Zanim weźmie amur - cz. III
Data: 09-11-2006 o godz. 07:00:00
Temat: Karpiomania


Kwestia żyłki. Grubość żyłki dla samej ryby jest bez znaczenia, co stanowi kolejny argument przemawiający za usunięciem przyponu. Dla wędkarza grubość i rodzaj żyłki są bardzo istotne. Przede wszystkim żyłka powinna być rozciągliwa i bardzo mocna, co okaże się przydatne podczas holu. Sama wytrzymałość żyłki jest zasadniczo mniej ważna, bo bardzo mało prawdopodobne, by przyszło nam zmagać się z rybą, która ucieka w zaczepy. Natomiast w obliczu licznych zrywów, które amur wykonuje w trakcie holu, rozciągliwość żyłki wybaczy nam liczne błędy.



Na grubości żyłki nie warto oszczędzać. Uzasadnię to omawiając hol amura w pobliżu plaż. Na chwilę obecną może dodam, że po kilku holach amura żyłka może wyglądać naprawdę fatalnie. Przeciąganie liny z ciągłym wysnuwaniem i nawijaniem żyłki na kołowrotek szybko ją niszczy. Jeżeli użyjemy zbyt cienkiej żyłki, może się zdarzyć, że już po pierwszym holu ta będzie się nadawała tylko do wymiany, bo uszkodzona w wielu miejscach nie tylko stanie się dużo słabsza, ale przede wszystkim bardzo podatna na plątanie, uniemożliwiające dalsze łowienie. Grube, miękkie żyłki zdają się lepiej znosić tę próbę. Ogólnie więc: żyłka gruba, rozciągliwa i miękka, ale niekoniecznie mocna. Moją ulubioną stała się Specialist Mono 0,30 – 0,35 Tandem Baitsa, której używam także do połowów gruntowych karpi. Ta najgrubsza 0,35 mm ma zaledwie 9 kg wytrzymałości. Dla zaciekawionych: jest to jedna z najtańszych żyłek, gdyż jej kilometr kosztuje 50zł. Dostępna jest również w szpulach po 300 m za około 30 zł. To tyle, jeśli chodzi o „spławik”.

Pierwszego jednak amura oraz ogólnie ich większość złowiłem na zestawy gruntowe. Byłoby zbyt odważnym powiedzieć, że metodami gruntowymi łowi się większe sztuki. Ich wielkość bowiem wynika bardziej z zastosowania metody włosowej. Na zestaw włosowy bowiem stosunkowo trudno jest zaciąć mniejszego amura. Najmniejszy, jakiego złowiłem w ten sposób, miał zaledwie 4 kg, ale tej wielkości była tylko jedna sztuka. Ogólnie włos powinien być jak najkrótszy, bo jak wspomniałem amur nie zasysa przynęty.

Choć łowienie z gruntu jest mniej efektywne, jest dużo prostsze, gdyż odległość wędkarza od zestawów jest większa, dzięki czemu sankcje dotyczące ciszy na brzegu nie są tak zaostrzone. Wciąż jednak są aktualne, nawet przy odległości łowienia rzędu 60 metrów, co niektórych może dziwić, a wręcz powodować niesmak na samą myśl o tym, co ja tu wypisuję. Cisza na brzegu nawet przy tak sporej odległości okazuje się nadal bardzo ważna. Wyjątkiem są okolice plaż, gdzie ryby aktywnie żerują mimo hałasu na brzegu. Nieprawdą jest, że amury najczęściej odwiedzają plaże, gdy - jeszcze lub już - nie ma na nich ludzi. Nie należy więc sądzić, że wraz z pojawieniem się kąpiących należy opuścić łowisko. Ryby żyjąc kilka lat w otoczeniu ludzi oswajają się z ich obecnością, zaś hałasów dochodzących z kąpieliska nie uznają za zagrożenie.

