Bałtyckie łososie
Data: 09-05-2007 o godz. 09:50:00
Temat: Morskie opowieści


Wędkujemy już od ponad 20 lat , ale jeszcze nigdy nikomu z nas nie przyszło do głowy, aby spróbować w naszym Bałtyku.
Wertując różne artykuły w Internecie, od czasu do czasu napotykałem ciekawostki o łowieniu w naszym polskim Bałtyku i nie mówię tu o łowieniu dorszy z kutra, lecz o spinningowaniu z plaży.



Okazało się, że te artykuły stały się pożywką dla mojej wyobraźni, która zaczęła mi podpowiadać, by się już dłużej nie opierać, żeby puścić wodze fantazji i dać się ponieść emocjom, przenieść marzenia do rzeczywistości i zacząć je realizować.

Po przeczytaniu marcowego wydania WW wszystko się zmieniło. Narodziło się we mnie nieśmiałe marzenie o wielkiej wędkarskiej przygodzie, na nieodkrytej jeszcze do tej pory wielkiej wodzie.
Zapytałem nieśmiało Szymona, Szymon Mariusza i Tomka, no i zaczęło się. Po przeanalizowaniu kilku wariantów miejsca wędkowania, Krynica Morska wydała nam się najrozsądniejszą z możliwych opcji. Pozostało dopracować szczegóły.

Zaczęliśmy na początek od wertowania gazet, stron internetowych, pytania znajomych. Niestety niewiele się dowiedzieliśmy o bałtyckim łowieniu z brzegu, więc zdani byliśmy na własną wyobraźnie i intuicję oraz kilka nieśmiałych artykułów w Internecie.
Po ustaleniu metody połowu oraz czasu i miejsca, po wielkich zakupach zarezerwowaliśmy kwatery i pozostało nam tylko czekać. To było najgorsze - gdyby nie okres przedświąteczny, to byśmy powariowali, jednak zakupy, sprzątanie ogólny przedświąteczny galimatias pozwolił dotrwać do Wielkiej Soboty. Jeszcze tylko kilka dni, jeszcze tylko świąteczne śniadanie, jeszcze polejemy dzieciaki wodą i można robić miejsce w aucie na wędki.

Wtorek w robocie: jakoś nieobecni, w środę byliśmy już spakowani, a czwartek okazał się najdłuższym dniem w życiu, że nie wspomnę o bezsennej nocy z czwartku na piątek. Nie pamiętam ile razy przewracałem się z boku na bok, ale kiedy zadzwonił budzik, to zerwałem się na równe nogi w pełnej gotowości do wyjazdu.

Wyjechaliśmy o 4.00. Podróż minęła nam bardzo szybko, mieliśmy świetny humor. Kiedy dojechaliśmy do Krynicy wiedzieliśmy, że od tej wspaniałej chwili dzieli nas tylko wykupienie pozwoleń. Byliśmy oczywiście wcześniej umówieni, więc same formalności nie zajęły dużo czasu. Po rozpakowaniu się na kwaterze szybko jeszcze coś zjedliśmy i jak w gorącej wodzie wykąpani wybiegliśmy na plażę. Wydawało nam się, że wszystko co do tej pory zrobiliśmy jeśli chodzi o przygotowanie, zagwarantuje nam rybę pierwszego dnia. Czekał nas jednak zawód - woda była spokojna, wiał lekki wiaterek z północnego-wschodu, niebo od wody odróżniało się jedynie na horyzoncie prawie niewidoczną linią. Podniecenie lekko opadło, ale nadal byliśmy pełni wiary w powodzenie naszego przedsięwzięcia.

Piątek postanowiliśmy spędzić w jednym miejscu, łowiąc metodą gruntową. Na haki trafiły więc robaki i filety wcześnie kupionych w porcie od rybaków płoci.
Próżno jednak czekaliśmy brania, choć kilka razy po wyjęciu zestawów z wody robaków nie było, to w rezultacie nic nie złowiliśmy.


W oczekiwaniu na branie.

Jak widać na zdjęciu pierwsza rewa kończyła się około 100 m od brzegu i jakieś drugie tyle byliśmy w stanie rzucić, akurat za drugą rewę tam, gdzie miały żerować wielkie ryby.

Czekanie na branie mijało w miłej atmosferze, więc bardzo szybko ujrzeliśmy kładące się spać słoneczko.

Sobotnie wędkowanie ustaliliśmy w piątek, umawiając taksówkę, która zawiozła nas około 6 km od Krynicy w kierunku Piasków. Tam też zaczęliśmy drugi dzień wędkowania, tym razem jednak spinningując.

Nad brzegiem przywitał nas przepiękny wschód słońca, bezwietrzny dzień oraz niewyobrażalnie spokoje morze. Pogoda znów nie wróżyła nic dobrego, ale nikt o tym teraz nie chciał rozmawiać. Zauroczeni wędkowaniem w Bałtyku, przez jakieś dwie godziny brodziliśmy pełni sił w wodzie po piersi, w pewnej chwili usłyszeliśmy:
- Maaam! Chłopaki mam rybę - i krzyczał jak dziecko, jakby pierwszy raz w życiu złapał rybę. To Szymon jako pierwszy.

