Z pamiętnika wędkarza - cz. 14
Data: 18-08-2006 o godz. 08:00:00
Temat: Wieści znad wody


Jak nie urok to ...
Przyszedł czas na upragniony urlop. Choć miał trwać tylko pięć dni to czekałem na te kilka chwil jak dziecko na gwiazdkę. Marzyłem o wyjeździe na lipienie. Śniłem o ucieczce w ciszę, w ten stan samotności i kontemplacji natury.



Wda śniła mi się już od kilku dni. Niska, spokojna i czysta. Widziałem w niej stada lipieni przemykających między wolnymi od falujących traw piaszczystymi rynnami. Widziałem je wszystkie i nie mogłem się doczekać kiedy wejdę do zimnej wody, kiedy puszczę swoje nimfy.

Jakże Wda mnie zaskoczyła gdy przyjechaliśmy nad jej brzegi z Dzasem. Wysoka, wartka i czysta. Mimo bardzo wysokiego poziomu toczyła czystą i zimną wodę. Woda ciągnęła niesamowicie. Wchodząc w rynny trzeba było się mocno nawalczyć żeby z nich wyjść i nie popłynąć. Miedzy falującymi liśćmi wodnych traw przemykały stada jelcy, płotek, co jakiś czas pokazywał się piękny kleń. Na niektóre z nich ostrzyłem zęby i posyłałem w ich sąsiedztwo mokre muchy, niestety bezskutecznie. Jeden wyszedł, trącił nosem i zawrócił. Może dostrzegł podstęp i pomyślał – nie tym razem drogi wykrzykniku, nie tym razem.

Moje wyśnione lipienie meldowały się czasem na naszych zestawach jednak nie powalały wielkością. Przy tak wysokiej wodzie i te maluchy sprawiały mi ogromną radość. I w końcu trafił się miarusek, nie potwór ale jednak, walczył pięknie w silnym nurcie. Ileż radości mi przyniósł, tym bardziej, że obiecałem córci rybkę. Wkładam lipienia do podbieraka i łowię dalej. Niestety sielanka nie trwał zbyt długo, nadmorski sandaczyk i frytki zjedzone dzień wcześniej dały o sobie znać. Niczym zając wyskoczyłem z wody i pognałem za nadbrzeżne krzaki żeby...

Wracając znalazłem pięknego koźlara i dorzuciłem go do podbieraka. Ech jak nie urok to... Schodzimy niżej, co jakiś czas meldują się nam na nimfach około wymiarowe lipienie, piękne jelce, płotki a Dzas nawet holując lipienia na druga nimfę zapina okonia. Miejsca, w które zabrał mnie Jarek są przepiękne, takiej Wdy jeszcze nie znałem. Jestem zauroczony, wodą, rybami i krajobrazem. Wychodząc z rynny, w którą nieopatrznie wpadłem z przerażaniem odkrywam, że podbierak jest pusty. W sumie nie mam lipienia dla Oli to i piękny kozak popłynął gdzieś z nurtem. Ech co za pech...

Kilka minut puźniej Dzas zapina rybę. Ta walczy niesamowicie zawzięcie. Wyciągam aparat i pstrykam. Oczami wyobraźni już widzę pięknego lipienia. Po podebraniu okazuje się, że rozmiar nadrabiał siłą nurtu i walecznością. Nie mogąc długo usiedzieć po dwóch dniach znów ruszyłem nad Wdę. Przez chwilę błądzę w lesie skręcając nie w tą dróżkę, która trzeba aż w końcu docieram na miejsce. Szybkie pakowanie i jak mam dojść tam gdzie zaczęliśmy łowić przed wczoraj?

Ruszam, trochę pamiętam , przynajmniej tak mi się wydaje że kojarzę drogę. Niestety schodzę nad wodę zbyt wcześnie, cóż trudno będę szedł brzegiem. To karkołomne postanowienie okazuje się być trudniejsze niż się spodziewałem, wpadam w grzęzawisko i kilkanaście minut próbuję się wydostać z błota po pas. Umęczony i zziajany ruszam znów pod górę w stronę lasu i natrafiam na kilka przepięknych prawdziwków. Mam dość, schodzę nad brzeg. Wda jest jeszcze wyższa. Mimo tak wysokiej wody ta jest ciągle czysta. Mam tylko jedną ciężka nimfę, opuszczam więc wszystkie miejsca gdzie mógł bym ją stracić. Niestety takie łowienie nie może przynieść powalających efektów i łowię tylko dwa około wymiarowe lipienie.

Schodzę za następny zakręt, na niewielkiej polanie dostrzegam jasne kapelusze kań. Wychodzę z wody, w moim podbieraku zamiast ryb jest już pełno grzybów. Zaczyna padać, postanawiam wrócić do samochodu. Tam zostawiam mokry sweter, wysypuje grzyby z podbieraka, odkładam wędkę i wracam do lasu. Tym razem już tylko na poszukiwanie grzybów. Schodzę ze skarpy w kierunku wody, co krok schylam się po piękne koźlary. Ależ jestem zadowolony. Jeszcze tylko chwilka, kilka grzybków i będę wracał. W jednej chwili obraz przed oczami traci kolory, robi mi się zimno a po chwili gorąco. Z gardła wydobywa się przeraźliwy krzyk. Spoglądam w dół na prawą stopę. Guma wodera układa się w niewielki namiocik tuż nad stopą. Podnoszę nogę ściągając ją z wystającego pionowo do góry twardego i ostrego patyka. Ból jest niesamowity, pędzę do samochodu żeby ściągnąć śpiochy.

Deszcz leje, podbierak pełen grzybów. Dopadam do drzwi, nerwowo szukam kluczyków. W stopie głęboka i poszarpana dziura. W samochodzie nie mam apteczki, niech to szlag. Zakładam suche buty i zaciskam z całych sił sznurówki. Wsteczny, jedynka i pełen gaz. Mam do przejechania kilkadziesiąt kilometrów do domku. Wyjeżdżając z miejscowości Osie gdy asfalt przechodzi w kocie łby na zakręcie wpadam w poślizg. Samochód tańczy jak na filmach rodem z Hollywood. Udaje mi się go jednak opanować i pędzę do domu. Ech jak nie urok to...

Wykrzyknik







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1406