Jaziowa noc
Data: 13-09-2006 o godz. 21:15:00
Temat: Spinningowe łowy


Wtorek, dwunastego września. Postanawiam wybrać się na jazie nad Wisłę poniżej Warszawy. Gdy docieram na miejsce z niesmakiem patrzę na wodę. Po powierzchni po drugiej stronie rzeki płynie piana z bergla. Mimo tego paskudztwa jestem dobrej myśli. Ta cała breja może w końcu obudzić jazie do żerowania. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie będą się trafiały krąpie.



Wchodzę do wody i zaczynam łowienie. Raz za razem puszczam wobler pod rozmyty przelew. Rozkoszuję się ciszą i piękną pogodą. Jestem w siódmym niebie. Te kilka godzin wyrwanych z wiru pracy daje mi ogromną radość. Z tego rozmarzenia wyrywa mnie delikatne pstryknięcie w wobler i energiczne przygięcie szczytówki. Jest, coś skusiło się na mały woblerek i jestem pewny, że to nie krąpik. Mały gejzer wody na przelewie i już wiem, że na końcu zestawu siedzi niewielki jaź. Kilka szybkich fotek z holu i wypinam rybkę w wodzie.

Więc jednak jest tak jak się domyślałem. Płynąca breja przyciągnęła w to miejsce ryby. Zaczynam łowić dalej. Zmieniam przynęty i sposoby prowadzenia, jednak przez dobre dwie godziny nic się nie dzieje. Znów zakładam maleńki woblerek i już w drugim rzucie mam branie. Ryba jednak nie młynkuje na powierzchni. Po dość energicznym holu podbieram niewielkiego klenika. Wypuszczam rybę i znów zaczynam obławiać przelew. Jest już zupełnie ciemno, gdy woda na przelewie wybucha gejzerem, a mój kij zaczyna się wyginać w obiecujący łuk. Ryba walczy pięknie, lecz po chwili kapituluje w podbieraku. W końcu czterdziestak. Po całym sezonie posuchy jaziowej jest przyzwoita ryba.

Wypuszczam rozbójnika i posyłam woblerek najdalej jak się da. Wypuszczam go jeszcze kilka metrów i zamykam kabłąk. Przynęta łukiem spływa pod brzeg. W tym momencie szybko zwijam wabik, by ponowić rzut. Po kilku chwilach delikatne pstryk, pstryk. Coś jakby mała rybka z całych sił próbowała zassać przynętę. Zacinam i siedzi. Woda wybucha na przelewie. Kij wygina się niemiłosiernie i ryba spada. Niech to szlag myślę. Zwijam wobler i odrywam go od żyłki. Zakładam nieco większy z większa kotwiczką. Kilka rzutów i sytuacja się powtarza. Tym razem czekam nieco dłużej z zacięciem. Jest, siedzi. Ryba pięknie walczy, co jakiś czas wysnuwając żyłkę. Już jest blisko, sięgam po podbierak i staram się zagarnąć jazia. Pierwsza próba kończy się niepowodzeniem. Jaź przy samym podbieraku daje nura pod powierzchnie, jednak już po chwili jest mój. W końcu pięćdziesiątak. Jestem przeszczęśliwy. Ryba wypina się w podbieraku - co za szczęście. Szybka fotka i wypuszczam rybkę.

Wchodzę znów do wody i posyłam wabik na przelew. Kilka rzutów i nic. Zmieniam przynętę na większa i pracująca trochę głębiej. Ten manewr okazuje się być trafiony. W pierwszym rzucie branie, jednak ryba się nie zapina. To samo powtarza się w kolejnym rzucie. Znów zakładam mniejszy wabik. Rzut. Opuszczenie przynęty za przelew. Zamknięcie kabłąka i bardzo wolne prowadzenie. Gdy wobler dochodzi już do brzegu znów mam to dziwne podskubywanie. Podnoszę kij do pionu i zacinam. Jazgot kołowrotka, kij wygięty do maksimum i ogromny gejzer na powierzchni. Nie dowierzam że mam rybę. Jestem gotów powiedzieć, że zaczepiłem bobra. Jednak nie, to jaź.

Siła ryby jest niesamowita. Jeszcze nie miałem na kiju jazia, który by walczył z taką siła i zaciekłością. Ryba spływa spory kawałek za przelew. Muruje do dna, by po chwili zakręcić ogromnego młynka pod powierzchnią. Cały się trzęsę, nie wiem czy to z zimna czy z emocji. Walka przeciąga się w nieskończoność. Jednak czuję, że ryba słabnie. Mam go już po swojej stronie przelewu. Jaź ciągle nie daje za wygraną i znów wraca pod przelew. Przeciąganie liny trwa już dobrych kilka minut. Gdy w końcu mam rybę blisko siebie nie wierze własnym oczom. Jaź jest gigantyczny. Maleńki woblerek wystaje cały z pyszczka ryby. Staram się prześwietlić wzrokiem ciemności, by dojrzeć, gdzie jest kotwiczka. Sięgam po podbierak i podsuwam go pod rybę. Ta daje susa pod siatkę i...

Staje się najgorsza rzecz, jaka mogła się przytrafić. Malutka kotwiczka zaczepia się o siatkę, jaź jednym machnięciem uwalnia się z uwięzi. Chce mi się płakać. Wychodzę z wody i siadam na piasku. Patrzę na miejsce mojej klęski. Woda płynie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Niebo roziskrzają miliony gwiazd. Ech - w końcu nie zawsze się wygrywa...

Jaź mierzył 50 cm z malutkim okładzikiem. Złowiony na kij Banax 270 cm c.w. 1-5 g. Kołowrotek Shimano Super X 1000 i żyłkę 0,12.

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1416