Feederem w płoć !
Data: 21-03-2007 o godz. 18:55:00
Temat: Konkursy


Pisał Ktoś o swoich płociach , ja napisze o swoich . Muszę tu zaznaczyć na samym początku , że nienawidzę łapać na spławik . Wszędzie , gdzie tylko można i gdzie da się to łapię na drgające szczytówki . Zaraziłem się ta metodą połowu ładne parę lat temu , gdy dostałem od znajomego za całkiem niedużą kasę pierwszego pickera .



Był to nie byle jaki kijek , bo od razu kevlarowy ESOX o długości 270 cm . Pracował przepięknie .

W czasie wielkiej powodzi wyciągnął całkiem sporo karpi na Odrze , tych uciekinierów z Czech . Nigdy na niego nie narzekałem . Początki mojego łapania na "drgające" były bardzo różne . Nieumiejętne wiązanie zestawów , brak stoperów i ciągłe kombinowanie powodowały , że bardzo duże ilości tego drobnego sprzętu zasiliło nasze wody – niestety . Jednak ciągłe podpatrywanie , podglądanie i podpytywanie sąsiadów doprowadzały do obecnego , bardzo specyficznego sposobu łapania . Łapania płoci . Płoci , bo jest to najbardziej wdzięczna i przyjemna rybka naszych wód , której holowanie większego okazu sprawia bardzo dużą przyjemność . Zwłaszcza z dużej odległości . Oczywiście łapałem najpierw różne płocie . Duże były raczej dziełem przypadku . Nawet dzisiaj jeszcze kiedy jadę na szybko są ewenementem w mojej siatce . Jednak kiedy tylko mam czas aby ponęcić troszkę np. łubinem ; tak ze dwa dni przed łapaniem , to ...

Ale od początku . Zaczęło się oczywiście na urlopie nad jeziorem . Bardzo specyficzną wodą , gdzie ryba wcale nie siedziała przy brzegu , tylko daleko w jeziorze koło podwodnych górek . Żerowała tam na stokach łąk , na głębokości 5 – 6 metrów . Nawet w lecie , gdzie normalnie podeszła by pod brzeg , aby ukryć się przed palącym słońcem . Jednak nie tam . Bijące podwodne źródła i bardzo czysta woda dawały jej takie możliwości .
Po paru dniach męczenia się tradycyjnie – zanęta , rurki antysplątaniowe i żyłka – powiedziałem dość . Dość mam zabawy z łapaniem małej płotki – trzeba to zmienić . Przemyślałem wszystko gruntownie , zrobiłem analizę potrzeb i wymyśliłem . Wsiadłem w samochód , podjechałem do pobliskiego miasta do "wędkarskiego" .
Kupiłem plecionkę , krętliki , ciężarki gruntowe , spore haki (prawie karpiowe) , parę kilo łubinu słodkiego , klej do przynęt i „kobrę” do rzucania . Zabrałem to wszystko i wróciłem nad jezioro . Wtedy się zaczęło . Plecionka (cienka) pozwoliła mi na spokojne rzucanie ciężkimi zestawami na spore odległości . Krętlik na końcu pozwalał na dowiązanie ciężarka na troku i obok długiego przyponu - z żyłki ok.0,12 – 0,14 . Łubin dobrze ugotowany kleiłem w kule i "kobrą" ładowałem daleko od brzegu w swoje namierzone miejsce . Na haku wylądowały – na początku dla jaj – dwa ziarnka kukurydzy . Kukurydzy , bo wymyśliłem sobie też , że będzie ona na tym łubinie jak ciastko na chlebie :) Zanęciłem wieczorem od razu tego samego dnia i następnego rano . Z łapaniem wystartowałem następnego po południu – 5 godzin po drugim nęceniu . Pierwsze parę naście minut bezrybia spowodowały u mnie nawet litość nad samym sobą i lekkie załamanie nerwowe , jednak dogięcie go granic wytrzymałości szczytówki feedera rozwiały wszystkie wątpliwości . Płoć , która zaraz po zacięciu odjechała nawet lekko na hamulcu , wylądowała "w końcu" w podbieraku . Nie mogłem uwierzyć . Jednak zaraz druga i następna powodowały iż śmiałem się w głos szczęśliwy radością holu .
Przyznam się , że po pierwszej miałem w ogóle wątpliwości , czy to jest w ogóle płoć . Były spore , niektóre ponad półkilowe i jednak... płocie .

Musze tu nadmienić "zajadłym" , że większość ryb wypuszczam i rzadko biorę cokolwiek do domu . Czym doprowadzałem niejednokrotnie "miejscowych" do furii . Łapię w ten sposób ryby już na każdym urlopie . Jedyne co to jakość plecionek pozwoliła mi na całkowite zrezygnowanie z żyłek . Są tak miękkie , że wystarczają nawet na cieniutki przeponik o niesamowitej wytrzymałości . Kiedy jednak nie mogę sobie pozwolić na dłuższe nęcenie i zaliczam szybki jedno dzienny wypad ze znajomym . Zakładam zamiast ciężarka spory koszyk .
Nie daję już łubinu , tylko niestety zanętę – jako kleiwo – i kukurydzę z puszki , lub dużą ilość robali . Oczywiście nie wiosną . Metoda ta – łapania niejednokrotnie 40ści metrów od brzegu – w wyszukanym miejscu – pozwalała mi naprawdę na nałapanie się aż niekiedy do "bólu". Kiedy inni siedzieli o tzw. "kiju" .
Zakładam wtedy po znalezieniu odpowiedniego miejsca plecionkę na klipsa przy kołowrotku , co pozwala mi na rzucanie zestawem dokładnie w punkt za każdym rzutem . Oczywiście na różnych jeziorach w różnych porach roku i na różnych głębokościach – niekiedy pod drugim brzegiem , gdzie nie ma dojść do wody . Niekiedy na środku zatoki , podwodnej łąki . Może nie zawsze takie wspaniałe i duże , ale zawsze spore , gruntowe ...

The_animal



Praca konkursowa - publikacja bez korekty redakcyjnej.



Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1557