Branie amura na gruntowy zestaw karpiowy wygląda już zupełnie inaczej niż w przypadku spławika. To, co można zaobserwować w trakcie spławikowania, na zestawie zarzuconym kilkadziesiąt metrów od brzegu jest właściwie niewidoczne. Pochwycenie przynęty, obrót głowy oraz kontynuacja zbierania ziaren z dna jest niezauważalna przez ciężkie sygnalizatory podwieszane, gdyż elementem amortyzującym wskazania jest po prostu nieleżąca w linii prostej żyłka. Zestawy karpiowe to zaś najczęściej zestawy samozacinające tj. z blokadą przesuwu żyłki przez element mocujący ciężarek np. rurkę antysplątaniową. Takim elementem w najprostszym zestawie jest po prostu stoper. Istnieją wprawdzie stopery gruntowe - koralik blokowany stoperem wiązanym - ale czegoś takiego nie polecam. Po pierwsze opór stopera wiązanego jest krytycznie mały. Taki stoper ponadto niszczy żyłkę - jego śruba wewnętrzna jest skątowana, przez co w momencie brania działa on niczym kant przeszkody, po której przesuwałaby się żyłka. Z kolei do wspomnianych przeze mnie żyłek 0,35 mm stopera gumowego nie dostaniemy. Jest to moim zdaniem potężne uchybienie wszystkich firm produkujących akcesoria drobne. Na szczęście największe ze stoperów gumowych, które przewidziane są na żyłki 0,26 - 0,28, doskonale nadają się na „trzydziestkę piątkę” tym bardziej, że powodują duży opór. Problemem może być jedynie założenie takiego stopera, dlatego gdy uda mi się przeciągnąć jednego z nich na tak grubą żyłkę, strzegę go jak oka w głowie i nie odcinam, by służył mi aż do wymiany żyłki.
Przez kilka ostatnich lat przewaliła się batalia argumentów za i przeciw stosowaniu w amurowych połowach zestawów samozacinających. Nie mam przy tym stuprocentowej pewności, ale dochodzę stopniowo do wniosku, że obecność elementu samozacinającego powoduje selekcję wielkości ryb. To, czy zastosujecie stoper, czy nie, będzie miało w sumie jedynie takie znaczenie.

Mimo twardego pyska obecność stopera przeważnie doprowadzi do zacięcia się ryby, która następnie rozpoczyna ucieczkę. Dopiero ten moment jest obserwowany przez wędkarza. Ucieczka jest bardzo szybka, dużo szybsza niż w przypadku karpia. Hamulec kołowrotka oczywiście musi być zluzowany, ale nie maksymalnie, gdyż może się to naprawdę źle skończyć. Szarpnięcie i przyspieszenie uciekającego amura jest tak potężne, że - jak wspomniałem - przy maksymalnym luzie hamulca, szpula potrafi zakręcić się w przeciwną stronę. Efektem może być gniazdo na szpuli, które pozbawi nas kija. Hamulec więc ustawiamy na luz z delikatnym oporem. Z tego, co napisałem na temat brania widzianego spod wody wynika, że łowiąc bez stopera najlepiej stosować lekkie sygnalizatory. Oczywiste jest, że nie zawsze staje się to możliwe. Ot na przykład silny wiatr, czy duża odległość łowienia są przypadkami, kiedy lepiej skorzystać z ciężkich sygnalizatorów. Nie mniej jednak zachęcam, by próbować stosować te najlżejsze, aby mieć jak najwięcej skutecznych zacięć. Polecam głównie lekkie jak piórko tradycyjne bombki. W przypadku bombek znalazłem rozwiązanie, by pogodzić problem wiatru napinającego żyłkę i problem delikatnych brań. Jest to jednak metoda, którą raczej trudno zastosować w przypadku, gdy wędki spoczywają na wysokim tripodzie (kolejny argument, by go nie kupować). Po prostu końcówkę bombki wciskam nieznacznie w ziemię, kije przy tym staram się mocować raczej stosunkowo nisko na podpórkach - max 35 cm nad ziemią. Powstały w ten sposób opór bombki jest wystarczający, by wiatr nie powodował jej ruchów i jednocześnie wystarczająco mały, aby amur w pierwszej fazie odjazdu nie napotkał zbyt dużego oporu.