Kij wygiął mu się niebezpiecznie, a hamulec poinformował, że nie jest to zaczep, w który i tak nikt by nie uwierzył. Po kilku minutach holu ryba trzepotała się na brzegu. Wylądowaliśmy za nią, nikt nic nie mówił i patrzyliśmy tylko, nie mogąc wyjść z podziwu, z lekką chyba zazdrością.

Mina Szymka mówiła sama za siebie: ta ryba mogła być o połowę mniejsza, a nic by to nie zmieniło. Każdemu z nas chodziło wtedy po głowie tylko jedno pytanie: na co?
Jakiej Szymon użył przynęty, czym sprowokował tą piękną rybę, kto będzie następny.

Po półgodzinnej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej, obławiając zagłębienia pomiędzy pierwszą, a drugą rewą oraz liczne przybrzeżne zagłębienia. Drugą zdobyczą tego dnia okazała się bałtycka krewetka. Zapewne przypadkowo znalazła się pomiędzy Mariuszem, a jego blachą.

Oczywiście posłużyła później jako przynęta w wieczornym wędkowaniu z gruntu.

Po godzinie w podobnym miejscu - jeśli chodzi o ukształtowanie dna - tym razem to Mariusz holował następnego łososia w bardzo widowiskowy sposób. Ryba zaskoczona najpierw ruszyła jak parowóz do przodu, po to tylko, by po chwili wyskoczyć jak z procy w powietrze. Każdy zamarł w bezruchu, ale wytrawny spinningista, jakim jest Mariusz, jednym ruchem kija odzyskał w pełni kontrole nad rybą, choć ta wcale nie miała zamiaru dać za wygraną.
Odbiła w prawo i niemal wplątała by się w plecionkę oszołomionego całym zamieszaniem Tomasza, który zamiast szybko zwinąć swoją przynętę, stał z otwartymi ustami i patrzył na całe zdarzenie z wielkim niedowierzaniem.

Jak poprzednio, szybko udało się wylądować rybę na brzeg, gdzie czekała już przypadkowa grupka spacerowiczów.


Łeb w łeb jedna do drugiej.

Po wypatroszeniu okazało się, że w żołądku jednego łososia był 10 cm tobiasz, a u drugiego znaleźliśmy 25 cm śledzia.
Obydwa wzięły na 10 cm smukłą blachę, z jednej strony pomalowaną niebieskim lakierem.

Tego przedpołudnia nikt z nas nie miał już kontaktu z rybą .
Po powrocie na stancje o niczym innym nie marzyliśmy, jak o tym, by odpocząć, zmyć z siebie jak najszybciej zmęczenie, zjeść coś i jak najszybciej znaleźć się z powrotem nad brzegiem morza, licząc już tylko na cud, który jednak nie nastąpił. Po południu wzmógł się wiatr, ochłodziło się i następny dzień chylił się ku horyzontowi.

Tego dnia śmialiśmy się jeszcze długo, rozmawiając przy piwku o wielkiej przygodzie, jakiej byliśmy głównymi bohaterami. Zasypiając marzyliśmy tylko o tym, by śnić o wielkich łososiach.

Na niedzielę zaplanowaliśmy spinning z łodzi rybackiej, na którą umówieni byliśmy z miejscowymi rybakami, którzy wypływali rano na przegląd swoich sieci.

Wypłynęliśmy jakieś 500-700 m od brzegu i po godzinnym wybieraniu sieci zakotwiczyliśmy w bezpiecznym miejscu i zaczęliśmy spinningowa. Do dyspozycji mieliśmy tym razem cztery strony świata o różnej głębokości, ale po paru godzinach obławiania - ponoć bankówki - daliśmy za wygraną.

Na drugą połowę niedzieli byliśmy umówienie z kolei z rybakami z Zalewu Wiślanego. Obiecywali nam spotkanie z sandaczem, którego wolno tam oczywiście łowić o tej porze roku oraz z równie godnym przeciwnikiem, występującym licznie w tym zbiorniku - okoniem.
Niestety kilkugodzinne pływanie po zalewie nie przyniosło nawet najmniejszej rybki. Zauroczeni jednak malowniczym krajobrazem nie zważaliśmy na przeciwności losu, śmiejąc im się prosto w twarz, umawialiśmy się już na następną wyprawę na wielkie, bałtyckie łososie, lecz tym razem … już w innym miejscu.


To ja, podczas przeglądania sieci.


Od lewej: Szymon i Tomasz.


To Mariusz we własnej osobie - wirtuoz, jeśli chodzi o spinning.


A tu jeszcze raz ja z Szymkiem i Tomkiem na zalewie.

Wszystkie wydarzenia opisane powyżej są prawdziwe, a bohaterowie nie ukrywają swojej tożsamości. Ryby zostały złowione zgodnie ze sztuką wędkarską, były wymiarowe i zostały uśmiercone w humanitarny sposób.

Wyprawę tę opisuje na pamiątkę, dedykując ją swojemu Przyjacielowi Pawłowi, który nie mógł w tym czasie z nami wędkować. Mam również nadzieję, że posłuży innym żądnym przygód o niewyobrażalnych rozmiarach.

P.S. Kochanej żonie i dzieciom za wyrozumiałość częstych nieobecności w domu z powodu, który rządzi samczym instynktem.

Tomek Jabłoński







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1579