Minęło już sporo czasu od XV zlotu Pogawędek Wędkarskich,
Beloniady - kapitalnej imprezy zorganizowanej przez Tom_Roy’a nad Bałtykiem w Dziwnówku.
Niedawno robiąc porządek na twardym dysku mojego laptopa, znalazłem zdjęcia, które przygotowałem sobie zaraz po powrocie, by napisać króciutki artykulik o losach bałtyckich niechcianych śledzi.
Tomek zaopatrywał nas bardzo szczodrze w przynęty i rybki na grilla, m.in. przyniósł parokrotnie wspaniałe płaty śledziowe. Owe płaty spędzały sen z oczu właściciela domku, bo ktoś zamroził je w zamrażarce we (wspólnej kuchni) jego domu. Właściciel nienawidził zapachu ryb i nie wolno nam było piec ich i czyścić w kuchni. Każdego dnia kontrolował bardzo dokładnie skład zamrżarki i lodówki, a kiedy Beloniada dobiegła końca i goście zaczęli się rozjeżdżać, z głębokim wyrzutem zwrócił się do mnie – „a co z tymi śledziami w zamrażarce”? Odpowiedziałem mu naturalnie, że zajmę się tym i postanowiłem śledzie dobrze zapakować i zabrać do domu.
Kiedy polewałem zimna wodą talerz by oddzielić od niego zamrożone śedzie, do pokoju wszedł nagle właściciel i zakazał mi tego, „bo będzie śmierdziało z umywalki i żebym przypadkiem nie zabrał tego talerza do domu”.
Po powrocie do Aachen, śledziki były nadal zamrożone, więc wylądowały znowu w zamrażarce. Po paru tygodniach, gdy już wszyscy zapomnieli o Dziwnówku i o bałtyckich śledziach, odmroziłem je delikatnie i postanowiłem zrobić z nich moje ulubione opiekańce.
Po obmyciu układam płaty aby nieco obeschły. Można też pomóc sobie ręcznikiem
kuchennym.
Następnie przyprawiam śledzie solą i pieprzem, po czym kolejno panieruję je delikatnie w mące i układam na rozgrzanej patelni.
Do innych ryb stosuję panierkę z jajek, mąki i tartej bułki, ale śledzie wolę tylko cieniutko w mące.
Filety opiekam po obydwu stronach na złocisty kolor i odkładam, by wystygły.
Następnie przygotowuję zalewę octową.
Do garnka wkladam pokrojone w plasterki cebule - 3-4 sztuki, parę listków laurowych oraz kilkanaście ziarenek ziela angielskiego. Całość zalewam wodą i zagotowuję, przyprawiając solą, pieprzem, magi oraz odrobiną cukru.
Zalewę gotuje około 5-6 minut, następnie dodaję ocet i odstawiam pod przykryciem do wystygnięcia.
Kiedy zalewa jest zimna, kosztuję ją i ewentualnie dodaję brakujących mi przypraw lub octu i kształtuję jej smak - wcześniej nie miało by to sensu, bo ciepła zalewa wydaje się zawsze mocno kwaśna.
Zalewę robię nieco kwaśniejszą niż chcę by smakowały same już śledzie. Filety bowiem i tak wyciągną sporo octu z zalewy i czasami nawet muszę go uzupelnić.
Celowo nie podaję żadnych konkretnych ilości ani octu ani przypraw, bo jest to bardzo indywidualna sprawa. Stosuję jednak zasadę: lepiej mniej niż zbyt dużo, bo zawsze można uzupełnić.
Wychłodzone filety zalewam w szklanej misie również wychłodzoną zalewą i odstawiam do lodówki na 2-3 dni.
Jestem pewien, że tak przyrządzone śledzie, na pewno zasmakowałaby nie tylko upierdliwemu właścicielowi domku.
Raz jeszcze wielkie dzięki Tomku!!!
Karpiarz