Spotkanie nad Odrą: 05-06.10.2007
Data: 17-10-2007 o godz. 20:50:00
Temat: Wieści znad wody


Październik, obok września, to jeden z najlepszych miesięcy do zasiadki na sandacza. Potwierdziły to wyniki z ostatnich dni. Ziomek najpierw na wspólnym wyjeździe Pogawędkowiczów z Zielonej Góry (The_animal, Ppp1000, Grubyzwierz), Krosna Odrzańskiego (Ziomek) i Jeleniej Góry (Czarnyy) trzykrotnie miał przyjemność powalczyć z sandaczami, potem w "Galerii" uraczył nas zdjęciem swojego sześciokilowca.



Logicznym było więc, że pierwszy weekend października spędzimy nad Odrą. W ramach weekendowych łowów mieliśmy zamiar zaliczyć dwie zasiadki: piątkowy wieczór i sobotni poranek. W ostatniej chwili okazało się, że w sobotę dołączą do nas Adalin i Animal. Miał również się pojawić ppp1000, ale w ostatniej chwili coś mu wypadło i został w Zielonej.

Piątek był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Nad wodą zjawiliśmy się ok. 16.30. Ziomek poszedł w górę rzeki sprawdzić przydatność kilku główek do sandaczowej zasiadki, a ja zacząłem łowić żywczyki. Nie minęło 30 minut jak Ziomek powrócił z rekonesansu. Wiedziałem, że nie przyjdzie z pustymi łapami. Mógłbym się założyć o litra, że przyniesie przynajmniej jednego sandacza. I się nie myliłem! Rybka, jak na Ziomka, nie była za wielka, ale zawsze to wymiarowy sandacz. Było pewne - żerują.

Zajęliśmy dwie sąsiednie główki. Każdy z nas zarzucił zestawy i czekaliśmy na brania. Pierwszy doczekał się Ziomek. Udało mu się nakłonić do współpracy sandacza podobnych rozmiarów do poprzedniego. U mnie niestety nadal była cisza. Około 19.30 Ziomek przyszedł na moją główkę. Po zarzuceniu zestawów wdał się ze mną w rozmowę na temat przyszłych wypraw. Nagle zwrócił uwagę na moją wędkę. Masz branie- odparł. Spojrzałem na wędkę - ta ani drgnie. Żyłka jak ją przysypałem piachem, tak nadal w nim tkwiła. Zero odjazdu, zero wysnuwania żyłki ze szpuli. Gdzie on widzi to branie?! Masz branie! - powtórzył. W tym momencie wziął wędkę i wybrał luz. Dał mi instrukcję, jak "wyczuć branie sandacza".
Faktycznie!! Z drugiej strony coś "telegrafowało". Zaciąłem… "POOODBIEEEEERRAK!!!!" - chciałem krzyknąć, ale się w ostatniej chwili powstrzymałem. Holowałem coś malutkiego. Sandaczyk miał niewiele ponad 30 cm. Biorąc pod uwagę, że to właściwie moje pierwsze sandaczowe łowy, dobrze, że w ogóle coś złowiłem… (ale się pocieszam, haha!).
Przez następne kilkadziesiąt minut żaden z nas nie miał kolejnych brań, pojechaliśmy więc do domu.

W sobotę rano dołączyli do nas Adalin i The_animal. Gdy dotarliśmy na łowisko było wciąż ciemno. Ziomek starał się złowić żywca, a my rozeszliśmy się po główkach. Pierwsze branie miał Adalin. Złowił miarowego sandacza, porównywalnego do tych ziomkowych.

Niedługo później również Animal wyjął sandacza, lecz była to sztuka niewymiarowa. Ziomek i ja mieliśmy dalej puste konto. Po kilkudziesięciu minutach na główce Animala znowu zrobiło się zamieszanie. Tym razem sandacz był wymiarowy.

Mijały kolejne minuty, a brań nie było. Słońce zaczęło powoli przebijać się przez mgłę, stwarzając niepowtarzalny klimat…

W miarę upływu minut dzień odkrywał kolejne piękno natury. Na licznych pajęczynach osadzała się rosa, tworząc niesamowite kompozycje.

Czasem warto choćby dla takich chwil wybrać się nad wodę. Tylko my i natura… BUM !! Z zadumy wyrwał mnie bóbr, który spłoszył się na mój widok. Swoim ogromnym ogonem walnął w powierzchnię wody, rozbryzgując ją na boki… Nie ma co! Trzeba zmienić główkę. W chwili, gdy zwijałem zestawy słyszałem, że ktoś wyżej zanęca kulami zanętowymi. To Animal sypnął grubo na leszcza. Jak się później okazało za wiele brań nie miał.

Przeniosłem się trzy główki wyżej. Na sąsiedniej główce siedział "miejscowy". Nęcił kulami leszcza, miał również zarzucony zestaw na sandacza. Jednak jedynym jego zajęciem było przypalanie papierosów.
Zarzuciłem zestawy i zacząłem czekać na branie. W międzyczasie zadzwoniłem do Ziomka po świeże info. Był bez brania. Próbował na wiele sposobów, jednak sandacze odmawiały współpracy. Animal i Adalin po porannych braniach również nie odnotowali jakiejkolwiek aktywności mętnookich. Jednak się nie poddawaliśmy. Plan był taki, aby łowić przynajmniej do południa.
The_animal wykorzystując przerwę w braniach i pstrykał fotki.


Przyczajony Ziomek.


Poranna gimnastyka "by Adalin".

Brak ruchu na wodzie spowodował, że zacząłem się z lekka nudzić. Dodatkowo dopadło mnie burczenie brzuszne. Trzeba było coś zjeść! Na szczęście w plecaku miałem zapas kiełbasek i chleb. Kiełbasa na surowo słabo smakuje, postanowiłem więc rozpalić ognisko. Sprawa byłaby prosta, gdybym miał dostęp do drewna. Przebiegłem główkę wzdłuż i wszerz, pozbierałem patyczki i ułożyłem je w stos na zużytym grillu. I tu pojawił się problem. Wszystko, co zebrałem było wilgotne. Przeszukałem plecak i kieszenie w poszukiwaniu papieru. Lipa!

Po ok. 1,5 godziny byłem tak zdesperowany, że chciałem spalić kartę wędkarską. Na szczęście miałem stare pozwolenia na wody. Dzięki nim i wysuszonym w kieszeni wiórom rozpaliłem ognisko! Drewna było mało, wziąłem więc kiełbaski "na dwa kije", żeby szybko je usmażyć. Ach… co to było za jedzenie… Nie ma nic lepszego dla wygłodniałego wędkarza, jak kiełbasa z ogniska z przywędzonym chlebem. W międzyczasie, gdy szamałem kiełbachę zadzwonił Ziomek. Szukał kluczy do auta, bo zamknąłem w nim jego śniadanko. Niestety…
Klucze miałem przy sobie. A że ani jemu, ani mnie, nie chciało się dreptać prawie kilometr, to łowił na głodniaka.

Mijała minuta za minutą, a brań nie było. Postanowiłem więc wrócić do chłopaków. Wszyscy łowili na główce Adalina. Ziomek miał skubnięcia na spinning, ale nie udało mu się zaciąć ryby.


Dumni Łowcy.

Koło południa powoli zaczęliśmy się zbierać do domu. The_animal został do wieczora. Na pożegnanie pstryknął nam fotkę.

Grubyzwierz
foto: Grubyzwierz, The_Animal, Ziomek







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1652