Okonie
Data: 17-07-2007 o godz. 06:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Jaki jest sens opisywania dawnych łowisk i powracania do przedawnionych technik połowów? Czy są to tylko nostalgiczne wspomnienia? Czemu może służyć takie przywoływanie przeszłości? Powiedzenie, że nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki, dla wędkarzy jest nie tylko poetycką przenośnią, ale potwierdza też wędkarską praktykę.



Właściwie trudno jest porównywać dzisiejsze metody łowienia, nawet z tymi z przed dwóch czy też trzech lat. Gwałtowny rozwój technologii wytwarzania sprzętu, "rewolucja gumowa", echosondy, zastosowane do budowy wędzisk włókna węglowe, nowoczesne plecionki i inne wynalazki, zmieniły wędkowanie. Między innymi umożliwiły przedłużenie sezonu spinningowego do późnej jesieni.

W latach 70-tych, łowienie drapieżników na spinning, przy niskiej temperaturze powietrza, przynosiło kiepskie wyniki. Opisywanie możliwości, które dają nowe technologie, to zadanie beznadziejne. Na pewno nie jesteśmy w stanie wyczerpać tematu. Sami wędkarze nie zdołali jeszcze znaleźć wszystkich zastosowań dla tego, co otrzymali od producentów. Jednak, mimo niewątpliwych korzyści, można odnieść wrażenie, że współczesne wyposażenie, służące do sportowego połowu ryb trochę demoluje idee, które zawsze przyświecały wędkarzom - sportowcom.

Wracając do postawionego na początku pytania - czy widzicie sens w opisywaniu starych metod połowu?
Czas ich świetności przeminął. Ale jeżeli przyjmiemy za fakt, że stosowane wtedy techniki połowów świadczyły nie tylko o względnej sprawności wędkarzy, ale i o ograniczeniach, które one niosły, możemy trochę w inny sposób spojrzeć na trącące myszką, melancholijne, bo widziane z naszej współczesnej perspektywy, nierealne obrazy "dziwnych czasów".

Przecież nadal wędkarzom utrudniają życie różne problemy. Na pewno nie takie same jak dawniej. Może mimo wszystko w tych "przykurzonych" i idealistycznych relacjach znajdziemy jakieś wskazówki dla współczesnego, nowoczesnego wędkarstwa.
Wirówka stosowana do łowienia okoni nawet nie umywa się do obecnie stosowanych gum czy paprochów. Równocześnie nie można z całą odpowiedzialnością twierdzić, że nie ma wędkarzy, którzy mają wybitne osiągnięcia, łowiąc obecnie na blachy obrotowe. Nie byłaby to opinia odpowiadająca rzeczywistości. Taka jest natura wędkarstwa, że umożliwia różne, nawet najbardziej nieprawdopodobne i bardzo zindywidualizowane podejście do problemów technik połowów. I dobrze.

W latach 70-tych i 80-tych, bardzo często łowiłem okonie w Zalewie Zegrzyńskim. To sztuczne jezioro było pełne garbusów. Miejsce bytowania decydowało o wyglądzie ryb. Przy dnie, w spokojnych, cichych, oddalonych od głównego nurtu zatokach, występował ciemno ubarwiony, niewielki okoń, pokryty gdzieniegdzie czarnymi kropkami. Ten rodzaj okonia żerował praktycznie cały dzień i można było go wyławiać regularnie, co kilka, kilkanaście minut, przemieszczając się łodzią po wybranym akwenie.

Znacznie ciekawsze było polowanie na jaskrawo ubarwione okonie, żerujące w starym korycie rzeki. Tu ryby były znacznie większe i silniejsze. Do połowów używałem pełnego, szklanego, bardzo miękkiego wędziska Germiny, o długości 180 cm. Kołowrotka Mitchell, na który nawijałem żyłkę o średnicy 0,30 mm. Stosowanie żyłek o mniejszych średnicach było ryzykowne, nie tyle z powodu wielkości i siły ryb, co za przyczyną bardzo kiepskiej jakości gorzowskich wyrobów. Mimo wszystko muszę jednak przyznać, że zestaw ten połączony z wirówkami Meppsa i warszawskiego Suma był niezawodny. Należało go tylko odpowiednio używać. Przez dłuższy czas był on moją tajną bronią.

Można powiedzieć, że główną zasadą, obowiązującą podczas łowienia drapieżnych okoni jest to, aby wirujące przynęty prowadzić bardzo wolno i bardzo blisko dna. Myślę, że wszyscy, którzy jeszcze łowią wirówkami potwierdzą tą opinię. Poza tym okonie od czasu do czasu można skusić zmianą rytmu prowadzenia blachy i kierunku jej poruszania. Najskuteczniejsze jest jednak wolniutkie, równomierne przeciąganie wirówki nad samym dnem.

