Piątek 13-go, czyli spotkanie z olbrzymem
Data: 20-04-2007 o godz. 16:10:00
Temat: Morskie opowieści


Data ta uważana jest powszechnie za podwójnie feralną i to nie tylko w kręgu kultury europejskiej. Ogromna ilość wieżowców mieszkaniowych na Florydzie ulokowanych w bezpośrednim sąsiedztwie oceanu, ale nie tylko, nie posiada 13 - go piętra. Z powodu silnej ludzkiej wiary w magię liczb po dwunastce następuje czternastka. Powtarza się to zresztą niemal w całej Ameryce.
Oto potęga przesądu.



Piątek 13-go, z wędkarskiego punktu widzenia kojarzy mi się natomiast bardzo dobrze. W zeszłym 2006 roku, w piątek 13 (października), łowiąc sobie z plaży, napotkałem ogromną ławicę bluefish bardzo blisko brzegu. Ryba ta migruje jesienią z północy Stanów Zjednoczonych wzdłuż wschodniego wybrzeża w stronę ciepłych wód południowej Florydy, żeby trochę podjeść i jednocześnie należycie się wygrzać. Toteż, tego dnia, zabawę miałem przednią, a i wziąłem parę ryb ze sobą do domu, bo odpowiednio przyrządzone smakują wybornie.

Jednak ostatni piątek 13-go (kwiecień 2007) pobił wszystkie poprzednie. Dzień zapowiadał się wyśmienicie. Przestało wreszcie wiać i ocean uspokoił się tak, że tafla wody wygladała jak pomarszczona powierzchnia lustra – stan niespotykany zbyt często w tym rejonie. Amerykanie, gdy widzą tak spokojną wodę, mówią żartobliwie "lake Atlantic" - jezioro atlantyckie. Bezchmurne niebo i temperatura lekko poniżej 30 st C uczyniły wypad na ryby prawdziwą przyjemnością.

Ponieważ przybrzeżne wody podczas wiosennych dni nie obfitują zbytnio w narybek, który można zastosować jako przynętę, więc w "żywca" zaopatrzyłem się w pobliskim supermarkecie. Na poniższym zdjęciu znajduje się moja trzynastopiątkowa przynęta (hogfish snapper), zaobserwowana w warunkach naturalnych.

Po przybyciu wraz z kolegą na mój ulubiony kawałek piachu w Delray Beach i szybkim wyciągnięciu przynęty w morze, oddałem się słodkiemu nieróbstwu. W oczekiwaniu na branie myszkowałem w nadmorskim piachu, obmywanym raz za razem bardzo delikatnym falowaniem przybrzeżnej wody. Zaczął się bowiem sezon na sand fleas (pchły piaskowe).

Stanowią one dobrą przynętę na niektóre gatunki ryb, a żerują w bardzo specyficzny sposób. Otóż całymi stadkami zakopują się w piasek blisko wody i kiedy powracająca fala wypłukuje szczątki organiczne z piasku, skorupiaki te wystawiają swoje czułki i wyłapują jedzonko niesione przez wodę.

Wędki zarzucone, pogoda wyborna, woda przeźroczysta, a brania jak nie było tak nie ma. Postanowiliśmy więc wraz z kumplem, że zaryzykujemy pozostawienie wędek samym sobie i pójdziemy trochę popływać na głębszą wodę. Może uda nam się zaobserwować jakieś objawy życia dalej od brzegu, bo wydawało się, że bliżej całkowicie nic się nie dzieje.

Mimo, że było około szóstej po południu, słońce jeszcze stało wysoko i dawało bardzo dużo światła, przez co widoczność w wodzie była znakomita. Pomógł też znacznie zaczynający się przypływ, który napędził znaczną ilość krystalicznie czystej wody w stronę wybrzeża. Wyposażeni tylko w maski, bojkę z chorągiewką oraz aparat fotograficzny oddaliliśmy się znacznie od brzegu, zostawiając nawet wyciągnię te przez nas przynęty daleko w tyle. W około rozpościerał się widok przypominający pustynię, zalaną dużą ilością wody. Spokój, cisza istna sielanka. Nagle, kiedy po raz któryś odwróciłem się za siebie, osłupiałem z wrażenia. Kolosalnych rozmiarów stingrej właśnie nadpływał z oddali. Nie robił sobie wiele z mojej obecności i nawet nie zmienił kierunku, dufny chyba w swój niebywały jak na ten gatunek rozmiar.

