Wyprawa na Święto Wieprzy
Data: 25-09-2007 o godz. 19:45:00
Temat: Wieści znad wody


Pierwszego września 2007 odbyła się piąta już edycja zawodów z cyklu Święto Wieprzy. W sobotnie przedpołudnie na rynku w Sławnie zebrała się setka wędkarzy pragnących złowić troć i wygrać zawody.



Staliśmy z Markiem przyglądając się tym wszystkim mniej lub bardziej wytrawnym trociarzom. I mimo, że impreza nosi miano zawodów, o żadnej presji nie ma tu mowy.

Żadnego biegania na łowisko, żadnego wyścigu do najlepszej miejscówki.
Do tego wszystkiego jeszcze piękna, sielankowa pogoda, czegoż chcieć więcej... Oczywiście ryb.

Oficjalna część zawodów przebiegła szybko i sprawnie i wszyscy zaczęli się rozjeżdżać na łowiska. Chodziliśmy nasłuchując, gdzie kto się wybiera i czy aby wytypowane przez nas miejscówki nie będą oblegane.
Stary Kraków - tam mieliśmy jechać, niestety – jak się okazało - nie tylko my. Cóż nie zawsze ma się to co chciało by się mieć. Zebraliśmy się i po krótkiej chwili ruszyliśmy w stronę Mazowa. Zjeżdżając z mostu okazało się, że nad rzeką stoi już jeden samochód. Pogawędziliśmy więc chwilkę z rozpakowującymi się wędkarzami, wysłuchaliśmy rad stałych bywalców i doszliśmy do wniosku, że zostajemy. Marek z Dzieckiem ruszyli do góry, ja w dół. Obrałem sobie jak zwykle najtrudniejszą drogę i wpakowałem się w dziki busz. O łowieniu nie było prawie mowy. Gałęzie, gałęzie i jeszcze raz gałęzie. Usiadłem na trawie, wyciągnąłem aparat i pstryknąłem kilka ujęć.

Krótka sjesta i wracam do łowienia, a raczej do prób obłowienia kilku wolnych od uniemożliwiających oddania rzutu gałęzi. W jednej z takich przerw mam branie, mały szczupaczek uderza w niewiele mniejszą od siebie blaszkę i na jego szczęście nie trafia w kotwicę. Dzwonię do Marka. I tu miła wiadomość: Dziecko ma rybę. Może to nie troć, ale ładny szczupak cieszy oko. Wracamy pod most.

Chwilę gawędzimy i jeszcze na odchodne rozchodzimy się w okolicach samochodu, żeby posłać nasze wabie do wody z nadzieją na atak troci.
Tym razem Marek ma szczęście. Spod mostu w jego blaszkę wali trotka. Spływa z przynęta kilka metrów i niestety wypina się. Szkoda...

Wracamy. Jedziemy do Pomiłowa. Tam czeka na nas poczęstunek: ciepła grochówka, kiełbaski i zimne piwko. Można odpocząć i nacieszyć oczy rybami, jakie przynieśli inni zawodnicy. Biesiada trwa do późna, my jednak zbieramy się wcześnie, żeby odpocząć po długiej podróży.
Wracamy na kwaterę. Tam przy herbacie snujemy długie opowieści i wspomnienia naszych wypraw.

Następnego dnia wstajemy wcześnie, żeby być nad woda przed wszystkimi. Jedziemy na stary Kraków. W las, w ciszę. Wracamy do miejsc, które najbardziej wryły nam się w pamięć w czasie poprzednich zimowych wypraw.
Jakże inna jest teraz rzeka. Jak niesamowicie bajkowo wygląda zielony krajobraz przecięty kawową wstęga rzeki. Tak kawową, po deszczach Wieprza nabrała koloru kawy z mlekiem.

Pada, jest chłodno. Idziemy w pełnym rynsztunku nad wodę. Mój aparat wbija mi się w bok już dość obtłuczony po przedzieraniu się przez gęstwinę podczas sobotniego wędkowania. Jest cicho, tak cicho i spokojnie. Przykucam pod krzakiem na jednej z prostek i rzucam wobler między gałęzie na przeciwległym brzegu. kilka obrotów korbką i na środku nurtu mam uderzenie. Zacinam i jest. Marek już pędzi z aparatem, a ryba w silnym nurcie rzeki daje przyjemny opór na kiju. Może nie jest wielka, ale jest, czuje jak młynkuje. Gdy Marek jest tuż za mną, gdy wyciąga aparat, żeby zrobić pierwsze zdjęcie, moja młynkująca troć okazuje się być szczupakiem. Serce nadal wali jak młot, ciśnienie wypycha żyły na skroniach, a pod powierzchnią wody szczerzy do mnie swoje białe zęby zielonoboki drapieżca.
Co czuję? Rozczarowanie, żal? Chyba ani jedno, ani drugie. Radość z brania i bycia nad tą przepiękną rzeką zaciera te wszystkie negatywne uczucia. Jest wspaniale.
Idziemy dalej schodząc w dół. Odkrywam miejsca, które śniły mi się nocami, miejsca w których z taką wiarą w sukces w styczniowe dni próbowałem skusić do brania trotki. Miejsca pełne wspomnień nie do zatarcia. W jednym z nich dwa lata temu straciłem wędkę. Takich wypraw się nie zapomina, takie przeżycia zostają w nas na zawsze. Niezatarte, ciągle żywe chwile, do których każdy z nas z taką lubością powraca. W dni bez wędki, w dni postu od naszej pasji.

Wszystko co dobre szybko się kończy musimy wracać. Wychodzimy w las i szukając drogi powrotnej, przedzieramy się przez potoczki, bagna i łąki. Nie jestem w stanie się powstrzymać i zostaję w tyle, robię zdjęcia. Dziecko z Markiem przechodzą nad potokiem po starym zwalonym drzewie. Są tacy maleńcy, prawie nikną między wielkimi drzewami i wysokimi skarpami wąwozu. Jak się później okaże większość zdjęć przepadnie.

Jedziemy jeszcze na chwilę do Mazowa, a stamtąd do Pomiowa, na uroczyste zakończenie zawodów. I tym razem też oglądamy ryby.

Czas kończyć imprezę, jeszcze tylko rozdanie nagród, podziękowania, ostatnie rozmowy i umawianie się na kolejne spotkania nad wodą.

Nie chcemy wracać, Wieprza po raz kolejny i ze zwiększoną mocą nas urzekła. Urzekła swoim nurtem, zakrętami, swoją magiczną mocą i pięknem. Urzekła nas rybami...

Po raz kolejny wielkie dzięki dla organizatorów i uczestników za niesamowita atmosferę, za dwa pełne emocji dni.

Wielkie dzięki dla Marka i Dziecka za kolejna wspólna wyprawę i przegadane godziny nad woda. Do następnego razu…

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1647