''Kleniuch''
Data: 11-03-2007 o godz. 20:00:00
Temat: Spinningowe łowy


Długo trwało zanim zdecydowałem się na opisanie swoich przemyśleń na temat tej ryby. Przyczyn było sporo. Zadawałem sobie pytania, czy kleń jest aż tak atrakcyjną rybą, by poświęcać jej więcej uwagi? Czy moje doświadczenia wniosą cokolwiek nowego?



Już artykuł Radzia wystarczy, by dowiedzieć się na ten temat właściwie wszystkiego. Zdecydowałem jednak, że skoro wiosna już wkrótce, należy przypomnieć że to ryba, od której zaczynały się wszystkie sezony wędkowania na moich tutejszych łowiskach. Kleń jest tu u mnie zwiastunem nadchodzącego otwarcia sezonu na szczupaka i sandacza.

Mimo, iż do maja muszę zapomnieć o spinningu, tę właśnie metodę połowu klenia zamierzam opisać.

Nie będę szczegółowo opisywał ani marki, ani rodzaju wędek, których używam. Głównie dlatego, że do połowu tej ryby nie potrzebuję specjalnie wyszukanego sprzętu. W zależności od danej sytuacji i łowiska, wykorzystuje dwa rodzaje wędek. Podstawowy kij to 2,85 m i c.w. 12/20. Jest na tyle uniwersalny, że stosowanie drugiego 2,10 m i c.w. 8/25 zostawiam tylko na szczególne sytuacje, przedzieranie się przez gęstwiny nadbrzeżnych zarośli, utrudnione wykonanie rzutu. Używam tylko plecionki i to dość solidnej. To na wypadek spotkania ”zębacza”, którego jest tu też pod dostatkiem. Nie wnikając w wyższość jednego nad drugim, łowienie na żyłkę traktuję już jako historię.

Przynęty: jest ich spora gama. Od wszelkiej maści woblerów (nie większych niż 7 cm), tej samej długości "kopyt" i ripperów, po niezawodne wirówki. Przynętą, kiedy wszystko już zawiodło stała się tu "aglia-long 2". Niesamowicie łowne są też woblery "Siudaka", zresztą kuszą nie tylko klenie.

Miejsca, które wybieram do połowu klenia w tutejszych rzekach, mają wspólną cechę. Zawsze szukam zwolnienia nurtu, a ideałem jest wsteczny prąd, bądź zawirowanie wody. Najlepiej, kiedy do tego dołączyć nawisy przybrzeżnych krzewów. To one stanowią spiżarnię kleni. Takie miejsca są zwykle bardzo trudne do obłowienia, ale najczęściej przynoszą w nagrodę ładnego kabanka.

Kleń przebywa zawsze w sąsiedztwie szybkiego nurtu, ale do rzadkości należy, by udało mi się go złowić w nurcie. W moim przekonaniu kleń to leniuch. Duże osobniki raczej nie opuszczają swoich kryjówek. Te naprawdę duże (powyżej 50 cm), trudniej też spotkać w stadzie. Są ostrożne i trudno się do nich "dobrać".

W moim przekonaniu kleń nie jest rybą bardziej płochliwą od innych. Przypisywanie mu tej cechy jest trochę na wyrost. O ile sztuki powyżej 50 cm trudniejsze są do podejścia (co jest raczej zrozumiale), o tyle mniejsze osobniki często sprawiają wrażenie beztroskich. Przytoczę w tym miejscu pewną historię, która dała mi do myślenia na temat zachowania kleni, sposobu żerowania oraz wspomnianej przesadzonej ich płochliwości.