Mijają lata, coraz głębsze zakola na głowie, tylko bombki niezmiennie tak samo skuteczne.

Ciężkie sygnalizatory stosuję tylko w sytuacji, gdy zależy mi na dużych rybach, dalej gdy łowię na skarpie, walcząc z naprężeniem żyłki przez wiatr, na dużej fali i dużych odległościach. Karpiarzom to przeważnie jest obojętne lub wręcz umyka, jednak w przypadku amura im cięższy sygnalizator, tym mniej brań, a jeszcze mniej tych zaciętych. Jednocześnie zaś tym więcej kilogramów średniej wagi łowionych ryb.

Aby jednak cokolwiek, co zawiesimy na żyłce, drgnęło pod ciężarem amurowego odjazdu musi być … amur. To odkrywcze stwierdzenie jest tym bardziej uzasadnione, że amury się w naszych wodach nie rozmnażają. Prawdą jest też, iż amur jest bardzo łatwą do złowienia rybą. Spośród ryb spokojnego żeru, które miałem przyjemność złowić, z pewnością pomijając leszcza, amur jest zdobyczą najprostszą. Łatwiej bowiem o sporego amura niż o dużą płoć, czy lina. Prawdą jest również, że im większy amur, tym łatwiej go złowić. Ten ostatni, absurdalny wniosek ma swoje uzasadnienie. Duże amury znacznie łatwiej jest wytropić, łatwiej jest je zaciąć w trakcie brania. Można je z powodzeniem łowić metodami karpiowymi i przyponami włosowymi, co przeważnie w przypadku małych, kilkukilogramowych osobników jest prawie niemożliwe. Przekonały mnie o tym liczne odjazdy, w trakcie których żyłka schodzi z kołowrotka, jednak po zacięciu okazuje się, że nie ma w ogóle żadnego oporu, nie ma też ryby na kiju. Dzieje się tak, gdyż małe amury nie połykają haczyka z kukurydzą, lecz chwytają za samą kukurydzę tak, że ostrze haczyka pozostaje poza obrębem pyska. Zmiana wielkości ziaren, haczyka, zmiana średnicy żyłki, obciążenia zestawu, czasu reakcji wędkarza niczego nie zmienia. Tylko jeden na kilka lub kilkanaście takich odjazdów daje się zaciąć. Jest to pierwszy z powodów, dla których duże amury łatwiej złowić niż małe. Drugi zasadniczy powód: im większy amur, tym łatwiej wytropić go w płytkich zatokach. Bardzo istotne jest również to, że w przeciwieństwie do karpia, który z wiekiem staje się coraz bardziej ostrożny, skryty i nieufny, amur takiego doświadczenia nie nabiera, więc jego wiek nie czyni go trudniejszą zdobyczą. Z tych trzech zasadniczych powodów chciałbym wyraźnie podkreślić, iż o ile w przypadku karpia jest to sensowne, bo łatwo zdobyć doświadczenie i dobrać odpowiednią technikę, o tyle w przypadku amura nie ma ani potrzeby, ani sensu próbować swoich sił na łowiskach specjalnych. Kategorycznie uważam, że złowienie amura na łowisku specjalnym jest nieporównywalnie trudniejsze niż na naturalnym zbiorniku z prostych powodów: amury w łowiskach specjalnych są nieszczególnych rozmiarów, co rodzi problemy z ich zacięciem. Łowiska takie nie posiadają na ogół żadnych zatoczek, zarośniętego dna, panuje nad ich brzegami przeważnie hałas i zgiełk i co najważniejsze: amury w takich miejscach zachowują się zupełnie inaczej niż w naturalnych jeziorach, pływając po obwodzie zbiornika-stawu. Złowienie amurka na łowisku specjalnym nie daje takiej satysfakcji jak w naturalnym zbiorniku, choć jest dużo trudniejsze, a ryba znacznie mniejsza. Ponadto zdobyte tam doświadczenia okażą się zupełnie bezużyteczne, gdy wyskoczymy na „głęboką wodę”.