Moim ulubionym miejscem był stok podwodny, część zalanego koryta, na który nacierał nurt przepływającej przez jezioro rzeki. Ogromna, leniwie płynąca masa wody, uderzała w prawie pionową ścianę złożoną z głazów, przyrośniętych do nich muszli, zatopionych konarów drzew, następnie zmieniała kierunek, poruszając się już równolegle do pozostałej części stoku.
Po wyrzuceniu Meppsa Aglii nr 3 (model złoty w czerwone kropki) na odległość około trzydziestu metrów czekałem, aż opadnie ona na dno. Trwało to dosyć długo, gdyż głębokość wody u podnóża stoku wynosiła prawie 7 metrów. Na Zalewie Zegrzyńskim oznacza to głęboki dół. W miejscu położonym obok, w którym woda poruszała się już równolegle do stoku starego koryta rzeki lub górki podwodnej, rozpoczynając skręcanie żyłki należało poderwać gwałtownie wirówkę z dna. Gwarantowało to wyholowanie okonia. Gromadziły się one na samym dnie zagłębienia, poukrywane za rozmaitymi przeszkodami. Gwałtowny ruch blachy prowokował je do ataku.

Można powiedzieć, że szybkie podciągnięcie przynęty pionowo w górę jest chyba najstarszą i najlepszą sztuczką, na którą nabierze się prawie każdy okoń, niezależnie od tego, czy używamy woblera, wahadłówki, wirówki, czy też przynęty gumowej. Ten sposób prowokowania okoni prawie zawsze działa.

Jednak, kiedy rzucałem wirówką prosto w nurt nacierający na podwodny stok, rzadko się sprawdzał. Z reguły po kilku bezskutecznych rzutach, z przyspieszonym startem z dna, rezygnowałem i kontynuowałem biczowanie wody przepływającej obok, równolegle do stoku, omywającej go. Wiedziałem, że przede mną na wprost jest dużo okoni. Kilka razy miałem okazję obserwować polowanie tych drapieżników, goniących po powierzchni drobnicę. Było ich naprawdę dużo. Nie chciały, jak wtedy sądziłem, atakować moich przynęt, w odróżnieniu od tych żerujących wzdłuż stoku, prowokowanych gwałtownym podnoszeniem przynęty z dna. Okoń, który zdecyduje się na pochwycenie przynęty najczęściej robi to dość gwałtownie. Podczas brania czujemy wyraźne szarpnięcie i przytrzymanie. Przy rzutach wykonywanych pod prąd wody nic podobnego się nie wydarzało. Zwykle po energicznym starcie zwalniałem prędkość zwijania żyłki i dalej prowadziłem wirówkę bardzo wolno, starannie utrzymując tempo przemieszczania się blachy i jej wirowania, z biegiem nurtu, tylko nieznacznie szybciej niż płynąca woda.

Niekiedy obserwowałem szczytówkę mojego miękkiego kija. Zauważyłem, że kilkakrotnie wygięła się ona, tak jakby coś nieznacznie przytrzymało żyłkę lub blachę. Wydawało się, że wirówka pracowała równomiernie, nie czułem żadnego popukiwania, szarpania, ani zmniejszenia oporu stawianego przez spokojnie prowadzoną przynętę. Zresztą nie wydarzało się nic więcej poza nieznacznymi pochyleniami szczytówki wędki. Podczas następnego bezowocnego rzutu, bez uderzenia ryby, kiedy przynęta znajdowała się w pobliżu łodzi, znowu koniec wędki leciutko się ugiął. Zaciąłem trochę na wszelki wypadek, dosyć energicznie i po kilku minutach gwałtownego oporu wydostałem z wody wielkiego okonia. Okazało się, że chwytają one wirówkę podążając razem z nią ku powierzchni wody. W opisywanym miejscu drapieżniki nie rzucały się gwałtownie na przynętę, nie szarpały za nią. Sygnałem brania nawet dużych okazów było tylko bardzo delikatne, kilku milimetrowe pochylenie się szczytówki spinningu. Dlatego mimo częstych brań nie można było dostrzec aktywności ryb.

