Bolechowo – pierwsze starcie
Data: 13-01-2003 o godz. 12:05:38
Temat: Wieści znad wody


Prędzej bym się oparł urokom ponętnej blondynki niż kajkowym namowom na wspólne, podlodowe wędkowanie. Więc kiedy już ostatni raz jęknęła odkładana słuchawka telefonu, wiedziałem, że za kilkanaście godzin będę siedział na kurduplowatym zydelku, popijał gorącą herbatkę, spoglądał z rozczarowaniem na tyci spławik i z niedowierzaniem słuchał „bajań z sandałowego drzewa”, którymi Kajko uwielbia raczyć swoje ofiary. I wiecie co? Cieszyłem się. Nie dość, że miałem spotkać kogoś, kogo bardzo cenię i za wiedzę, i za towarzyskie uroki, to jeszcze miałem doczekać swojego „podlodowego pierwszego razu”.

Podróż minęła o tyle szybko, że zdążyłem wyspać się do końca, wtulony w przybrudzony zagłówek pociągowego siedzenia. Tuż przed ósmą rano gnałem już podziemnym przejściem poznańskiego dworca PKP, gdy z przeciwległego końca zobaczyłem zwalistego chłopa w swoim zieloniutkim, wędkarskim przyodziewku – Kajko, bo on to był, ze zręcznością ślepego słonia omijał zaspanych pasażerów, szukając mojej skromnej osoby. „Jedziemy do ZOO” – taka dyspozycja przywitała mnie na wielkopolskiej ziemi.

”Może być i ZOO” - pomyślałem, próbując nadążyć za susami Kajka, którymi połykał dworcowe schody. Trzaśnięcie drzwi, ryk samochodowego silnika i ekwilibrystyczne manewry kierownicą obudziły mnie na dobre, a stan nawierzchni poznańskich dróg - wręcz ożywił.
Wizyta w ZOO spowodowana była kilkoma sprawami. Przede wszystkim Kajko musiał mi przedstawić Swą uroczą Anię, która akurat miał tego dnia dyżur w ZOO. Po drugie - koniecznie chciał pokazać mi pustynnego kota, załatwiającego swe poranne potrzeby w przybrudzonym piasku. Po trzecie – gorąca kawa. Po czwarte – nasza tajna broń na dzisiejsze wędkowanie – mączniki, które, jak się później okazało, zdechły zaraz po łyknięciu kilku haustów mroźnego, grudniowego powietrza

A gdyśmy już poparzyli sobie usta czarną jak smoła kawą, pogadali z rozespanymi lemurami i obejrzeli pustynnego skoczka, obraliśmy jedynie słuszny tego dnia kierunek – Bolechowo.

Jezioro Bolechowo, leżące na północ od Poznania, to akwen o powierzchni około 6 ha, otoczony gęstym lasem i zabagnionym brzegiem, który pozwala na dotarcie do jeziora „suchą nogą” tylko w jednym miejscu. Maksymalna głębokość tego zbiornika wynosi do 5 metrów. Gospodarzem wody jest Akademia Rolnicza w Poznaniu, a amatorski połów dozwolony tylko członkom koła PZW, działającego przy Akademii. Nic więc dziwnego, że przywitał nas taki oto napis:

Jak już wspomniałem, specyfiką tego jeziora jest utrudniony dostęp do całej linii brzegowej. Połów odbywa się z kładek, na które można dostać się tylko jakąś łódeczką, bądź pontonem. Cóż więcej? Może to, ze każdy z członków koła ma swoje, w wielkim pocie czoła zbudowane stanowisko, które wielkością przypomina werandę okazałego domku letniskowego. A wędkarskie zasiadki, krótsze niż dwunocne, kwitowane są pogardliwym wydęciem warg przez prezesa koła. Tak, tak. Powrót na brzeg usprawiedliwia tylko duża potrzeba Jednym słowem: raj.

Po przybyciu na miejsce przejrzałem niecne zamiary Kajka. Gruby lód sprzyjał powiększaniu powierzchni posiadanych kładek. „Wiesz, na nocce to namiot mi się nie mieści, a grilla przecież nie wyrzucę” - tymi słowami Kajko usprawiedliwiał się przede mną, gdy targałem pale i wbijałem je razem z nim w zamulone dno. Zresztą, najpierw pomogliśmy Rychowi i Zdziśkowi.

A gdy już wszystko było załatwione, przystąpiliśmy do wiercenia dziur.

A gdy już dziury zostały wywiercone, ja zabrałem się za łowienie, a Kajko za pozowanie.

A potem poszliśmy do Gienka, bo tam brały płotki.

Więc wrzuciliśmy po biszkopcie do dziury i zaczęliśmy łowić... na chleb, nie na mączniki.

I było tak pięknie, i sielsko, i w ogóle... Kajko okazał się bardzo gościnny. I inni też. I nawet niespecjalnie mi docinali, gdy w swym debiucie wyciągałem rybkę za rybką. Tylko jakoś tak dziwnie się na mnie patrzyli. Prawo frajera?

Kajko też w końcu zaczął łowić. Zdenerwował się? No cóż, mnie cieszyło, że kamienny wzrok kajkowych kolegów nie skupiał się wyłącznie na mnie.

I tak mijały nam godziny... Piękne to podlodowe wędkowanie. Ciche, spokojne i wcale nie takie zimne. Obeszło się nawet bez cedzaczków do wybierania lodu. Szkoda tylko, że zimowe dni są takie krótkie, a rozkłady jazdy bezlitośnie jednoznaczne. Pożegnaliśmy Bolechowo w dobrych humorach. Kajko ucieszony wizją pysznej kolacji, ja – weekendowym zaproszeniem na otwarcie sezonu. Ale to dopiero w maju, niestety...

adalin







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=161