Zastanówmy się nad techniką nęcenia. Pierwsze lata karpiowania spędziłem łowiąc jedynie za dnia. Było tego wiele powodów: brak prawa jazdy, zakaz nocnych połowów, obawy rodziców. O ile pierwszą rybą zaciętą przeze mnie na zestaw karpiowy - nie licząc leszczy - był karp, o tyle pierwszą wyholowaną był amur. Wówczas nie doceniałem jeszcze piękna tej ryby i jej złowienie nie sprawiło mi specjalnie radości. Ubolewałem bowiem nad tym, ze karp nie żeruje za dnia, toteż wciąż nie udaje mi się go złowić. Z kolei amur za dnia żeruje znacznie częściej niż w nocy. Czy tego chciałem czy nie, byłem skazany na amury. Te brały głównie z rana do godziny 11. Później, gdy poznałem uroki łowienia w cichych zatoczkach okazało się, że wyruszają na żer również po godzinie 16 i pasą się aż do wieczora. Skoro już jesteśmy przy kwestii czasu - na przestrzeni miesięcy brań należałoby się spodziewać głównie w chłodniejszych porach roku tj. od połowy kwietnia aż do początku lipca oraz od września do października. W dużej mierze zależy to od głębokości zbiornika i temperatur powietrza w ten sposób, że głębsze wody i chłodniejsze lata zawsze niosą większe szanse na spotkanie z amurem. W tym roku okres żerowania amura uległ moim zdaniem znacznemu skróceniu z powodu lipcowych upałów. Ogólnie amur żeruje znacznie chętniej w chłodniejszej wodzie od karpia, toteż głównymi zdobyczami cypriniad organizowanych w weekendy majowe są amury.

Wracając do nęcenia - amur jest bardzo punktualną rybą. Stado, o ile przez kilka dni nęcimy łowisko, zjawia się w nim o tej samej godzinie. Nie jest to jednak godzina nęcenia. Ryby same wybierają sobie określoną porę, a godziny naszego nęcenia niczego nie zmieniają. Podstawowa zasada nęcenia jest prosta: „dużo”. Dużo nie znaczy jednak drogo. Dla amura smak jest znacznie mniej istotny niż ilość, która okazuje się być pryncypialna. Dlatego np. nie tracę pieniędzy na dosładzanie ziarna cukrem, bo efektów to nie polepsza. Czym nęcić? Najlepszym, bo łatwo dostępnym i tanim rozwiązaniem jest kukurydza. Dzienna porcja gotowanej kukurydzy pastewnej to minimum 8 kg. Oczywiście, jeżeli w łowisku pływa bardzo dużo leszczy czy innych ryb, które są w stanie wyjadać ziarno, lepiej by było sypać go jeszcze więcej. Gdy doczekamy się brań, najpewniej około połowy wrzuconego ziarna już nie będzie. Oznacza to, że po wyholowaniu amura należy łowisko donęcić. Na brania niestety nie powinniśmy już liczyć. Amury, jako ryby stadne, w chwili, gdy jeden z osobników stada zacięty na wędkę rozpocznie ucieczkę, natychmiast w popłochu opuszczą nasze łowisko i wątpliwe, by odwiedziły je ponownie tego samego dnia, choć może oczywiście zrobić to inne stado.
Po co więc donęcać? Jest to zagadnienie ekonomii. Klient zadowolony z wizyty u nas pochwali nasze usługi jednemu, może dwóm swoim znajomym, albo nikomu. Niezadowolony zaś pożali się na nasz serwis dziesięciu swoim kolegom i nigdy więcej tu nie wróci. Miejsce, gdzie stołują się amury nie może przywitać ich pustymi talerzami. Jeżeli łowisko puste jest od intruzów wyjadających ziarno, donęcenie konieczne nie jest. Kukurydza, która leży w wodzie zbyt długo szybko kiśnie. Dlatego bardzo ważne jest wyczucie ilości. Bardzo żałuję, że wyczucia tego nie mogę ująć słowami. Jedyną wskazówką, jaką potrafię dać jest uwaga, że ugotowana kukurydza już po 7 - 8 godzinach po prostu kiśnie. Wrzucona do wody wytrzymuje zaledwie o kilka godzin dłużej.

