Osiem drzew i 17 ton ziemi
Data: 02-05-2006 o godz. 18:40:00
Temat: Karpiomania


Kiedy ostatnio pisałem komentarz do zdjęcia, które do redakcji nadesłał Oldi, naszły mnie pewne refleksje związane z wędkowaniem. A nasiliły się, kiedy Oldi mi odpowiedział. I kiedy tak siedziałem i myślałem to postanowiłem znowu co nieco skrobnąć. Tak pod wpływem wspomnień, refleksji i zadumy.



Stało kiedyś osiem wielkich, podsychających drzew w małym, ślicznym oczku wodnym. To oczko to mały akwenie, nieopodal upadającej cegielni. Piękny widok trzech hektarów lustra wody, trzcin opasających brzeg i dwa rzędy srogo spoglądających dokoła starych drzew.

W tej wodzie były też ryby. Różne ryby. Piękne liny, dorodne płocie, ogromne karasie, wielkie pręgowańce i karpie kolosy. Wielu tam łowiło, wielu udawało się wyholować okaz i wielu też niestety wielokrotnie poznało smak porażki. Niby mała wykopana dziura, która musiała tam być, a tyle w niej było mieszkańców. Nie skupię się tylko na karpiach, bo szkoda całego rybostanu, jaki tam pływał. Pływał, bo już niestety nie pływa. Jednak karpie najbardziej utkwiły w pamięci tym, którzy w ten nieszczęsny dzień stali na coraz krótszym brzegu. Niestety nie zdążyłem na ten pokaz ludzkiej mocy. Może i dobrze. Bo nie o oglądanie mi chodziło.

Od wielu lat wiadomym było, że woda ta jak inne podobne zostanie zasypana. Cegielnia zlikwidowana, a teren wyrównany. Tam, gdzie rzecz dotyczy pieniędzy nie ma sentymentów. Ale sentymentem tę wodę darzyło kilku zapaleńców wędkarstwa, którzy postanowili, że kiedy koniec będzie bliski uratują, co się da i ile się da. Chcieli dobrze, ale już na początku podcięto im skrzydła. Bo kiedy chodziło tylko o łowienie nikt nie miał obiekcji, a ryby, które tam kiedyś zawędrowały uznawano za niczyje. Ale kiedy wieść o ratunku niesionym rybom rozeszła się w kręgach niezwiązanych z wędkarstwem okazało się, że jednak ryby stanowią czyjąś własność. Formalnie był to fakt. Ale moralnie? Staw doceniany tylko przez zapaleńców okazał się wartościowym źródłem mięsa. Bardzo dużej ilości mięsa. Zatem nie pozwolono zapaleńcom ratować ryb. Termin zasypania znali wszyscy. Ale nieliczni widzieli moment zasypania. Ten właściwy. Chytrzy ludzie postanowili zastosować technikę ścisku w wodzie i kiedy będzie już tak ciasno, że ryby można rękami wybierać, to uczynią to w perfidny sposób. Uzbrojeni, w co się da i jak się da, ze ślinotokiem na ustach liczyli kolejne wieloosiowe, zwalające ziemię do dziury ciężarówki. Kiedy pozostał brodzik, a woda zagotowała się jak wrzątek, chcieli ruszyć do walki. Piszę walki, bo przewalające się cielska karpi pieniły wodę. Było ich tam kilka. Ktoś mówił siedem, ktoś dziesięć. Nieważne. Były tam kolosy, które mogły jeszcze długo pływać w bezpiecznych wodach, dożywając starości jak na giganty przystało. Rzuciła się, zatem hołota na karpie, które pokazywały olbrzymie grzbiety, raziły w oczy ogromnymi łuskami i dawały razy oprawcom potężnymi ogonami.

Wydawało się, że los ryb jest przesądzony. I nagle… Zjawia się młody człowiek, można by rzec anioł ze swoją wielką, pięcioosiową białą ciężarówką z boskim ładunkiem. Ten anioł musiał być cholernie zakochany, bo nie zważał na nic, ani na nikogo nawet na tych, którzy brodząc już w błocie, w tej sadzawce pełnej zmąconego mułu, siłowali się na ręce z lepszymi od siebie. Stanął zatem ten anioł nad zdziwionymi grabieżcami, dał sygnał, że zaczyna spełniać swoją misję i postanowił podnieść rękę sprawiedliwości zwaną potocznie kiprem. Lęk ogarnął tych, którzy jeszcze przed chwilą byli górą. Nogi utopione w dnie ciężko się stawiało. Ciężko było się wydostać, patrząc jak kiper sprawiedliwości unosi się wciąż w górę i nie zatrzymuje się. Lecz widocznie ktoś postanowił dać im szansę i pozwolił wydostać się z tego grobu. Spoceni, brudni, zadyszani i zmęczeni stali teraz i patrzyli, co czyni anioł. A anioł nie czekając już na nic i na nikogo zrzucił cały ładunek siedemnastu ton złotej ziemi, opuścił rękę sprawiedliwości i odjechał tam, skąd przybył. Trzykrotnie zatrąbił i znikając w oddali pozostawił za sobą tylko tuman kurzu. Kim był wiedzą nieliczni. Dlaczego tak zrobił także wie kilku. Czy chwała mu za to? Ja mówię tak. Mimo, iż nie udało się uratować tych kilku wielkich cyprinusów. Amen.

Ta historia miała miejsce w 2002 roku w rejonie Wodzisławia Śląskiego i wydarzyła się naprawdę. Nie ma żadnych zdjęć do tego co napisałem, bo nikomu stojący komin i równy teren dziwny nie jest. Sam osobiście tego nie widziałem, ale mój kolega, który miał szczęście tam łowić nie miał powodu kłamać. Może to nawet on dogadał się z aniołem. Ubrałem tę opowieść w ramy bajkowe, aby lepiej się czytało i aby skłoniło nas to zdarzenie do refleksji.

Panowie, jeżeli jest możliwość uratować, pomóc lub przyłożyć rękę do szczytnych celów, to spróbujmy działać. Miejmy na względzie dobro natury i przyszłych pokoleń. Łówmy tak, aby inni też mogli. Róbmy tak, żeby było co wspominać i nie tylko przy grillu lecz nad wodami również. Starajmy się być tam, gdzie jeszcze można coś zrobić i nie wmawiajmy sobie, że się nie da. Trzeba tylko mocno czegoś chcieć. Ryby z tego zapadliska pod Knurowem też da się uratować. Tylko czy ktoś będzie chciał?
Pozdrawiam

Krzysztof Jaros CCT







Artykuł jest z
www.pogawedki.wedkarskie.pl

Adres tego artykułu to:
www.pogawedki.wedkarskie.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1373