Pewnego dnia znalazłem się na terenie (w związku z wykonywanym zawodem) papierni. Przez jej obszar przepływa rzeczka (bardzo czysta), nad którą natychmiast, gdy miałem wolną chwilę pognałem. Właściciel (papiernia) ”zadbał” niestety o jej brzegi i wszechobecny beton wraz z innymi konstrukcjami oszpecił ją bez reszty. Nie przeszkadzało to jednak rybom. Piękny pstrąg potokowy, którego oceniałem na ponad 50 cm i niezliczona ilość kleni, żerowało sobie w tej zakłóconej scenerii. Nie zamierzałem tam oczywiście łowić choćby dlatego, że obok zakazu nie sposób byłoby podać tam przynętę - z powodu pajęczyny rur i instalacji.

Nie miałem też żadnego pokarmu, który mógłbym podrzucić rybkom. Znalazłem natomiast kilka drobnych kamyków, które miały posłużyć do doświadczenia. Pierwszy kamyk wrzucony do wody spowodował zamieszanie, jakiego nigdy bym się nie spodziewał. Nie zdążyłem zorientować się, która z ryb pochwyciła go pierwsza. Po następnym "zagotowało" się podobnie. Klenie nic nie robiły sobie z mojej obecności. A każdy kolejny wrzucony kamyk był natychmiast pochwytywany przez najszybszego i równie szybko ”wypluwany”. Należy dodać, że "ataki" były naprawdę błyskawiczne. Nigdy nie myślałem, że te ryby są aż tak szybkie. W tej sytuacji zbliżyłem się jeszcze bardziej do brzegu. Jedynie "potok" wycofał sie z pola widzenia. Klenie dalej wykazywały ochotę do zabawy. Powie ktoś, że cała ta sytuacja nie bardzo nadaje się jako przykład niefrasobliwości klenia. Zgoda - warunki, w jakich eksperymentowałem nie są zupełnie naturalnym środowiskiem ryb. Mam jednak wrażenie, że dużo trudniej byłoby oswoić do tego stopnia bolenia.

Powyższa przygoda dala mi też pogląd na sposób pobierania pokarmu. Mówiąc ściślej: szybkość z jaką następuje branie w warunkach łowiska. W artykule Radzia znalazło się zdanie: "(…) Klenie są dla mnie rybami "pierwszego rzutu". Atakują całą paszczą zwykle od razu po wpadnięciu przynęty do wody i pierwszym jej zanurkowaniu(…)".
Podpisuję się pod tym obydwiema rękami. Wiele razy zdarzyło mi się "zepsuć" branie, tak przynajmniej myślałem. Zastanawiałem się jak to jest, że po potężnym "kopie" w nadgarstek, następuje cisza. Dumałem tak do czasu, kiedy już na łowisku zaobserwowałem sposób, w jaki zdarza się kleniom atakować przynętę.

Łowiąc któregoś dnia zauważyłem rybę na płyciźnie, przy sąsiednim brzegu. Zaryzykowałem podanie przynęty z dość niewygodnej pozycji. Nieczęsto zdarza się podejść niezauważonym na taką odległość, więc emocje zrobiły swoje. Pierwsze dwa rzuty zepsute. Najpierw za ogonem ryby. Kleń zrobił "kółko", zaintrygowany pluskiem wirówki i wrócił na swoje stanowisko. Następny za daleko od "nosa", wiec po raz kolejny ściągam ze zdwojonym tempie przynętę. Wreszcie trafiam około metra przed nim. Natychmiastowe zamknięcie kabłąka i skrzydełko wirówki zaczyna wabić. Kleń rusza niemrawo w jej kierunku, ściągam przynętę najwolniej jak można, bo odległość, która nas dzieli kurczy się w zastraszającym tempie. I tu następuje nieoczekiwana reakcja: ryba wyprzedza nieco przynętę i nagłym zwrotem uderza ją od strony agrafki! Potężne uderzenie i wspomniana cisza. Oceniałem go na 50 cm z malutkim okładem. Nie mam ryby, ale rozwiązałem zagadkę. Dobre i to.