Pewne jest natomiast, iż nie grozi, by przekarmić liczące kilka osobników stado, które jest w stanie zjeść tyle, ile samo waży. By jednak oszczędzać ziarno, należy tradycyjnie już zestawy umieszczać na obrzeżach nęconego pasa. Amury wówczas zainteresują się naszą przynętą jeszcze zanim wyjedzą znaczną część ziarna. Technika ta od dawna stosowana jest przez karpiarzy. Tak prawdę rzekłwszy bardziej akuratna jest ona w przypadku amura. Karp bowiem robi bardzo dużo bałaganu w łowisku, pływa nad zanętą, wybrzydza, chwytając tylko niektóre kąski, zaśmieca ogonem własny talerz. Amury z kolei choć porywcze i pełne temperamentu, są bardziej uporządkowane. Zdecydowanie obserwując przy brzegu żerujące osobniki widziałem, że bardzo starannie czyszczą one łowisko, wyjadając ziarno po ziarnie, a widoczne przy tym pęcherzyki powietrza z upływem czasu przemieszczały się w kierunku środka nęconego pola, by później już tylko zniknąć.

Kukurydzę przygotowuję w tradycyjny sposób. Zalewam 24 godziny przed gotowaniem i gotuję przez 45 minut następnego dnia. Pozostawiam do ostygnięcia, by wpiła wodę. Tak przygotowane ziarno jest w znacznej części popękane, ale bez problemu daje się zakładać na haczyk. Nadaje się jednak tylko do nęcenia przy brzegu albo do wywózki. Takim ziarnem nie da się nęcić z brzegu miejsc odległych o kilkadziesiąt metrów. Można więc zastosować opisaną przeze mnie już kilkakrotnie technikę klejenia kukurydzy kaszą manną. Napiszę jednak w tym miejscu, że warto pokusić się, aby kule ziarna rozpadały się podczas wrzucania do wody. Można to uzyskać, jeżeli przed przesypywaniem kaszy, woda będzie przykrywać całe ziarno. Wówczas kasza słabo je sklei. Początkowo trudno może być jednak z wypośrodkowaniem między konsystencją nadającą się do formowania rozpadających się kul, a konsystencją, która w ogóle pozwoli kule ulepić. Jestem przy tym zdecydowanym przeciwnikiem klejenia kul poprzez kupne zanęty. Uważam, że znacząco - niezależnie od swojej ceny i marki - pogarszają brania i co też istotne: są drogie w porównaniu z kaszą manną, której kilogram wystarczy na sklejenie 20 kilogramów ziarna. Zamiast zanęty aromatyzującej proponuję jeszcze przed gotowaniem wsypać pellet truskawkowy. To jedyny patent dosładzania i aromatyzowania ziarna, który faktycznie polepsza jego walory i mimo wszystko jest jeszcze stosunkowo tani. Nie mniej jednak stosuję go rzadko, bo po prostu nie ma takiej potrzeby.