Średnica jego ciała śmiało przekraczała 2 metry. Widoczne na skórze szramy zaraz pobudziły moją wyobraźnię. Nasunęły mi sie więc obrazy niezliczonych bojów toczonych przez to stworzenie z rekinami oraz innymi oceanicznymi drapieżcami, bojów jak widać zwycięzkich. Była to największa płaszczka tego gatunku jaką do tej pory widziałem. Kiedy nieco oprzytomniałem i zaczałem baczniej obserwować otoczenie, zauważyłem, że olbrzym miał towarzystwo.

Ta większa towarzyszka płaszczki to cobia. Ryba niezwykle ceniona przez wedkarzy, zarówno ze wzglegów sportowej walki, ale i wyjątkowych wartości kulinarnych. Drugim, mniejszym kompanem była remorafish (podnawka). Podczepia się ona do dużo wiekszej od siebie ryby (jak stingrej czy rekin), wykorzystując przyssawę skórna, umieszczoną na górnej części swojej głowy i podróżuje na gapę. Obie ryby dość często są spotykane w sąsiedztwie płaszczek, ponieważ korzystając z okazji, żerują na drobnych skorupiakach, wymywanych z piaszczystego dna poprzez systematyczne uderzenia płynącego kolosa. Wykorzystują też okazję, żywiąc się odpadkami "ze stołu pańskiego".

Miałem więc nadzieję, że w jakiś sposób, grupka ta zawędruje gdzieś w pobliże naszych wyciągniętych przynęt i że właśnie cobia połakomi się na którąś z apetycznie dyndających na haku rybek. Oddaliliśmy się więc, licząc na szczęśliwe zrządzenie losu.

Po powrocie jednak na próżno czekałem i czekałem. Płaszczka wraz z eskortą odpłynęła widać gdzieś w siną dal. Dzień chylił się już ku końcowi i powoli zaczęliśmy pakować manatki trochę zawiedzeni, że nie było tego dnia brania, kiedy nagle zagwizdał kołowrotek i wędka osadzona w plastikowej rurce wygięła się z trzeszczeniem. Podskoczyłem jak oparzony i chwyciłem wędzisko.

W szarówce nadchodzącego zmierzchu zobaczyłem biały, rybi kształt, wyskakujący gejzerem ponad powierzchnię wody. Tarpon - pomyślałem zaraz. Kolejne „świece” w powietrze zaintrygowały mnie jeszcze bardziej. Nagle żyłka poluzowała się... To był rekin i po zacięciu płynął swoim zwyczajem w stroną brzegu. Błyskawicznie zwijałem luźną żyłkę ile się dało, bo wiedziałem, że zabawa dopiero się zaczęła. I rzeczywiście, na płytszej wodzie rekin "dał po hamulcach". Kolejne szarże odbywały się raz wzdłuż brzegu, raz w ocean i z powrotem, wiekszość okraszona efektownymi wyskokami. Musiał być nieźle wkurzony tak brutalnym przerwaniem kolacji z mojego snapperka. Po około pół godzinie poddał się jednak.

Jeszcze tylko jedno pamiątkowe zdjęcie...

... i rozbójnik cały i zdrowy, choć trochę wnerwiony, wraca z powrotem do wody.

Taki to był ten piątek 13-go. Jedynym, kto mógłby uznać ten dzień za pechowy byłby zapewne rekin. Ja natomiast wyzbyłem się resztek jakichkolwiek wątpliwości, jakoby piątek 13-go był feralny.

Megalodon







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1569