Niezły początek sezonu 2007 – KARAŚ
Data: 07-05-2007 o godz. 20:55:00
Temat: Łowca okazów


Na pewno każdy z nas z utęsknieniem czekał na zbliżający się długi weekend. Dla mnie miał być to szczególny okres, gdyż miałem zamiar przez ten czas poświęcić się wędkowaniu. Przez cały czas miałem zamiar siedzieć nad wodą mocząc kija, gdyż miało być to rozpoczęcie mojego sezonu wędkarskiego.



Pierwszy raz nad wodą z kijem - bajka. Przygotowywałem się do tego bardzo dokładnie, robiąc odpowiednie zakupy w sklepie wędkarskim. Kupiłem najsmaczniejsze robaczki i najbardziej pachnącą zanętę i oczekiwałem na pierwszego maja, "święto pracy" - hi hi - czyli czas byczenia się i świętowania, że dotrwało się w końcu do dnia wolnego od pracy.

Pierwszego wolnego dnia udałem się nad mały akwen niedaleko mojego miejsca zamieszkania, słynący z rekordowych okazów. Celowo nie podaję nazwy, gdyż i tak trudno na nim zająć odpowiednie miejsce. Woda ta jest oblegana przez spragnionych okazałych łupów wędkarzy.

Nad wodą byłem około 6.30. Szybko założyłem co trzeba i dwa zestawy poszły w wodę. Czas dłużył się, a sygnalizatory nawet nie jęknęły. Około 9.00 obok mnie - za moją zgodą - usadowił się pan, z którym miło się gaworzyło. Z rozmowy wynikało, że miły kompan sportowo łowi rybiska, o czym świadczył rozstawiony przez niego profesjonalny sprzęt. W tym dniu połowy były słabe, skończyło się jedną płocią 30 cm. Inni na łowisku również nie mieli szczęśliwych min. Jednak z tego wypadu byłem zadowolony, gdyż mój sąsiad z łowiska zdradził mi parę tajemnic na temat zanęt i przynęty jaką on stosuje. Po powrocie do domu sklepowa zanęta poszła w kąt. Udałem się do marketu i zrobiłem zakupy na dziale spożywczym, nabywając różniste: ziarna, kasze i takie tam inne cuda - oczywiście dokładny skład jest "tajemnicą".

Po powrocie do domu w ruch poszły garnki oraz maszynka do mielenia. Uzbrojony po zęby w nowości kulinarne dla naszych kochanych rybek udałem się nad to samo łowisko. Nad brzegiem było już kilku rannych ptaszków z kijami w wodzie. Po przeprowadzeniu małego rekonesansu dowiedziałem się, że nic nie bierze. Zniecierpliwiony założyłem na haczyk kukurydzę i ryż po tunningu oraz do sprężyny wcisnąłem zanętę. I znów jak dzień wcześniej dwa zestawy poszły w wodę.

Po około dwóch godzinach miałem cztery płocie, powodując tym żywe zainteresowanie wśród wędkarzy. Posypały się pytania na co łowię - ja z dumą powiedziałem, że to osobisty przepis. Ten dzień zakończyłem siedmioma płociami około 30 cm każda. Oczywiście były mniejsze i większe rybki. Następnie za łowisko ponownie udałem się szóstego maja. Pogoda w tym dniu znacznie różniła się od tej z tych kilku dni, które już minęły. Do wody posłałem ponownie dwa zestawy ze specyfikami, które sam upichciłem. Po godzinie złowiłem płoć.
Następnie około 10.00 na jednej z wędek sygnalizator miło zawył. Zawieszona bombka poszła do góry, a następnie całkowicie opadła. Zerwałem się już lekko uśpiony do wędki. Przyjąłem postawę geparda, przygotowującego się do ataku i czekałem. Był to najdłuższy okres oczekiwania na reakcję ryby. Według mnie minęły wieki jak bombka szybko poszła w górę, uderzając o wędkę. Szybko poderwałem wędkę zacinając. Zaczęło się pompowanie. Było ciężko. Odczuwałem to jakbym miał jakiś zaczep. Ale trzymając naprężoną wędkę, czułem rybę na końcu haczyka w postaci miłego drgania na rękojeści. W trakcie holu zastanawiałem się, jak sam ją wyciągnę, gdyż nie miałem podbieraka, ale ten problem zostawiłem na sam finał. Najważniejsze było zobaczyć, co się podpięło.

W połowie drogi nastąpił pierwszy odjazd. Hamulec wydał ochrypły zgrzyt i zatrzymał się. W tym momencie wszystko zamarło. Nie mogłem podciągnąć ryby tak, jakby o coś się zahaczyła. Postanowiłem poczekać z naprężonym blankiem. Po chwili szczytówka drgnęła i mogłem znowu zwijając nadmiar żyłki pompować moją zdobycz ku brzegowi. Musiałem to robić bardzo rozważnie, gdyż główna żyłka na kołowrotku to 0,20, ale już czteroletnia, aż wstyd się przyznać, składająca się chyba z trzech powiązanych razem kawałków. Przypon 0,17 - też nie pierwszej nowości.

Po około pięciu minutach zobaczyłem swoją zdobycz przy brzegu. W tym momencie doszło do drugiego odjazdu wyciągając żyłkę z kołowrotka. Modliłem się, aby tylko zestaw wytrzymał i rybka nie wypięła się. Po zatrzymaniu się zdobyczy gdzieś w wodzie ponownie zacząłem pompować, jakimś cudem karaś będąc ponownie przy brzegu dał się łagodnie wyciągnąć z wody. Był znakomity, co przedstawia zdjęcie poniżej.

W tym dniu miałem jeszcze jedno branie, chyba dubel karasia, ale w trakcie holowania zszedł z haczyka. Pomimo tego i tak dzień ten był dla mnie wspaniały.

Karaś po powrocie do domu został zważony. Jego wymiary to 40 cm i 1,2 kg wagi. Wziął na kukurydzę z puszki (zmiażdżoną, na haczyki zakładałem tylko same osłonki z ziaren kukurydzy) oraz ryż nasączony aromatem waniliowym. Jak do tej pory jest to największy karaś, jakiego udało mi się złowić.

Sprzęt, na jaki złowiłem to:
    kij Jaxon - SonataTele 360/50
    żyłka główna 0,20, przypon 0,17
    sprężyna zanętowa standard
    haczyk Kamatsu 4 (Kaizu)
    kołowrotek Jaxon (stary) AQUA 200

Muszyniak







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1575