Po tym odkryciu odszukałem w Zalewie Zegrzyńskim jeszcze kilka podobnych miejsc, w których nurt wody nacierał prostopadle na wysunięty w jezioro stok lub na czołową skarpę górki podwodnej. Wszystkie one obfitowały w duże ryby. Nie tylko okonie, który interesowały mnie najbardziej, ale również sandacze, dość duże szczupaki, sumy i bolenie. Jednak trzeba tu zastrzec, że rapy korzystały z tych stoków tylko w niektórych porach roku. W środku lata wolały żerować w pobliżu grążeli lub na otwartej wodzie.

Na zdjęciu nr 5 przedstawiony jest połów dwóch wędkarzy. Poza tym zostało ono zrobione w czasach, kiedy nie obowiązywały tak drastyczne limity wagowe, ani ilościowe.
Później korzystałem z tego i z innych podobnych miejsc wielokrotnie. Nie potrafię powiedzieć ile ryb padło tam moim łupem, ale w ciągu kilku lat było ich naprawdę dużo. Na innych łowiskach ta metoda chwytania okoni również się sprawdziła. Od tamtego czasu, spinninguję obserwując szczytówkę wędki i odruchowo zacinam przy najmniejszej zmianie jej ugięcia.

Przez wiele lat nie wracałem do domu "o kiju". Połowy zawsze były solidne. Ilość brań również była zadowalająca. Niestety w końcu woda zaczęła się zmieniać. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zniknęły ze środka zalewu wielkie połacie zarośli grążeli i moczarki kanadyjskiej, które były ostoją ogromnej ilości narybku i świetną stołówką dla drapieżników. Na zalewie pojawiła się duża ilość pochodzącego z zarybień sandacza, konkurenta okonia. Znacznie wzrosła liczba osób korzystających z dobrodziejstw wypoczynku nad zalewem. Po prostu w niektórych porach dnia robiło się na jeziorze bardzo tłoczno. Pojawiły się gumowe przynęty. Dotychczas stosowane metody okazały się mniej skuteczne i powoli wyszły z użycia.

Opisując te wydarzenia nie chcę bynajmniej powiedzieć, że byłem prekursorem współczesnej drgającej szczytówki. Poza niektórymi podobnymi detalami, te metody nie mają ze sobą nic wspólnego. Mój sposób na okonie był tylko usprawnieniem metody spinningowej. Korzystałem z możliwości, jaką dawała właśnie ta przynęta, czyli z oporu, jaki wytwarza wirówka podczas holowania. Najczęściej prowadziłem ją bardzo wolno, kilka centymetrów nad dnem, cały czas kontrolując tempo wirowania skrzydełka i oporu jaki wytwarza blaszka.

Ważnym elementem zestawu używanego do tego rodzaju połowów był doskonale pracujący kołowrotek. Musiał się on obracać wyjątkowo lekko i równomiernie, bez najmniejszych dodatkowych zacięć, zakłócających kontrolę obrotów skrzydełka wirówki.
Nie sposób używać wędek z twardymi szczytówkami do łowienia okoni. Z powodu bardzo delikatnych pyszczków tych ryb wędziska, które znajdują zastosowanie do ich połowów muszą mieć delikatne i miękkie szczytówki. A w tym wypadku pozwoliły one dodatkowo obserwować zakłócenia w pracy przynęty, których przyczyną okazały się same okonie.

Producenci sprzętu dla wędkarzy bardzo zręcznie wykorzystują powszechne wśród nas pragnienie posiadania niezawodnych przynęt. Nowoczesny sprzęt podnosi skuteczność połowów. Równocześnie można zaryzykować twierdzenie, że bezustanne pojawianie się na rynku nowości jeszcze bardziej gmatwa i komplikuje wydawałoby się oczywiste zasady uznawane w sporcie wędkarskim. Kiedyś o skuteczności i sprawności wędkarza decydowała umiejętności i jego wiedza o przyrodzie. Obecnie wiedza i doświadczenie sprzedawane są przez handlarzy, doskonale zorientowanych w nowinkach sprzętowych.

Właściwie chcę powiedzieć, że niektórzy z nas ulegają sugestii, którą proponują stoiska ze sprzętem. Niestety najczęściej taki sposób myślenia prowadzi w końcu na łowisko specjalne. Myślę, że to jest przyczyną tak wielkiej popularności tych instytucji. Kupuje się z łatwością sprawność wędkarską, to dlaczego nie kupować i ryb. Pewnie nie jest to niczym złym i nagannym. Można się nawet w takich zachowaniach doszukać działań sprzyjających ochronie przyrody i środowiska naturalnego. Widocznie, wielu naszym kolegom taka rekreacja bez zbędnych "ceregieli" i "idealizmów" odpowiada.

Samara







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1612