Ta historia utwierdziła mnie w przekonaniu, że złowienie klenia po dłuższym prowadzeniu przynęty w wodzie znacznie się komplikuje, a ryba raz nie zacięta rzadko ponawia atak. W takich sytuacjach natychmiast zmieniam miejsce łowienia. Śmiało mogę powiedzieć, że 80% złowionych kleni, to ryby "pierwszego kontaktu przynęty z wodą". W związku z tym technika rzutu i prowadzenia przynęty, sprowadza się tylko do ulokowania jej we właściwym miejscu i natychmiastowej kontroli nad zestawem.

W przypadku łowienia woblerami (używam tylko pływających), można mu pozwolić na napiętym zestawie dryfować z prądem. W ten sposób dłużej znajduje się w zasięgu ryby. Z wirówką postępuję nieco inaczej. Natychmiastowe zamknięcie kabłąka w momencie, gdy tylko zetknie się z wodą i wprowadzenie jej w pracę przez uniesienie kija (dlatego też bardzo pomocny jest w tym wypadku długi kij - min. 2,70 m). Jeśli przez ten krótki okres czasu nie następuje atak, zaczynam powoli zwijać linkę. Takie postępowanie może zostać uznane za nieostrożne, bowiem w momencie ataku ryby, wysoko uniesiony kij nie pozwala na skuteczne zacięcie. W praktyce okazuje się jednak, że atak klenia jest tak gwałtowny, że właściwie nie trzeba poprawiać zacięcia.

Często czytam i słyszę, jak wiele kłopotów nastręcza wędkarzom złowienie klenia. Wiemy, że jest w łowisku, często nawet "zaznacza" swoje żerowanie wyskakiwaniem drobnicy nad powierzchnię wody. Jest, ale nie bierze. W takich chwilach w ruch idą kolejne przynęty. Jedna po drugiej okazuje się nieskuteczna.

Być może nie w zamianie przynęty leży przyczyna. Trzeba zastanowić się, czy rzeczywiście kontrolujemy zestaw. Podkreślam to z naciskiem. Być może kleń zdążył już "wypluć" zostawioną samą sobie przynętę, by opadała na dno?

W kolekcji moich przygód z kleniem mam i taką: po zarzuceniu, wirówka trafia w grzbiet ryby, ta wystraszona prawie wyskakuje z wody, po czym robi zwrot i następuje atak. Gdybym nie miał wpojonej już zasady, zamykania kabłąka w kołowrotku w chwili, gdy przynęta wpada do wody, nie zobaczyłbym, jaką rybę wystraszyłem. Ta zasada zdaje egzamin nie tylko w kleniowych wyprawach - o tym trzeba pamiętać.

Ogromna ilość tej ryby w tutejszych łowiskach zdecydowała, że kleń stał się nieodłącznym i bardzo niechcianym przyłowem. Towarzyszy zasiadkom karpiowym, wszelkim metodom łowienia spławikowego i oczywiście spinningowi. Uznany za "rybi chwast", niejednokrotnie eliminowany jest na różne sposoby. Jest to oczywiście sprzeczne z prawem i zasadami wędkarskimi. Jednak bywa to smutną prawdą.

Mój pogląd na temat tej ryby jest oczywiście różny od opinii jej przeciwników. Nie przeszkadza mi jego obecność, a wręcz przeciwnie, mam frajdę łowiąc go. Opisując powyższe zachowania i sposoby mojego łowienia, zostawiam sobie prawo do subiektywizmu w tej materii. Być może zachowania tej ryby w innych wodach rożne są od moich obserwacji i skromnego bądź co bądź doświadczenia.

Hol klenia, niestety nie należy do najbardziej emocjonujących. Bardziej uciążliwe jest pokonanie naporu wody na ten "kawałek klocka" niż sama walka ryby. Jednak nie dla holu, celowo udaję się na jego połów. Wiedząc już, gdzie mogę go spotkać, świadomie lokuję przynętę we właściwe miejsce. Pozostaje kilka pełnych napięcia chwil… i ten gorąco oczekiwany "kopniak w nadgarstek".

Robert







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1550