Każdorazowo spotykam się z pytaniem: czy kukurydzę pastewną można zastąpić kukurydzą z puszki? Jest to chyba pytanie wynikające - jak przypuszczam - z przeświadczenia, że kukurydza pastewna jest trudnodostępna. Odpowiedź nań jest jednoznaczna: Nie. Napisałem, że amury nie zwracają uwagi na ilość jadła, które nie zaspokoi ich apetytu, po za tym nęcąc pojedynczymi puszkami w rzeczywistości nęcimy płocie, leszcze, właściwie każdy białoryb, gustujący w żółtych ziarenkach - każdy oprócz amura. Dlatego jedynie sensownym jest nęcić całymi kilogramami ziarna. I wbrew pozorom jest to bardzo tanie nęcenie. Dwie puszki kukurydzy kosztują około 5 zł. Tyle zaś kosztuje 5 kilogramów suchego ziarna, które po ugotowaniu waży 15 kilogramów i starczy na dwa razy. Nęcenie gotowaną kukurydzą jest najtańszym z możliwych rozwiązań i do tego dającym na większości łowisk najlepsze efekty. Nie ma ani jednego powodu, dla którego warto byłoby inwestować w puszki kukurydzy.
Kukurydzę pastewną można zaś nabyć w chyba każdym sklepie ogrodniczym. A jeśli nawet nie uda się jej tam kupić (w sierpniu i lipcu bywa niedostępna), to z pewnością udzielą nam w sklepie informacji, gdzie można dostać ziarno. Kukurydzę kupuję zimą. Po pierwsze wtedy ziarno jest (i to w przeciwieństwie do lata, kiedy go właśnie nie ma), po drugie ziarno jest wtedy tańsze, kosztuje około 80 groszy za 1 kilogram i dużo lepiej się prezentuje - jest czyste, ziarna są duże w pięknym złotym kolorze. Zgromadzone zapasy starczą mi na całe lato. Podsumowując: uważam, że łowienie amurów jest bardzo tanie. Nad wodę przychodzę z wiadrem ziarna, które to wiadro kosztuje dosłownie 3 zł. Rzadko która mieszanka sklepowa na płoć czy inną rybę jest tańsza. Tyle warte jest pudełko robaków, które nadają się do łowienia płotek i uklejek. Moim zdaniem łowienie amurów jest naprawdę tanim sportem i po opanowaniu techniki bardzo łatwym i pasjonującym. Wciąż przekonuję się, gdy wspominam, ile razy wróciłem o kiju ze zwykłego spławikowego połowu płoci czy uklei, że łowienie dużych ryb jest tańsze, nieporównywalnie bardziej przyjemne, bogate w emocje i... prostsze. Dlatego wciąż zachęcam, by spróbować dużej ryby.


'Ciężki jesteś'.

Nawet w zimnej, głębokiej i ubogiej w pokarm wodzie amury znajdują wystarczająco dużo pożywienia, by osiągać zatrważające przyrosty 1 - 3 kg rocznie. Nie potrzeba rybnickich mórz i konińskich kanałów z gorącą wodą zrzutową, aby mieć okazję zmierzyć się z dużym amurem. Zbiornik, w którym zaledwie kilka lat temu wpuszczono pierwsze amury, dziś kryje już monstrualne ryby.

Odbiegając nieco od zasady „nie pisać tego, co wszyscy wiedzą” wspomnę dla formalności o tym, czym umieścić ziarno w łowisku. Łowiąc tuż pod kijem nie potrzebujemy żadnego urządzenia. Wystarczy nam sprawna ręka, która pozwoli siać ziarno na kilka zaledwie metrów. Ogólnie im dalej zamierzamy łowić, tym bardziej nęcenie robi się kłopotliwe. Kładąc zestawy kilkanaście metrów od brzegu potrzebować będziemy już procy. Ostatnio w sklepach wędkarskich pojawiły się wynalazki za 5 zł, w których gumy, koszyk i jego uchwyt stanowią jedną część. Ostatecznie lepsza taka proca niż nic. Jednak jej rozrzut jest kolosalny, ziarno rozsypywane jest na całej drodze od brzegu aż do punktu maksymalnego jej zasięgu, który swoją drogą wynosi ledwo 15 m. Czasem takie nęcenie się przydaje, a konkretniej na zbiornikach o uregulowanej linii brzegowej, gdzie amury podobnie jak i karpie przemieszczają się bardzo często wzdłuż brzegu.
Substytutem o identycznych właściwościach jest półmetrowa rączka do nęcenia oferowana przez Jaxona. Substytutem substytutu jest kawałek butelki, zamocowany na kiju (urządzenie widoczne na najbliższym zdjęciu). Istnieje jeszcze wersja mega tego samego wynalazku - oryginalna karpiowa łyżka do nęcenia, mocowana na rączkę od podbieraka. Wystarczy więc dopłacić 30 zł za samą łyżkę, by za kwotę 160 zł mieć podbierak i łyżkę. Dwa w jednym.

