Woblery - moje hobby...
Data: 27-12-2006 o godz. 11:45:00
Temat: Spinningowe łowy


Rozmowy wędkarzy - jak wiecie - potrafią nie mieć końca. Poniżej prezentujemy fragment rozmowy, jaki udało nam się przeprowadzić z Łęckiem - producentem małych woblerków zwanych "cukiereczkami", jak również niepoprawnym miłośnikiem metody muchowej.



W gronie wędkujących internautów znany jesteś ze swojej bezgranicznej miłości do „słodyczy”. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że nie chodzi o wyroby „Wedla” lecz o …

Jak to zwykle bywa, potrzeba matką wynalazku. Gdy dawno temu przeprowadziłem się do Warszawy, posiadałem doświadczenia z rzek i potoków południa, toteż Wisła była dla mnie zagadką. Wydawało mi się ,że jestem bezradny sam jeden nad tą wielką rzeką. Postanowiłem coś z tym zrobić, tym bardziej, że obiecałem sobie zaliczyć w końcu rybę, której przedtem nie łowiłem, a mianowicie jazia.
Próbowałem wirówkami, jednak traciłem ich zbyt dużo, nie osiągając celu. Z pomocą przyszły mi pierwsze teksty Jacka Jóźwiaka, z którym potem zawarłem wirtualną znajomość i „dokończyłem” jego cykl o „nocnym jaziu”. Woblerki „cukiereczki” wzięły się z upodobania do muszkarstwa. Nie mogłem ot tak łowić na warszawskiej Wiśle na muchę, więc powstała alternatywa w postaci mini woblerków. Tu dodam, że nazwę nadano im po prezentacji na „Rybim Oku”.

Skąd czerpiesz pomysły na kształty, kolory?

Jak każdy zaczynający majsterkowicz samouk, posiłkowałem się literaturą oraz internetem. Oczywiście nic nie przychodzi samo. Zafascynowany woblerkami przez kilka lat zdobywałem doświadczenie, eksperymentując na kształtach i materiałach.


Przejaw desperacji? Ten powstał z ... pałeczki do ryżu.

Jednego i drugiego przerobiłem sporo. Dodatkowo zbierałem woblery dostępnych firm, jak również wymieniałem się ze znajomymi i w necie. W końcu wypracowałem technikę i pozostałem przy kilku sprawdzonych wzorach oraz materiałach. Kolorystyka, to trochę zapożyczenie, doświadczenie, a trochę samo z siebie, taka autorska, wewnętrzna potrzeba upiększania nieskomplikowanymi rysunkami.

W jaki sposób są one testowane i zdradź proszę kilka „tajemnic warsztatu”.

Tutaj muszę ostudzić zapędy zaczynających robić woblery. Aby to, co robimy było naprawdę dobre, sprawdzało się w realu i budziło zaufanie, wymaga dokładności i doświadczeń. Jako inżynier nie miałem problemu przez to przejść. Pierwsze testy prowadziłem w akwarium (sic!). Potem przerzuciłem się do wanny, następnie na rzekę. W surowe korpusy wkładałem stelaż i blokowałem go ołowianymi śrucinami. W wycięcie wciskałem ster i zawieszałem kotwiczkę. Potem agrafka i na nitce spławiałem w wannie. Każdy wobler był testowany mając zmieniany ster o różnych kształtach i długości. Dokładałem lub przesuwałem ołów w różne miejsca: na spodzie woblera, albo jedno i drugie równocześnie. Dochodziła jeszcze regulacja oczka stelaża i wycinanie rowka na ster po różnymi kątami. Można więc policzyć, że każdy wobler miał kilka koncepcji, a każda musiała być sprawdzona i przetestowana. Sporo pracy i czasu. Te woblery, których praca i kształt mi odpowiadał odkładałem do klejenia.
Po wklejeniu i pokryciu podkładem, ponownie do wanny lub przy okazji były zabierane nad rzekę. Na tym etapie zawsze można jeszcze coś podregulować.

Na jakich wodach łowiłeś na „cukiereczki” i jakie były efekty? Czy dostrzegłeś jakieś prawidłowości w doborze typu woblerów w zależności od łowiska?

