 8.15: jestem nad zbiornikiem na Tresnej - dzień zapowiadał się pogodnie, termometr wskazywał 23 st. C. Pozostało zwodowanie łodzi, uzbrojenie jej w niezbędne akcesoria i można wyruszać na wyprawę.
Po kilkunastu minutach jestem już na wodzie, płynę na znane mi miejscówki, z których wyjąłem w tym roku kilka ładnych drapieżników. Najpierw staję na 11-tu metrach, sonar pokazuje grupę ryb w miejscu przeze mnie obławianym, jednak to napłynięcie nie przynosi efektów.
Około godziny 10.00 na zbiorniku zrobiła się spora fala, która utrudniała spinningowanie. Panujące warunki zmuszały mnie do ogromnego skupienia, aby nie przegapić oczekiwanego "pstryknięcia". Nie poddawałem się i cały czas próbowałem to tu, to tam rzucać moim wabikiem w poszukiwaniu ryb. W pewnym momencie, gdy szybko zwijałem plecionkę z przynętą by wykonać następny rzut, poczułem niesamowite uderzenie.
Szczupak! – pierwsza myśl jaka mnie naszła po zachowaniu się ryby w początkowej fazie holu. Jednak przed oczami miałem nadal błysk srebrzystych łusek, które widziałem przez ułamek sekundy po ataku. Dobrze ustawiony hamulec zadziałał w odpowiednim momencie, kiedy ryba zrobiła gwałtowną ucieczkę w głębie zbiornika. Po kilku odjazdach zaczęła słabnąć i mogłem powoli podciągnąć ją w stronę łódki. Teraz już wiem na sto procent, że jest to boleń - widzę jego piękne srebrzyste łuski odbijające się od promieni słonecznych. Dostrzegłem też moją gumę wystającą z pyska, ale i zauważyłem hak mocno wbity w szczękę ryby - troszkę mnie to uspokoiło. Jest już tak blisko, że prawie ją mam w swoim podbieraku, jeszcze kilka chlapnięć ogonem i moja zdobycz jest w siatce podbieraka.
Udało się! Radość jest ogromna - to mój pierwszy tak wielki boleń. Miarka pokazała 75 cm, a waga 4 kg. Owa piękność pokusiła się na białego 10 cm ripera.

Łapię za telefon i dzwonię do mojego taty, aby się pochwalić złowioną rybą. Tata jest pełni podziwu, gratuluje wspaniałego połowu. Emocje opadają i trzeba wracać do życia. Spoglądam na zegarek i okazuje się, że jest młoda godzina. Postanawiam jeszcze zostać i trochę połowić, choć zaczynam odczuwać zmęczenie nieprzespanej nocy.
Przestawiam się na trochę płytszą wodę, gdzie znajdują się tzw. "garby podwodne" - ulubione miejsca sandaczy i szczupaków. Na sonarze widzę górkę. Jest na 6,5 m. Postanawiam przepłynąć kilka metrów za nią tak, abym mógł przeciągać po niej moją przynęte.
Kotwiczę na 9 m i biorę się za łowienie. Zakładam białe kopytko z zielonym grzbietem i wykonuję pierwszy rzut. Gdy przynęta znalazła się na dnie zacząłem ją powoli zwijać, robiąc co jakiś czas agresywny podskok. Choć tym razem nic nie połyka przynęty zauważam jakże ważne dla spinningisty lekkie trącenia gumy. Jest to dla mnie znak, że trzeba coś zmienić, aby skusić rybę do zdecydowanego ataku. Zmieniam kij, którym łowię agresywnie na bardziej miękki o spokojnej akcji. Być może na chimerycznie żerujące sandacze taka zmiana będzie kluczem do sukcesu. Robie kilka rzutów i na mojej szczytówce zauważam wyczekiwane od samego rana pstryknięcie. Zauważone branie kwituję mocnym zacięciem. Jest - mam sandacza, bo idzie jak kawałek foli wyrwanej z dna. Przyjemne przygięcia szczytówki zwiastują rybę około 60 cm. Jest przy dnie tuż obok łódki. Zaczynam pompowanie, po chwili jest już pod powierzchnią wody, próbuje uciekać pod łódkę, nie pozwalam mu na to, bo mogło by się to skończyć zaczepieniem o kotwicę. Po chwili pokazuje się sandacz, taki na którego czekałem, bo na oko ma ponad pół metra. Łapię za podbierak, bo ryba jest już gotowa do podebrania, wychylam się za łódkę i zagarniam rybę - jest! Znowu się udało.

Ponownie ogromny uśmiech zarysował się na mojej twarzy. Wznoszę wzrok ku niebu i dziękuje za kolejną piękną rybkę. Mierzę sandacza i okazuję się, że ma 57 cm - całkiem przyzwoity.

Po tych emocjach związanych ze złowieniem bolenia i sandacza kończę łowienie. Pozostało pakowanie całego sprzętu i spłyniecie do brzegu, gdzie rozpoczynała się moja przygoda. Było tam kilku wędkarzy łowiących na grunt, jak wiadomo nie obyło się bez sesji zdjęciowej.

Szkoda, że na łodzi nie miałem aparatu - wówczas złowiony boleń mógłby wrócić do wody. Wiadomo, że nad rozlana zupą nie ma co płakać i rozwodzić się, bo to i tak nic nie zmieni. W przyszłości można jedynie temu zapobiec, zabierając zawsze ze sobą aparat.

Tak zakończyła się moja przygoda z sandaczem i boleniem. Mam nadzieje, że i Was spotkały równie podobnie udane wyprawy na rybki.
Może trochę powiem o sprzęcie, którym się posługiwałem w tym dniu. Łowiłem na kije Dragona- Team Dragon 14-35 g, 2,10 m i Millenium 7-35 g, 2,60 m. Kołowrotki to Okuma Epix ERS 30M i Konger Maxi 910 RX. Na kołowrotkach miałem nawinięte plecionki Dyneemax 0,18 mm 15,1 kg i Berkeley Fire Line 0,15 mm 7,9 kg. Jako przypon posłużył mi wolfram o wytrzymałości do 9 kg ze Spinwala.
Pozdrawiam wszystkich i życzę równie udanych wypraw.

Wojto-ryba







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1706