Jazio
Data: 19-08-2007 o godz. 15:30:00
Temat: Spinningowe łowy


Dwa tygodnie polowania na sandacza okazały się totalną klapą. Wiele miejsc, wiele przynęt. Rezultatem były dwa delikatne pstryknięcia. Jest źle, powiedziałbym nawet, że tragicznie.



Jedynie okonie w przerwach często siadały na wklejance, lecz żaden nie potrafił przekroczyć bariery 25 cm. Nic ciekawego, właściwie można by powiedzieć: standard. Potrzebny mi jest tydzień przerwy od ryb. Nie mogę powiedzieć, że od wędkarstwa, bowiem co wieczór mam przed oczyma metrowe sandacze…
Minął tydzień spędzony przed monitorem komputera. Dzwoni mój Tata: "Tomek, może pojedziemy na zwiad z echem?” Mnie nie trzeba namawiać. W piątek wieczorem melduję się w Pułtusku.

W sobotę rano wypływamy z portu Domu Polonii. Mimo, że miał być to wypad o charakterze typowo rekonesansowym, wziąłem ze sobą wędki. Mój Tata zresztą też. Popływaliśmy trochę w poszukiwaniu ciekawych miejsc pod względem struktury dna. Kilka znaleźliśmy. Takich sandaczowo - sumowych. O dziwo na echu nie widać ryb. Jedna na kilometr. W końcu nie wytrzymujemy i rozkładamy wędki, które do tej pory leżały pod pokładem motorówki. Dno na 2,5 m. Twarde, w pobliżu opaski. Zero ryby na sondzie. Szybkie kilka rzutów. Za trzecim mam pobicie na 4 cm woblera. Mały szczupaczek.

Tak się składa, że łowię z brzegu lub pływam pychówką po Narwi na wiośle, co nie daje zbyt wielu możliwości. A teraz… teraz jest motorówka. A może by tak na klenia??

Po kilku minutach narady płyniemy we wskazane przeze mnie miejsce, które na wiośle jest dla mnie nie do osiągnięcia.

Wieje silny wiatr i siąpi mżawka. Po dopłynięciu na miejsce pozostała jedna niewyjaśniona sprawa: jak zbliżyć się do potencjalnego stanowiska bez zrobienia rabanu… Nie było lekko. Ustawienie się w odpowiednim miejscu zajęło 30 minut. Kątem oka widzę wzrok Taty, który myśli że zwariowałem: "Spływać 100 metrów, żeby ryba nie usłyszała"? Mimo półgodzinnych wysiłków nie stanęliśmy idealnie, tylko trochę za daleko. Trudno, nie będziemy więcej ”cudować”. Silny wiatr, który buja łódkę na wszystkie strony dodatkowo stanowi spore utrudnienie. O precyzyjnym rzucie woblerem nie ma mowy zwłaszcza, że ze względu na odległość wypada łowić pływającym. Trzeba rzucać w okolice miejscówki i spuszczać woblery 20 metrów niżej.

Rzucam. Siedzi! Nurt jest silny, a ja mam delikatną wklejankę, więc opór ryby nie pozwala od razu oszacować jej wielkości. Niestety to szczupak. W dodatku mały. Trzy kolejne rzuty i …siedzi! Tym razem mały okonek. Za naszymi plecami nieubłaganie nadciąga w naszym kierunku ciemna, duża chmura. Zaraz lunie na całego. Kolejny rzut, wobler spływa 20 metrów i zaczynam go prowadzić w okolice miejscówki. Bach! Potężne uderzenie! Siedzi, coś większego.

Hamulec daje o sobie znać kilka razy. Ryba jest daleko, nie jestem do końca pewny, czy to kleń, bo to nie było takie typowe kleniowi kopnięcie. Kilka krótkich odjazdów i widzę już z daleka rybę. To na pewno nie kleń… to chyba jaź! Podciągam rybę pod łódkę i rzeczywiście widzę pięknego jazia.

… mam! Szybkie zdjęcia, buziak i jazio wraca z powrotem na swoją jaziową miejscówkę!

Za kilka minut mam jeszcze jedno branie, dźwięk hamulca i luz. W tym samym momencie, ze wspomnianej wcześniej chmury zaczyna padać solidny deszcz. Trzeba wracać. Tym razem z tarczą. I kolejną wędkarską przygodą.

bysior







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1628