Na początku ruszyłem na znane mi łowiska Małopolski. Dunajec, Wisłok, Wisłoka i Biała Tarnowska czyli czyste, nie za głębokie, o średnio szybkim uciągu. Zaczynałem sezon dość późno, bo dopiero w drugiej połowie kwietnia i w maju, ale efekty mnie zauroczyły. Klenie, jelce, okonie i pstrągi. Kleni i okoni najwięcej. Na dolnych odcinkach tych rzek nie ma dużo pstrągów, toteż nie był on moim głównym celem. Potem Pilica, gdzie zaczęły wieszać się jazie i szczupaki. No i oczywiście Wisła, która otworzyła przede mną swoje tajemnice, racząc mnie grubymi jaziami, jak i niespodziankami w postaci boleni czy sandaczy. Zaliczyłem kilka wycieczek na rzeki pomorskie, a z bardziej znanych to: graniczny Bug, Tanew, Wieprz, Warta oraz dolna Odra od Krosna Odrz. po Cedynię. Wszędzie coś się działo. Styl i technikę, którą wypracowałem stała się selektywna i powoduje, że wszędzie najwięcej łowię jazi, kleni i okoni.

Co do prawidłowości to trudno mi powiedzieć, gdyż podstawowym moim woblerem jest tzw. „cukiereczkowa biała świnka” i bez względu na czas i miejsce na nią łowię. Tym woblerem będąc zaproszonym na jedną z wypraw wędkujących internautów wydłubałem przyzwoite jazie w rzece, w której jak mnie zapewniano na pewno ich nie ma i nigdy nie było!
Stosuję kilka sprawdzonych kolorów. Czarny ze złotymi lub srebrnymi dodatkami, szare mat i szare metalik oraz różne zielenie, od ciemnych soczystych do jasnych groszkowych. Brązy zawsze z dodatkami jak złoty, żółty, delikatne pomarańczowe akcenciki w robakopodobnych kształtach. Brokaty jako dodatek. Zawsze rysuję czerwone kreski niby skrzeli i płetw, jednak wydaje mi się ,że nie ma to znaczenia w brudniejszych rzekach. Na południowych wodach lepsze są ciemniejsze matowe - od szarości i zieleni do czarnych. Bardziej na północ szarości i zielenie z czerwonymi dodatkami. Białe sprawdzały się wszędzie. Zawsze mam kilka w szalonych fluo, ot tak na wszelki wypadek. Jednak trzeba pamiętać, że łowię na woblery nie przekraczające 3 cm. A małe coś to, panie, wszystko „zeźre”.

Jakich cennych rad mógłbyś udzielić tym, którzy mają zamiar rozpocząć wyrób własnych produktów.

Początkującym radzę, aby zaczynali od „lekkich” w obróbce materiałów i łatwo dla nich dostępnych. Pozwoli to na szybsze zrobienie przynęty, zebranie doświadczenia i powtórzenie udanego modelu. Mam na myśli miękkie drewna, gęste, nieporowate pianki oraz cieńsze i bardziej miękkie druty na stelaże, niekoniecznie nierdzewne. Malować można wszystkim. Ważne, aby przestrzegać zasad mieszania ze sobą różnych rozpuszczalników. Pośpiech jak najbardziej nie jest wskazany. Każdy powinien zatroszczyć się o swój warsztatowy kącik na tyle odpowiedni, aby zebrać tam materiały i narzędzia. Zawsze łapie się za głowę, jak początkujący upiera się, aby np. na stelaż wykorzystać sztywny i gruby dental czy twarde i kruche w obróbce drewno. Potem narzekania, że nic nie wychodzi. Nie ma sensu tracić czasu i ponosić niepotrzebne koszty. Należy też wykorzystywać doświadczenia innych, przyzwoitego materiału do przestudiowania choćby na PW jest sporo.

Jaki sprzęt preferujesz przy łowieniu na swoje woblery?

Preferuje długie, szybkie kije o małej gramaturze. Takie 2,70-3,00 m między 7-10 g. Żyłki dobrej jakości i cienkie. Na klenie w potokach wystarczająca jest 0,12-0,14 mm. Na większych i mętnych do 0,16-0,18 mm. Stosuję też plecionkę 0,08-0,10 mm. Wydawać by się mogło, że mała płytka rzeka to krótki kij. Otóż nie - należy wziąć pod uwagę, że np. podgórskie, południowe rzeki mają zakrzaczone i wysokie, strome brzegi. O ile poruszanie się wzdłuż brzegu nastręcza problemów i wymaga uwagi, to jednak przy cichym podaniu woblera, a później przeprowadzaniu go między zwisającymi gałęziami czy podtopionymi korzeniami, oddaje nieocenione usługi. Wspaniale się sprawdza przy holowaniu ryb i nie dopuszczaniu do ich wejścia w zawady.

