Godzina zero
Data: 03-06-2007 o godz. 21:43:20
Temat: Wieści znad wody


Już dawno myślałem o tym dniu. Zresztą nie tylko ja. Mój kompan wędkarskich wypraw - Tomek, też nie mógł spać po nocach, wysyłając mi o każdej porze wiadomości na gg oraz sms - y, związane z tym, tak bardzo oczekiwanym przez nas dniem. A co to był za dzień? Dla wielu "zwyczajnych" ludzi ten dzień kojarzy się tylko i wyłącznie z Dniem Dziecka. Ale dla nas wędkarzy, ta data ma zupełnie inny wymiar. Jedziemy na sandacza!



Jest 31 maja. Niestety jestem zmuszony zostać w pracy do godziny 22:00. Ale ma to też swoje dobre strony. Prosto po pracy pojadę po Tomka i punktualnie o godzinie 00:00, mamy zamiar rozpocznąć sezon sandaczowy!

Jestem u Tomka o 22:30, wypijamy po mocnej kawie, ustalamy jeszcze drobne szczegóły, co do miejsca naszego łowienia i taktyki. O 23:00 wyjeżdżamy - kierunek Jezioro Żywieckie. Jezioro znane jest również sporej części Pogawędkowiczów, obecnej na zeszłorocznym (ale ten czas leci) jesiennym Zlocie PW w Oczkowie. Nad jeziorem jesteśmy około 23:30. Mamy pół godzinki czasu na przygotowanie się do łowienia. Przygotowanie zaczynamy od zjedzenia kanapek i od kolejnej porcji kawy. Następnie zbrojenie wędek w przynęty. Postanawiamy, że w pierwszej kolejności w ruch do wody będą szły twistery o kolorach jasnych (perła z brokatem, złote i srebrne twistero - rippery Sandra) i wielkościach 7 - 12 cm. Ja stosuję dosyć lekkie główki 6 g, Tomek łowi troszkę ciężej. Haki od 3/0 do 5/0. Teraz pozostaje nam już tylko ubrać się ciepło, założyć wodery, zainstalować na głowie latarki czołowe i możemu ruszać. Patrzymy na zegarek - jest godzina zero. Wygłaszam krótki komunikat - "Nadejszła wiekopomna chwila" - i wchodzimy do wody.

Miejsce, które wybraliśmy, charakteryzuje się na początku dosyć łagodnym spadkiem, jednak około 20 - 25 metrów od brzegu jest uskok - spad, usłany bardzo dużymi kamieniami. Tam głębokość z około dwóch metrów, zwiększa się do około czterech - pięciu metrów. Za spadem jest już płaski blat, raczej bez gałęzi i innych potencjalnych kryjówek. Wspólnie stwierdzamy, że sandacze powinny stać na tym kamienistym spadzie lub tuż za nim.

Łowimy tak jak w dzień, czyli z opadu. Przy drugim rzucie mam "pstryknięcie", którego nie udaje mi się przyciąć. Przez chwilę nawet się zastanawiam czy to było rzeczywiście branie czy też może nietoperz ( lata go tu mnóstwo), który uderzył w żyłkę. Jednak moje wątpliwości rozwiewa okrzyk Tomka - "Mam!!!". A więc jednak tu siedzą skurczybyki! Patrzę na zegarek - 15 minut po północy.

Mimo, iż sandacz jest niewymiarowy, sprawia nam wiele przyjemności i daje pewność, że muszą być też inne. Zaczynam wierzyć w nocne sandacze na spina. Do tej pory nigdy nie łowiłem sandaczy na jeziorze w nocy na spinning. Tomek zresztą też jest żółtodziobem w tej materii. Rybka dostaje buzi i do wody. Chwilę później i ja mam swoją pierwszą rybę. Po chwili rybka jest już w moich dłoniach. Nie jest duża, może 45 cm. Wraca z powrotem do wody.

Tutaj muszę nadmienić, że wymiar ochronny sandacza w naszym okręgu to 50 cm i został podniesiony w tym roku. Ponadto został wprowadzony limit połowu - do dwóch sztuk. Identyczna sytuacja jest ze szczupakiem.

Po tych dwóch sandaczykach następuje około godzinna przerwa w braniach. My również robimy sobie przerwę. Konsumując resztę kanapek, zastanawiamy się czy nie zmienić miejsca. W tym samym momencie słyszymy głośny odgłos ataku sandacza na stado uklejek. Znaczy się, zostajemy! Ponownie nasze przynęty penetrują toń jeziora. Od godziny drugiej zaczął sie festiwal brań sandaczy. Branie jest średnio raz na 10 - 15 minut. Wiele z nich nie udaje się przyciąć, ale kilka kończy się efektownym holem.

Tomek łowi kolejne 2 sztuki: 45 cm i 47 cm. Natomiast ja doławiam też takiego - 48 cm. Niestety, pomimo przedniej zabawy nie możemy przekroczyć magicznych 50 cm. Po chwili jednak mam zdecydowane branie, kwituję je przycięciem i czuję, że ryba jest troszkę większa od poprzedniczek. Doskonale czuję na kiju jej uderzenie. Gdy ryba jest blisko, wiem już, że jest wymiarowa. Podbieram ją ręką i jestem naprawdę szczęśliwy. To nie jest jakiś gigant, ale sprawia mi niesamowitą przyjemność. Miarka wskazuje 52 cm.

Dziesięć minut później mam kolejne branie - ryba też wydaje sę z gatunku tych okołowymiarowych. Pięknie walczy. Tym razem rybę podbiera Tomek. Sandacz ma 51 cm.

Powoli robi się szarówka, nad wodą pojawia się mgła. Tomek doławia w jednym z ostatnich rzutów kolejnego rozbójnika. Ten ma 46 cm.

Pakujemy się do samochodu szczęśliwi jak nigdy. Nie potrafię oddać tego, co dokładnie czułem, ale muszę powiedzieć, że na ten dzień czekałem od dawna. Mówi się, że faceci to takie - duże dzieciaki... To prawda, a ja dostałem najlepszy prezent na Dzień Dziecka. To była przepiękna noc.

Dziękuję Ci Wodo!

Luk750







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1593