Do nęcenia luźnym ziarnem na podobne odległości i o kilka metrów więcej nadają się - o dziwo - także mające teoretycznie zupełnie inne przeznaczenie proce stonfo do zanęt gruntowych. Sprawdziłem, że ich rozrzut jest dużo mniejszy. Pozwalają nęcić bardziej punktowo, siejąc ziarno na obszarze koła o promieniu 3 metrów przy odległości 15 - 20 metrów od brzegu. Czasem widać warto pokombinować.
Ta sama proca przydaje się też do nęcenia ziarnem sklejonym w kule na odległości do 50 metrów. Do ziarna niesklejonego i podobnych dystansów stosuje się również rakiety. Na ich temat można by napisać dosłownie odrębny artykuł. Warto z pewnością zwrócić uwagę przy zakupie, by była ona jednoczęściowa. Inaczej szybko rozpadnie się w kilku pierwszych rzutach (wiem to z autopsji). Bardzo istotny element jej konstrukcji to wyporny pływak w przedniej części, który ułatwia wysypanie zawartości. Należy zwrócić też uwagę, by przekrój rakiety był wystarczający - powinien przekraczać 3,2 cm.
Hałas powodowany rakietą nie płoszył ryb w miejscach, gdzie łowiłem. Pierwsze brania miały miejsce po dwóch godzinach od ostatniego zarzucenia. Do rakiety potrzebny jest dodatkowy kij - najlepiej oryginalny spod. Do swoich rakiet stosuję wspomnianą kilkanaście stron wyżej dorszówkę (rzuca się fatalnie, bowiem jest 2 razy za krótka - nie polecam) oraz gruntówkę Cormorana (o którą się z kolei boję - nie polecam).

Używam do tego wszystkiego wspomnianej również żyłki 0,35mm TB. Ogólnie odradzam stosowanie rakiety. Nęci się nią długo - to gigantyczny mankament dla kogoś, kto ma do wyrzucenia wiadro ziarna, robi hałas, wymaga specjalistycznego kija i rodzi obawy o swój los z każdym rzutem i los tego, czym rzuca. Na szczęście sprytni karpiarze wymyślili już i na to substytut.
Wykorzystując ów substytut można bowiem nęcić z brzegu kukurydzą na te same odległości co procą i rakietą, a nawet i dużo większe, bo 80 - 110 m od brzegu. Piszę to z pełną świadomością i w pełni sił twórczych. Mowa tu o widocznym na poniższym zdjęciu niepozornym, dziurawym jak ser lejku. Takie oto skromne urządzonko stosuje się podobnie jak rakietę. W jego wnętrze wkłada się ulepioną kulę z ziarna sklejonego kaszą. Po zarzuceniu odniesiemy wrażenie, że nasz patent urwał się już podczas pierwszego machnięcia. Na szczęście w rzeczywistości szybko uwalnia on zawartość tj. kulę z ziarnem, która leci na bardzo dużą odległość, podczas gdy sam lejek upada zaledwie kilka lub kilkanaście metrów za kijem. W lejku koniecznie należy wykonać liczne otwory, by stawiał mały opór w powietrzu. W rzeczywistości największy opór stawia i tak jego najszerszy promień, dlatego warto postarać się, aby lejek był jak najniższy - wystarczy, że kulka nie wypada z niego w chwili, gdy przymierzamy się do rzutu. Patent fenomenalny, wymaga jednak sporej wprawy, by ograniczyć rozrzut.


Arsenał broni. Na samej górze jaxonowa łyżeczka. Kolejno od lewej: proca do kul o zasięgu 40 - 50m (nadaje się również do ziarna: zasięg 15 – 20 m), rakieta TB, dalekosiężny „Lejkowie” i łyżka TB z gwintem kompatybilnym z rączką od podbieraka.

c.d.n.

Gismo







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1458