Jeśli miejsce i warunki pozwalają, rzucam woblerami klasycznie znad głowy i z boku. Najczęściej jednak podaję je z nadgarstka przy otwartym kabłąku z kołowrotka. Ta technika wymaga doskonale wyważonego wędziska z krótkim dolnikiem. Niestety coraz trudniej znaleźć długi kij o odpowiedniej wadze, którego dolnik nie podchodziłby pod łokieć. Boleję nad tym. Niepohamowany pęd producentów w wyścigu w wydłużaniu dolników jest dla mnie niepojęty.

Wszystkie moje woblery mają pojedyncze kotwiczki. Zdecydowałem się na to gdy przeszedłem na jasną stronę czyli no kill i złapanie ryby za wszelka cenę oraz chęć imponowania wynikami dawno mi już minęła. Do tego jakby trochę trudno w centymetrowym woblerze uwiesić dwie kotwiczki. Zawsze jednak można spróbować…

Dwie kotwiczki na małych woblerach strasznie kaleczą ryby, co przy uwalnianiu ich w dobrym stanie ma decydujące znaczenie. Tym bardziej, że zawsze jedna z kotwiczek zawija się i złośliwie wbija rybie w głowę lub oko. Mimo jednej kotwiczki likwiduję zadziory. W większych wyłamuje szczypczykami, a w mniejszych piłuję pilniczkiem. Namawiam do tego. Ryby są fantastyczne - nam wędkarzom dostarczają wiele radości. Wędkarzy i technik coraz więcej, a ryb i łowisk coraz mniej. Toteż należy się im trochę szacunku i dania szansy. Prowadzę klasycznie nawijając żyłkę na kołowrotek z przytrzymaniem, podciąganie i cofanie kijem, jak i podszarpywanie szczytówką. Żadna filozofia, wymaga jednak cierpliwości i uwagi. Zestaw jest delikatny - kleń czy pstrąg potrafi targnąć.

Czy istnieje możliwość nabycia Twoich woblerów?

Kiedyś traktowano moje maleństwa jak ciekawostkę i po obejrzeniu odkładano, pukając się w głowę, jak można coś takiego robić. Za małe i pewnie niełowne. Do czasu - potem ci sami wracali i chcieli od razu kilkanaście. Woblery robię w wolnym czasie, a i to nie zawsze. Jestem leniwy. Przeważnie na wymianę lub dla znajomych i przyjaciół. Jednak, gdy już usiądę do pracy, robię ich kilkadziesiąt. Z tego zostawiam kilka dla siebie na wzór i do łowienia. Reszta znika w niesamowitym tempie wśród wędkarzy. Czasami przyjmuję zamówienia na kilka lub kilkanaście sztuk - wtedy się mobilizuję. Miałem kilka nietypowych zamówień na zawody. Chodziło o to, aby woblery smużyły lub pracowały tuż pod powierzchnią, imitując małe owady. Woblery od początku do końca na każdym etapie robię ręcznie, co wymaga czasu - duużo czasu. Poświęcenia i serca w nie włożone nie da się przecenić.

Utożsamianie Ciebie jedynie z „cukiereczkami” może być cokolwiek złudne. Wiem, że jesteś napalonym „muchołapek,” jak również, że kręcisz muchy.

Tak ,obecnie prawie 90% wędkarstwa to łowienie na muchę. Owszem kręcę sam muchy, ale nie podejmuję się robić wszystkich rodzajów. Mam kilku przyjaciół, od których nabywam większe modele. Sam najczęściej robię nimfy, dalej nie za skomplikowane tęczakowe puchowczyki, mokre i suche CDC. Mam nawet „opatentowany” swój model nimf nazwany BABOLE WŁW.

Pod tą nazwą można je zobaczyć w katalogu portalu Flyfishing.pl. Występują w wersji chudej i grubej. Okazały się łowne na Sanie, rzekach Pomorza, Rabie i Bobrze. Można powiedzieć, że trochę kolorystycznie przypominają moje woblerki. Teraz najczęściej łowię na streamery, mokre i suche CDC. Moją ulubioną muchą jest Ke-He. Łowiskiem OS na Sanie i wiosenna Mała Wisła między Ustroniem a Skoczowem.

Pytań jest jeszcze wiele, lecz okres świątecznego zamieszania rządzi się swoimi prawami. Wierzę, że przy zainteresowaniu naszych Czytelników jeszcze do niego wrócimy i uda nam się porozmawiać zarówno o muszkarstwie, jak i o Twoich skandynawskich wyprawach. Korzystając z okazji życzę Tobie szczęśliwego Nowego Roku i oczywiście wielu doświadczeń, którymi będziesz mógł się z nami podzielić.

Również bardzo dziękuję i życzę Pogawędkowiczom wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.

Rozmawiali: Łęcek i Monk







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1511